Skłonność do przesady..?
Nigdy nie myślałam, że blisko mi do osoby pedantycznej i jakoś nie dostrzegałam w sobie skłonności do przesady, ale kilka ostatnio poczynionych spostrzeżeń zmusiło mnie do powtórnej autoanalizy..
Kiedy zabieram się za umycie jednej szklanki, często kończy się na szorowaniu szafek, segregowaniu środków czystości, układaniu ich grupami, a potem jakoś okazuje się, że łazienka też przy okazji się sprzątnęła..
Kiedy zasiadam wieczorem przed telewizorem, a po sekundzie zrywam się, bo jeszcze trzy rzeczy czekają w kuchni na umycie..
Kiedy nie posiedzę w fotelu spokojnie jeśli wcześniej nie dosunę równo do brzegów każdej firanki i każdej rolety okiennej..
Kiedy zasypiając w łóżku przypomnę sobie, że nie wszystko zostało pochowane do lodówki i to z całą pewnością nie może poczekać do jutra..
Hmm... Do tego wszystkiego normą stało się robienie make-up'u dotąd aż będzie mega równo, zaplatanie włosów po pięć razy aż będzie gładko i perfekcyjnie, gładzenie sukienek i spódnic aż będą leżały jak ulał i tak dalej i tak dalej..
Dokąd to mnie zaprowadzi?
piątek, 23 listopada 2012
poniedziałek, 19 listopada 2012
45. Doba
6:00 - dzwoni budzik, przełączam na drzemkę, a potem wyłączam go całkowicie.
7:32 - budzę się wyspana i.. spóźniona.. of course.
8:45 - ogarnięta i spakowana dzwonię po taksówkę, obiecują, że będzie za 5 minut.
8:55 - taxi przyjeżdża spóźniona, kierowcą jest pan, który ma chyba ze dwieście lat, na dworzec jedzie okrężną drogą.
9:28 - o dziwo pociąg do Wawy odjeżdża i przyjeżdża na miejsce o czasie.. PKP lubi zaskakiwać, nie ma co.. ;]
13:30 - łapię bus na lotnisko, który jednak decyduje się nie odjechać o czasie i czekam do 14:40 aż ruszy kolejny kurs.
16:05 - check-in przebiega w miarę sprawnie.
17:10 - teoretycznie opuszczam granice kraju, w praktyce znajduję się w dużej oszklonej klatce razem z innymi dwustoma pasażerami.
17:45 - teoretycznie powinnam wylatywać, w praktyce stoję i kiwam się pod ścianą.. czekamy...
18:30 - dowiaduję się, że teoretycznie wylecę o 21:30, postanowiłam zająć się filmikami z youtube.. czekamy..
19:20 - dostajemy ciepły posiłek - sucha podgrzana bułka i sok pomarańczowy ze Scooby-Doo..czekamy..
20:20 - na wieść o zmianie bramki i w odpowiedzi na zaproszenie do odprawy zrywam się przepełniona nadzieją i gotowa by wsiąść na pokład.. czekamy..
21:30 - dowiadujemy się, że czekamy na samolot o 23:00.. jeśli wyląduje i jeśli zdecyduje się wystartować to polecimy.. lakoniczne informacje.. W sklepie z alkoholami poznikały piwa, wódeczki i napoje. Impreza się rozkręca. Czekamy..
22:00 - podano informację, że można zacząć rezygnować z lotu jeśli ktoś sobie życzy, część pasażerów się poddała, ja jestem wśród tych, którzy czekają dalej..
23:15 - samolot nie wylądował, kierownik zmiany w końcu bierze całą sprawę na klatę i ośmiela się publicznie ogłosić, że lot zostaje odwołany.. Pracownicy lotniska zbierają nas i przeprowadzają do hali przylotów. W połowie pijani i bardzo zdenerwowani pasażerowie dostają zadanie ustawić się w kolejce do kontroli paszportowej! Ja pierdzielę! To był mój najszybszy wypad za granicę kraju ;]
Kolejnym absurdem w całej sytuacji było ustawienie 200 osób w kolejce do jednej pani, u której można było przebukować bilet lub żądać potwierdzenia, że lot się nie odbył i że żądamy zwrotu kosztów.
01:15 - uzyskałam wszelkie potrzebne informacje i razem z Panią, która nie wyleciała do Anglii, a miała w ten cudowny weekend świętować z mężem 15 rocznicę ślubu, łapiemy taksówkę i jedziemy spowrotem do Wawy złapać ostatnie metro do centrum.
02:20 - kończę tę przymusową wycieczkę krajoznawczą, wysiadam na przed-przed-ostatniej stacji metra i uderzam do przyjaciela, który zgodził się otworzyć przede mną drzwi o tak nieludzkiej porze.
Weekend, który miałam spędzić zagranicą, spędziłam w Stolicy, poznając masę sympatycznych ludzi, oddając swój czas przyjaciołom, odwiedzając dawno nie widzianych znajomych.
To był rewelacyjnie wykorzystany czas.
Jestem marionetką w teatrze życia. Ktoś pociąga za sznurki, a ja tańczę w takt napisanej przez kogoś muzyki. Przez ostatnie miesiące nic nie dzieje się tak jak ja to sobie kiedyś zaplanowałam, a ja przestałam już z tym walczyć.
I'm happy and I know it ;]
7:32 - budzę się wyspana i.. spóźniona.. of course.
8:45 - ogarnięta i spakowana dzwonię po taksówkę, obiecują, że będzie za 5 minut.
8:55 - taxi przyjeżdża spóźniona, kierowcą jest pan, który ma chyba ze dwieście lat, na dworzec jedzie okrężną drogą.
9:28 - o dziwo pociąg do Wawy odjeżdża i przyjeżdża na miejsce o czasie.. PKP lubi zaskakiwać, nie ma co.. ;]
13:30 - łapię bus na lotnisko, który jednak decyduje się nie odjechać o czasie i czekam do 14:40 aż ruszy kolejny kurs.
16:05 - check-in przebiega w miarę sprawnie.
17:10 - teoretycznie opuszczam granice kraju, w praktyce znajduję się w dużej oszklonej klatce razem z innymi dwustoma pasażerami.
17:45 - teoretycznie powinnam wylatywać, w praktyce stoję i kiwam się pod ścianą.. czekamy...
18:30 - dowiaduję się, że teoretycznie wylecę o 21:30, postanowiłam zająć się filmikami z youtube.. czekamy..
19:20 - dostajemy ciepły posiłek - sucha podgrzana bułka i sok pomarańczowy ze Scooby-Doo..czekamy..
20:20 - na wieść o zmianie bramki i w odpowiedzi na zaproszenie do odprawy zrywam się przepełniona nadzieją i gotowa by wsiąść na pokład.. czekamy..
21:30 - dowiadujemy się, że czekamy na samolot o 23:00.. jeśli wyląduje i jeśli zdecyduje się wystartować to polecimy.. lakoniczne informacje.. W sklepie z alkoholami poznikały piwa, wódeczki i napoje. Impreza się rozkręca. Czekamy..
22:00 - podano informację, że można zacząć rezygnować z lotu jeśli ktoś sobie życzy, część pasażerów się poddała, ja jestem wśród tych, którzy czekają dalej..
23:15 - samolot nie wylądował, kierownik zmiany w końcu bierze całą sprawę na klatę i ośmiela się publicznie ogłosić, że lot zostaje odwołany.. Pracownicy lotniska zbierają nas i przeprowadzają do hali przylotów. W połowie pijani i bardzo zdenerwowani pasażerowie dostają zadanie ustawić się w kolejce do kontroli paszportowej! Ja pierdzielę! To był mój najszybszy wypad za granicę kraju ;]
Kolejnym absurdem w całej sytuacji było ustawienie 200 osób w kolejce do jednej pani, u której można było przebukować bilet lub żądać potwierdzenia, że lot się nie odbył i że żądamy zwrotu kosztów.
01:15 - uzyskałam wszelkie potrzebne informacje i razem z Panią, która nie wyleciała do Anglii, a miała w ten cudowny weekend świętować z mężem 15 rocznicę ślubu, łapiemy taksówkę i jedziemy spowrotem do Wawy złapać ostatnie metro do centrum.
02:20 - kończę tę przymusową wycieczkę krajoznawczą, wysiadam na przed-przed-ostatniej stacji metra i uderzam do przyjaciela, który zgodził się otworzyć przede mną drzwi o tak nieludzkiej porze.
Weekend, który miałam spędzić zagranicą, spędziłam w Stolicy, poznając masę sympatycznych ludzi, oddając swój czas przyjaciołom, odwiedzając dawno nie widzianych znajomych.
To był rewelacyjnie wykorzystany czas.
Jestem marionetką w teatrze życia. Ktoś pociąga za sznurki, a ja tańczę w takt napisanej przez kogoś muzyki. Przez ostatnie miesiące nic nie dzieje się tak jak ja to sobie kiedyś zaplanowałam, a ja przestałam już z tym walczyć.
I'm happy and I know it ;]
czwartek, 15 listopada 2012
44. Irish Interns
12 XI Irlandia ogłosiła wymagania dla kandydatów do Internship 2013.
I wiecie co?
Jak mi się nie chce!!!
Nie chce mi się już nawet tego rozkminiać i wałkować na nowo.
Najważniejsze informacje to takie, że dla irlandczyków mój wynik IELTS jest jednym słowem zajebisty. W tej rekrutacji bowiem wymagają overall score 7,5, a cząstkowe 7,0, podczas gdy mój overall score jest 8,5 a cząstkowe wahają się od 7,0 za writing do 9,0 za reading ;]
Ale wprowadzili niejaką nowość blokującą absolwentów medycyny spoza Irlandii - The Intern Employment Eligibility Test (IEET), za który najpierw trzeba zapłacić 100 euro, a potem jeszcze trzeba na niego polecieć. Już samo słowo "eligibility" wzbudza we mnie dreszcze, bo tyle się na nie napatrzyłam czytając wszystkie pisma i ogłoszenia o pracę i uświadamiając sobie boleśnie, że tylko odrobina dzieli mnie od bycia "eligible".. Niech to cholera...
Niebardzo mi się chce angażować w to wszystko od początku. Wnioski nasuwają się same.
W UK w trakcie rekrutacji do Foundation Programme przyszli stażyści muszą stawić się w GMC w Londynie osobiście, żeby napisać The Situational Judgmental Test (SJT). W Irlandii zrobili IEET, na który też trzeba lecieć na Zieloną Wyspę.
To ja już jednak wolę tę drogę, którą sama sobie wybrałam.
A biorąc pod uwagę nadchodzące zmiany w systemie kształcenia przyszłych lekarzy specjalistów, specjalizację zdobędę gdzieś, jakoś, kiedyś.. Może..
I wiecie co?
Jak mi się nie chce!!!
Nie chce mi się już nawet tego rozkminiać i wałkować na nowo.
Najważniejsze informacje to takie, że dla irlandczyków mój wynik IELTS jest jednym słowem zajebisty. W tej rekrutacji bowiem wymagają overall score 7,5, a cząstkowe 7,0, podczas gdy mój overall score jest 8,5 a cząstkowe wahają się od 7,0 za writing do 9,0 za reading ;]
Ale wprowadzili niejaką nowość blokującą absolwentów medycyny spoza Irlandii - The Intern Employment Eligibility Test (IEET), za który najpierw trzeba zapłacić 100 euro, a potem jeszcze trzeba na niego polecieć. Już samo słowo "eligibility" wzbudza we mnie dreszcze, bo tyle się na nie napatrzyłam czytając wszystkie pisma i ogłoszenia o pracę i uświadamiając sobie boleśnie, że tylko odrobina dzieli mnie od bycia "eligible".. Niech to cholera...
Niebardzo mi się chce angażować w to wszystko od początku. Wnioski nasuwają się same.
W UK w trakcie rekrutacji do Foundation Programme przyszli stażyści muszą stawić się w GMC w Londynie osobiście, żeby napisać The Situational Judgmental Test (SJT). W Irlandii zrobili IEET, na który też trzeba lecieć na Zieloną Wyspę.
To ja już jednak wolę tę drogę, którą sama sobie wybrałam.
A biorąc pod uwagę nadchodzące zmiany w systemie kształcenia przyszłych lekarzy specjalistów, specjalizację zdobędę gdzieś, jakoś, kiedyś.. Może..
czwartek, 8 listopada 2012
43. Routine
Witam ponownie po dość długiej nieobecności ;)
Pomiędzy stażowaniem u lekarza rodzinnego, a poszukiwaniem mieszkania, uporaniem się z bezdomnością, a później bezskutecznym próbowaniem zadomowienia się w nowym miejscu, niewiele było czasu na blogowanie i rozmyślanie nad beztroską egzystencją lekarza stażysty. Wychodzenie z domu o siódmej rano i powroty o 20-21.00 stały się normą. Jak to mówią "Zawsze coś..". Nawet nie próbuję znaleźć czasu na zrobienie prania - zwyczajnie nie mam czasu czekać 1,5 h aż pralka skończy robotę, a ja będę mogła rozwiesić mokre ciuchy. O prasowaniu czegokolwiek już dawno zapomniałam.
Generalnie staż u lekarza rodzinnego powoli dobiegł końca. W tym czasie pełniłam funkcję przybocznej, czyli zapraszałam pacjentów do gabinetu, zabawiałam wszędobylskie dzieci, gdy rodzic musiał omówić z panią doktor kwestię skrupulatnego podawania medykamentów, a zdarzyło mi się nawet przyjąć młodego zawałowca, który nie reprezentował żadnych typowych dolegliwości oraz pacjentkę, która zdecydowanie prezentowała objawy schizofrenii, ale nigdy się na nią nie leczyła.
Ta ostatnia pacjentka raczyła nas opowieścią o tym jak to otworzyły się jej żebra powyżej wątroby, zassały powietrze, a później zamknęły się jak gdyby nigdy nic, a powietrze było w niej jakiś czas, a potem zniknęło. Przyznaję, że słuchałam tego wszystkiego z kamienną twarzą, próbując sobie przypomnieć czy ktoś na zajęciach z medycyny rodzinnej wspomniał nam coś o postępowaniu i diagnozowaniu "nietypowych" pacjentów - takich którym ewidentnie dolega coś poważnego, ale oni zgłaszają się do nas z jakąś błahostką konsekwentnie pomijając główną dolegliwość.
Realizując sumiennie kursy w terminach wyznaczonych przez Izbę Lekarską, nastawiam się powoli do stażu z psychiatrii. Psychiatria - dziedzina, której nie ogarniam i egzamin na którym nie miałam zielonego pojęcia o co mnie pytają w teście..
Pomiędzy stażowaniem u lekarza rodzinnego, a poszukiwaniem mieszkania, uporaniem się z bezdomnością, a później bezskutecznym próbowaniem zadomowienia się w nowym miejscu, niewiele było czasu na blogowanie i rozmyślanie nad beztroską egzystencją lekarza stażysty. Wychodzenie z domu o siódmej rano i powroty o 20-21.00 stały się normą. Jak to mówią "Zawsze coś..". Nawet nie próbuję znaleźć czasu na zrobienie prania - zwyczajnie nie mam czasu czekać 1,5 h aż pralka skończy robotę, a ja będę mogła rozwiesić mokre ciuchy. O prasowaniu czegokolwiek już dawno zapomniałam.
Generalnie staż u lekarza rodzinnego powoli dobiegł końca. W tym czasie pełniłam funkcję przybocznej, czyli zapraszałam pacjentów do gabinetu, zabawiałam wszędobylskie dzieci, gdy rodzic musiał omówić z panią doktor kwestię skrupulatnego podawania medykamentów, a zdarzyło mi się nawet przyjąć młodego zawałowca, który nie reprezentował żadnych typowych dolegliwości oraz pacjentkę, która zdecydowanie prezentowała objawy schizofrenii, ale nigdy się na nią nie leczyła.
Ta ostatnia pacjentka raczyła nas opowieścią o tym jak to otworzyły się jej żebra powyżej wątroby, zassały powietrze, a później zamknęły się jak gdyby nigdy nic, a powietrze było w niej jakiś czas, a potem zniknęło. Przyznaję, że słuchałam tego wszystkiego z kamienną twarzą, próbując sobie przypomnieć czy ktoś na zajęciach z medycyny rodzinnej wspomniał nam coś o postępowaniu i diagnozowaniu "nietypowych" pacjentów - takich którym ewidentnie dolega coś poważnego, ale oni zgłaszają się do nas z jakąś błahostką konsekwentnie pomijając główną dolegliwość.
Realizując sumiennie kursy w terminach wyznaczonych przez Izbę Lekarską, nastawiam się powoli do stażu z psychiatrii. Psychiatria - dziedzina, której nie ogarniam i egzamin na którym nie miałam zielonego pojęcia o co mnie pytają w teście..
Subskrybuj:
Posty (Atom)