poniedziałek, 31 grudnia 2012

49. W rozkroku

Witam, w rozkroku między tym co Stare i tym co Nowe.
Czas podsumowań, czas postanowień?
Postanawiam nie postanawiać ;)

Miniony rok nauczył mnie, że można sobie naplanować Ho Ho Ho, a potem i tak wszystko wychodzi na opak ;) Się pozmieniało..

Stażyści lubią mówić i pisać o stażu, o egzaminie, o marzeniach nt. specjalizacji. Ja lubiłam podniecać się myśleniem o Anglii i nawet ostatnio zdarzyło mi się zatęsknić. I pomyślałam sobie, że nie wiadomo kiedy znowu pojeżdżę po lewej stronie i nie wiadomo kiedy odwiedzę poczochrane wiatrem wzgórza Szkocji.
No trudno. Ktoś mnie tu skutecznie zatrzymał.
Poza tym jak sobie pomyślę o Żonie Pacjenta, z którą musiałam mieszkać pod jednym dachem i wyobrażę ją sobie jako reprezentantkę większości Anglików, to mi się niedobrze robi i już mi się odechciewa tam jechać ;]
A mój staż upływa błogo i bezboleśnie.
Jasne, że od czasu do czasu mój Wonderland zostaje upstrzony ludzką zawiścią, podłością, zazdrością, obślizgłą obelgą, kłamliwą plotką i tak dalej, ale nie pozwolę, żeby to zburzyło mój Stoicki Spokój. Ja po prostu jestem, nic złego nie zrobiłam, so it's not my problem.

Wczoraj dopadło mnie "myślenie wg ludu/ myślenie wg stażysty" czyli "O maj gad, a co jeśli.." i tu nastąpiła cała wiązanka na temat rezydentur itp itd. A dziś na trzeźwo pytam sama siebie "Po co..?" Po co mi to rozkminianie? Przecież nie planuję. Kto wie jak będzie?

A jeśli ktoś ma problem z tym drobnym faktem, że istnieję i jestem tam gdzie chcę - no cóż, I do not feer sorry at all.

Happy New Year Everybody!!! ;)

piątek, 14 grudnia 2012

48. Szpitalne życie

Każdy z nas ma jakieś tam mniej więcej wyobrażenie na temat tego jak to się w szpitalu pracuje i jak tam mija życie. Później rzeczywistość często bywa zaskakująca.

Po krótkiej nocy, podczas której spałam niewiele, ale za to intensywnie, próbowałam obudzić się kawą i mroźnym spacerem do pracy. Chwilę przed 8:00 czekałam na odprawę, a ponieważ jest piątek wszyscy odprawili się niezmiernie szybko. Później następuje magiczne 15 minut czarnej dziury, po odprawie, a przed obchodem, gdy nagle wszyscy się gdzieś rozbiegają, przepadają na chwilę i zupełnie nie wiadomo gdzie kogo znaleźć.
Obchód - wiadomo - gada się z pacjentami, daje zlecenia, decyduje co dalej albo kto do domu i kiedy mamy leniwy dzień w pracy, robimy wypisy, kogoś przyjmiemy i spadamy do domu. Ale tak jest rzadko ;]

Dziś skoczyłam do Poradni poprzyjmować z doktorem ludzi w ekspresowym tempie. Kiedy wróciłam do Kliniki sajgon w całej swej okazałości trwał nadal. Miałam zebrać dwa wywiady, a jeden z lekarzy od 9.00 do 11.30 chodził cały dzień z jedną historią choroby. Gdy wypisałam kogo trzeba, chciałam zapoznać się z tą nową, pogadać z nią i napisać ile to ona miała operacji i co jej właściwie dolega. I pojawiły się schody, bo z karty pacjentki zniknęła gdzieś kartka do zbierania wywiadu. Hm.. Hm.. Hm.. Idę więc do gościa i pytam, czy nie wie co się z tym świstkiem mogło stać, a on na to, że pacjentki w życiu na oczy nie widział. Hm.. Hm.. Hm.. Myślę sobie, ale jak to możliwe.. Przecież z papierów wynika, że dziś przed południem robił jej USG.. i pacjentki nie widział..?
:) no po prostu taki z niego sprytny gość! ;)

Weekend = wyśpię się :) jak cudownie! :))))

czwartek, 6 grudnia 2012

47. Doubts

Wszystko potoczyło się samo i ułożyło nie wiadomo jak.

Staż z psychiatrii mija bez rewelacji, bez newsów i bezboleśnie. Prawdę mówiąc to zaczęłam wpadać "w międzyczasie" na ginekologię, a właściwie to na położnictwo i patologię ciąży. I oczywiście na pierwszych dwóch cesarkach było mi słabo i robiło się ciemno przed oczami, ale w końcu jestem twarda i tak łatwo się nie dam, no nie? ;)
Przyznam też, że ostatnio z jakichś nieznanych mi powodów zaczęłam wątpić w tę całą ginekologię jako specjalizację odpowiednią dla mnie, ale jakiś dobry człowiek podpowiedział mi, że skoro tego najłatwiej i najprzyjemniej mi się uczyło, to powinnam się tego trzymać nawet jeśli wczoraj czy dziś chce mi się płakać i odnoszę wrażenie, że ta robota jest mega trudna. Cóż, nie od razu Rzym zbudowano..

Życie prywatne natomiast wywróciło się do góry nogami. I nie, nie chodzi mi o fajerwerki, motyle w brzuchu i takie tam. Żadnych romansów, historii rodem z Harlequin'a, żadnych płomiennie gorących podrywów.
Dzień po dniu ktoś mnie oswaja. Uczy zaangażowania, zaufania, cierpliwości. Dostaję mnóstwo czasu i otwartą furtkę, tak na wszelki wypadek.Coś nowego, coś innego..

Coś dobrego. Po prostu.

piątek, 23 listopada 2012

46. One step too far..?

Skłonność do przesady..?

Nigdy nie myślałam, że blisko mi do osoby pedantycznej i jakoś nie dostrzegałam w sobie skłonności do przesady, ale kilka ostatnio poczynionych spostrzeżeń zmusiło mnie do powtórnej autoanalizy..

Kiedy zabieram się za umycie jednej szklanki, często kończy się na szorowaniu szafek, segregowaniu środków czystości, układaniu ich grupami, a potem jakoś okazuje się, że łazienka też przy okazji się sprzątnęła..
Kiedy zasiadam wieczorem przed telewizorem, a po sekundzie zrywam się, bo jeszcze trzy rzeczy czekają w kuchni na umycie..
Kiedy nie posiedzę w fotelu spokojnie jeśli wcześniej nie dosunę równo do brzegów każdej firanki i każdej rolety okiennej..
Kiedy zasypiając w łóżku przypomnę sobie, że nie wszystko zostało pochowane do lodówki i to z całą pewnością nie może poczekać do jutra..

Hmm... Do tego wszystkiego normą stało się robienie make-up'u dotąd aż będzie mega równo, zaplatanie włosów po pięć razy aż będzie gładko i perfekcyjnie, gładzenie sukienek i spódnic aż będą leżały jak ulał i tak dalej i tak dalej..

Dokąd to mnie zaprowadzi?

poniedziałek, 19 listopada 2012

45. Doba

6:00 - dzwoni budzik, przełączam na drzemkę, a potem wyłączam go całkowicie.
7:32 - budzę się wyspana i.. spóźniona.. of course.
8:45 - ogarnięta i spakowana dzwonię po taksówkę, obiecują, że będzie za 5 minut.
8:55 - taxi przyjeżdża spóźniona, kierowcą jest pan, który ma chyba ze dwieście lat, na dworzec jedzie okrężną drogą.
9:28 - o dziwo pociąg do Wawy odjeżdża i przyjeżdża na miejsce o czasie.. PKP lubi zaskakiwać, nie ma co.. ;]
13:30 - łapię bus na lotnisko, który jednak decyduje się nie odjechać o czasie i czekam do 14:40 aż ruszy kolejny kurs.
16:05 - check-in przebiega w miarę sprawnie.
17:10 - teoretycznie opuszczam granice kraju, w praktyce znajduję się w dużej oszklonej klatce razem z innymi dwustoma pasażerami.
17:45 - teoretycznie powinnam wylatywać, w praktyce stoję i kiwam się pod ścianą.. czekamy...
18:30 - dowiaduję się, że teoretycznie wylecę o 21:30, postanowiłam zająć się filmikami z youtube.. czekamy..
19:20 - dostajemy ciepły posiłek - sucha podgrzana bułka i sok pomarańczowy ze Scooby-Doo..czekamy..
20:20 - na wieść o zmianie bramki i w odpowiedzi na zaproszenie do odprawy zrywam się przepełniona nadzieją i gotowa by wsiąść na pokład.. czekamy..
21:30 - dowiadujemy się, że czekamy na samolot o 23:00.. jeśli wyląduje i jeśli zdecyduje się wystartować to polecimy.. lakoniczne informacje.. W sklepie z alkoholami poznikały piwa, wódeczki i napoje. Impreza się rozkręca. Czekamy..
22:00 - podano informację, że można zacząć rezygnować z lotu jeśli ktoś sobie życzy, część pasażerów się poddała, ja jestem wśród tych, którzy czekają dalej..
23:15 - samolot nie wylądował, kierownik zmiany w końcu bierze całą sprawę na klatę i ośmiela się publicznie ogłosić, że lot zostaje odwołany.. Pracownicy lotniska zbierają nas i przeprowadzają do hali przylotów. W połowie pijani i bardzo zdenerwowani pasażerowie dostają zadanie ustawić się w kolejce do kontroli paszportowej! Ja pierdzielę! To był mój najszybszy wypad za granicę kraju ;]

Kolejnym absurdem w całej sytuacji było ustawienie 200 osób w kolejce do jednej pani, u której można było przebukować bilet lub żądać potwierdzenia, że lot się nie odbył i że żądamy zwrotu kosztów.

01:15 - uzyskałam wszelkie potrzebne informacje i razem z Panią, która nie wyleciała do Anglii, a miała w ten cudowny weekend świętować z mężem 15 rocznicę ślubu, łapiemy taksówkę i jedziemy spowrotem do Wawy złapać ostatnie metro do centrum.
02:20 - kończę tę przymusową wycieczkę krajoznawczą, wysiadam na przed-przed-ostatniej stacji metra i uderzam do przyjaciela, który zgodził się otworzyć przede mną drzwi o tak nieludzkiej porze.

Weekend, który miałam spędzić zagranicą, spędziłam w Stolicy, poznając masę sympatycznych ludzi, oddając swój czas przyjaciołom, odwiedzając dawno nie widzianych znajomych.
To był rewelacyjnie wykorzystany czas.

Jestem marionetką w teatrze życia. Ktoś pociąga za sznurki, a ja tańczę w takt napisanej przez kogoś muzyki. Przez ostatnie miesiące nic nie dzieje się tak jak ja to sobie kiedyś zaplanowałam, a ja przestałam już z tym walczyć.
I'm happy and I know it ;]

czwartek, 15 listopada 2012

44. Irish Interns

12 XI Irlandia ogłosiła wymagania dla kandydatów do Internship 2013.
I wiecie co?
Jak mi się nie chce!!!

Nie chce mi się już nawet tego rozkminiać i wałkować na nowo.
Najważniejsze informacje to takie, że dla irlandczyków mój wynik IELTS jest jednym słowem zajebisty. W tej rekrutacji bowiem wymagają overall score 7,5, a cząstkowe 7,0, podczas gdy mój overall score jest 8,5 a cząstkowe wahają się od 7,0 za writing do 9,0 za reading ;]
Ale wprowadzili niejaką nowość blokującą absolwentów medycyny spoza Irlandii - The Intern Employment Eligibility Test (IEET), za który najpierw trzeba zapłacić 100 euro, a potem jeszcze trzeba na niego polecieć. Już samo słowo "eligibility" wzbudza we mnie dreszcze, bo tyle się na nie napatrzyłam czytając wszystkie pisma i ogłoszenia o pracę i uświadamiając sobie boleśnie, że tylko odrobina dzieli mnie od bycia "eligible".. Niech to cholera...

Niebardzo mi się chce angażować w to wszystko od początku. Wnioski nasuwają się same.
W UK w trakcie rekrutacji do Foundation Programme przyszli stażyści muszą stawić się w GMC w Londynie osobiście, żeby napisać The Situational Judgmental Test (SJT). W Irlandii zrobili IEET, na który też trzeba lecieć na Zieloną Wyspę.

To ja już jednak wolę tę drogę, którą sama sobie wybrałam.
A biorąc pod uwagę nadchodzące zmiany w systemie kształcenia przyszłych lekarzy specjalistów, specjalizację zdobędę gdzieś, jakoś, kiedyś.. Może..

czwartek, 8 listopada 2012

43. Routine

Witam ponownie po dość długiej nieobecności ;)

Pomiędzy stażowaniem u lekarza rodzinnego, a poszukiwaniem mieszkania, uporaniem się z bezdomnością, a później bezskutecznym próbowaniem zadomowienia się w nowym miejscu, niewiele było czasu na blogowanie i rozmyślanie nad beztroską egzystencją lekarza stażysty. Wychodzenie z domu o siódmej rano i powroty o 20-21.00 stały się normą. Jak to mówią "Zawsze coś..". Nawet nie próbuję znaleźć czasu na zrobienie prania - zwyczajnie nie mam czasu czekać 1,5 h aż pralka skończy robotę, a ja będę mogła rozwiesić mokre ciuchy. O prasowaniu czegokolwiek już dawno zapomniałam.

Generalnie staż u lekarza rodzinnego powoli dobiegł końca. W tym czasie pełniłam funkcję przybocznej, czyli zapraszałam pacjentów do gabinetu, zabawiałam wszędobylskie dzieci, gdy rodzic musiał omówić z panią doktor kwestię skrupulatnego podawania medykamentów, a zdarzyło mi się nawet przyjąć młodego zawałowca, który nie reprezentował żadnych typowych dolegliwości oraz pacjentkę, która zdecydowanie prezentowała objawy schizofrenii, ale nigdy się na nią nie leczyła.
Ta ostatnia pacjentka raczyła nas opowieścią o tym jak to otworzyły się jej żebra powyżej wątroby, zassały powietrze, a później zamknęły się jak gdyby nigdy nic, a powietrze było w niej jakiś czas, a potem zniknęło. Przyznaję, że słuchałam tego wszystkiego z kamienną twarzą, próbując sobie przypomnieć czy ktoś na zajęciach z medycyny rodzinnej wspomniał nam coś o postępowaniu i diagnozowaniu "nietypowych" pacjentów - takich którym ewidentnie dolega coś poważnego, ale oni zgłaszają się do nas z jakąś błahostką konsekwentnie pomijając główną dolegliwość.

Realizując sumiennie kursy w terminach wyznaczonych przez Izbę Lekarską, nastawiam się powoli do stażu z psychiatrii. Psychiatria - dziedzina, której nie ogarniam i egzamin na którym nie miałam zielonego pojęcia o co mnie pytają w teście..

wtorek, 23 października 2012

42. Kicia na GPSie

Kto ma szczęście losując karty pacjentów.. nie ma szczęścia w miłości.

Nie pochwaliłam się Wam, że zdaniem żony mojego pacjenta z UK, jestem typem kobiety skupionej na karierze, która nie chce założyć rodziny.
No ba! Ona wyszła za mąż mając 18 lat, pierwsza ciąża w wieku 19 lat, druga w wieku 24 lat. Nie dziwię się, że w jej mniemaniu jestem starą ususzoną na wiór nieródką..

Staż z medycyny rodzinnej upływa miło i bezboleśnie. Zwłaszcza, gdy mam na popołudnie.
Dziś niestety zaczynałam od 8.00. O tej porze nocy mieszającej się z bladym, niewyraźnym świtem, biegłam na autobus sterowana wewnętrznym GPSem, z ustawioną opcją snu.. Oczywiście trzeba było kupić bilet, oczywiście ten droższy u kierowcy i oczywiście musiałam go skasować, zanim przypomniałam sobie, że ciągle ważny mam mój wczorajszy bilet 24-godzinny. Szlag by to..

Jeden z pacjentów opowiadał dziś swoje przygody z wojska próbując porównać je do hierarchii panującej wśród lekarzy:
"-I to nie jest tak dajmy na to, że Pan do Pani - tu wskazał na mnie - powie: Chodź Kicia, trzeba zrobić to i to.., a Pani powie: Jasne Skarbeńku, robi się!"
Cóż mogę powiedzieć.... Mrauuu.. :]

Ostatnia pacjentka, którą dziś widziałam powaliła mnie na kolana swoim wyglądem i dbałością o szczegóły. W drzwiach gabinetu stanęła piękna starsza pani, z nienagannie ułożonymi włosami w kolorze ciemnego czerwonego wina, z wzorowo wytuszowanymi rzęsami i dyskretnym błyszczykiem na ustach. Jej image podkreślał grubo pleciony sweter z golfem w kolorze jasnego różu i ciemnofioletowa apaszka. Do tego Pani Starsza była ślicznie pomarszczona :) Pomyślałam sobie "Zadbana Pani, około sześćdziesiątki". Weszła, powiedziała, że już są jej wyniki z laboratorium, posłuchała o tym, że erytrocyty są wzorowo okrągłe, wzorowo spłaszczone i wzorowo czerwone, że cholesterole trzymają się w ryzach, w odpowiedniej ilości i proporcjach i ogólnie, że żadne normy nie zostały przekroczone. Uśmiechnięta wyszła z gabinetu, a ja spojrzałam w kartę. Rok urodzenia: luty 1940...

Można pachnieć i ślicznie wyglądać idąc do lekarza? Ano wychodzi na to, że jednak można.. :>

sobota, 20 października 2012

41. One last dance

Po pewnym okresie blogowej abstynencji spowodowanej ogarnianiem rozdwojonej rzeczywistości, wracam do normalnego życia. Na szczęście! ;)

Wczorajsza uroczystość wręczenia dyplomów zaskoczyła mnie pozytywnie miło. Okazało się, że poza kilkoma wyjątkami, nasz rok był bardzo zgrany, a ludzie chętnie współpracowali ze sobą przez całe 6 lat - to rzadkość na kierunkach medycznych ;) Pani Dziekan na szczęście miała za co dziękować naszemu rocznikowi oraz konkretnym osobom, które udzielały się w organizacjach studenckich. Uroczystość podsumowaliśmy gromkimi, w pełni zasłużonymi przez nas, niecichnącymi oklaskami ;) Jednym słowem było super :) Udało się! Przeżyliśmy te sześć lat! ;) No bo kto jak nie my?? :)

Wieczorem natomiast wszyscy szalenie bawiliśmy się na balu - powiedziałabym, że do białego rana ;) Ja od siebie mogę wyznać kilka grzechów: po pierwsze - przywdziawszy kilkunastocentymetrowe szpilki zapoznawałam wdzięcznie przyjaciół z naszym nowym znajomym słowami ''Proszę, poznajcie się ze Stockiem'' ;) po drugie - przypadkiem wzięłam udział w konkursie tańca :D po trzecie - poszłam na bal oczywiście sama i oczywiście odbiłam komuś partnera do tańca, jakże mogłoby być inaczej ;] po czwarte - wyszłam z balu na samym końcu, czyli o czwartej ;) po piąte - zostałam wrobiona w prowadzenie pociągu przez całą salę.. po szóste - wstałam o 7:00 rano ;|
To są tylko moje małe, nieszkodliwe grzeszki ;) Reszta niech pozostanie tajemnicą ;)

Powiem Wam tylko, że było warto! Bardzo warto! ;)
A teraz pozwólcie, że spróbuję kimnąć chwilkę, bo wieczorem oczywiście jadę w świat - do wawy, na konferencję nt.możliwości pracy lekarzy w UE i oczywiście wrócę w niedzielę o północy, a w poniedziałek nowy tydzień i nowy dzień w pracy :)
Wyśpię się chyba dopiero po śmierci ;)

czwartek, 11 października 2012

40. I'll be there for you..

So no one told you life was gonna be this way..

No właściwie to nikt nie uprzedzał. Nikt nie obiecywał też, że będzie łatwo, lekko i przyjemnie. Mimo wszystko, ponad wszystko, a przede wszystkim właśnie teraz doceniam tych, których szczerze nazywam swoimi przyjaciółmi, na których jak się okazuje mogę liczyć obojętnie co dzieje się w moim życiu i obojętnie jak bardzo twisted ono jest.
Okazuje się, że nie da się żyć samemu, czasami samemu nie sposób dać radę coś zrobić, zorganizować, przeżyć.

I za to IM dziękuję :) Ludziom, na których mogę liczyć no matter what.
Tak samo jak oni mogą liczyć na mnie - mam nadzieję, że mogą - i mam nadzieję, że jak dotąd mogłam, mogę i będę mogła im pomóc kiedy tylko będą mnie potrzebować.
I'll do my best ;)

I'll be there for you
'Cause you're there for me too..
:)

wtorek, 25 września 2012

39. Chocolate

Humor zmienny jak pogoda.
Najlepsze lekarstwo? Chocolate cake. Pewnego dnia usiądę przed czekoladowym tortem i zjem go do ostatniego okruszka!
Dziś tymczasem tylko jeden mały kawałek, do kawy - to moja wymówka ;)

Z nudy przychodzą mi do głowy głupie pomysły.
Znowu potrzebuję, żeby zaczęło się dziać coś ciekawego w moim życiu. Okazuje się, że spokój ducha mi nie służy ;)

Well, well.. Jutro rozpoczynamy poszukiwanie sukienki - nie chce mi się jak cholera ;) ale cóż - singiel też musi jakoś wyglądać..

sobota, 22 września 2012

38. Na wyspę na krótko

No dobra..
Ogarnąwszy co ważniejsze sprawy w PL, przyleciałam znowu do UK dokończyć przed stażem mój kontrakt i to u mojego dawnego pacjenta i jego uwielbianej przeze mnie żony :)

I wiecie co? Żona mi nie straszna - Anglia znów bezkrytycznie mi się podoba.. No co ja na to poradzę? Poszłam sobie na spacer, obejrzałam wszystkie cute gifts w sklepie z prezentami, oczywiście zapragnęłam mieć w swoim domu w przyszłości połowę z tych rzeczy. Spacerowałam 2,5 godziny słuchając muzyki wykonywanej przez Jasona Mraz, cieszyłam się angielską pogodą, słońcem i chłodnym wrześniowym wiaterkiem i naturalnie stwierdziłam, że jest mi tak bardzo bardzo bardzo dobrze, gdy tu jestem :) żadna nowość :)

Niestety stan mojego pacjenta powoli pogarsza się. Wcześniej przynajmniej mógł zrobić cokolwiek prawą ręką, np. lubił grać w brydża lub szachy na swoim laptopie. Teraz nawet prawa ręka nie działa. Czasem trzeba podejść przełączyć kanał w TV, położyć lub zdjąć koc i w ogóle zrobić każdą jedną rzecz. Szkoda faceta.

poniedziałek, 17 września 2012

37. Wakacjuję

Sprawy bieżące dopięte na ostatni guzik - papiery z OIL zgromadzone, dokumenty dla pań w kadrach przygotowane. Program stażu zaplanowany ;)
Wiecie, w miarę upływu czasu, coś się człowiekowi przestawia w głowie. Przekroczyłam 25 wiosnę, znaczy się procesy starzenia ruszyły pełną parą, kurze łapki i te sprawy oraz żyłki na dłoniach pokryte skórą, która z dnia na dzień staje się coraz mniej gładka i elastyczna. No cóż.. Młodość nie wieczność ;)

A właśnie - w ramach miłości rodzicielskiej, moja własna rodzicielka dopingowała mnie przez lata studiów do pilnej nauki, a kiedy już zaprezentowałam jej mój dyplom, rzuciła nań okiem i zabrała się za realizację swojego kolejnego planu, który mocno mnie dotyczy.  Świętego spokoju nie zaznam, bo począwszy od momentu skończenia studiów, na moją głowę spadać będą co jakiś czas insynuacje i podszeptywania na temat szukania kandydata na męża, rychłego zamążpójścia oraz urodzenia czwórki dzieci (takie złożono już u mnie zamówienie ;P) i to wszystko zanim moje przydatki wyschną na pieprz bezpowrotnie.... No ja cież pierdzielę - trzeba się brać do roboty..! Nie ma co.. ;)
Tiaaa..aż się palę do tego ;]

Jak widać cała jestem wakacyjnie wyluzowana, ale oczywiście mimo wyluzowania, udało się zajrzeć do czytelni, zlustrować nowe i stare książki. Odkryłam, że wydawcy najnowszej Interny Szczeklika poszli po rozum do głowy i teraz zamiast serwowania wiedzy na kartkach typu "serwetka jednowarstwowa" serwują druk na kartkach typu "serwetka trzywarstwowa" - do tego twarda oprawa książki i ta encyklopedia jakoś się trzyma.

Przez jakiś czas nie będzie mnie tak często tutaj - jeszcze sobie powakacjuję, może podrzucę jeszcze kilka anegdot z przeszłości o żonie pacjenta i o innym kliencie - taki cykl "Z życia opiekuna" :) I oczekujcie relacji z pasjonującego stażu z medycyny rodzinnej...
Normalnie buty spadają i dreszcz na karku - takie będą emocje.. ;] Cud się stanie jeśli tam nie zasnę po pół godzinie :p

wtorek, 11 września 2012

36. Na speedzie

Dzieje sie, oj dzieje..

Zaczne od tego, ze Adept Sztuki ma racje - rzad zajal sie soba, a Bartek dzis w Faktach rozliczal Centrum Zdrowia Dziecka z wydatkow,  ktorych finansowanie zreformowal kilka lat temu NFZ, wiec to jakby pyta samego siebie i swoich kolegow, dlaczego podjete kiedys decyzje przyniosly takie a nie inne konsekwencje..
Jaja jak berety :) Jak zwykle :)

Juz prawie udalo mi sie ogarnac papiery w OIL i szpitalu. Wizyte u lekarza medycyny pracy oczywiscie musialam przelozyc, bo wsrod furczacych na wietrze papierkow, wnioskow, ksiazeczek i wynikow z laboratorium, udalo mi sie w pieknym stylu zgubic opis RTG. Karrrrrva! chcialoby sie rzec.. No trudno.

Proste stwierdzenie cisnie mi sie na usta: lubie zycie na speedzie. Najlepsze dni w moim mniemaniu to takie, w trakcie ktorych udalo mi sie zalatwic milion sto tysiecy spraw.

Dola tez sie udalo zlapac, bo paradoksalnie dotarlo do mnie, ze udalo mi sie w swoim zyciu zaliczyc jakis dziwny emocjonalny relationship z kims kto nigdy tak naprawde nie nalezal do mnie. Dzis zakonczylam te historie, ale bolalo zupelnie tak samo jak prawdziwe rozstanie.
Taki bieg wydarzen oznacza mniej wiecej tyle, ze w najblizszym czasie nie potraktuje na serio zadnego faceta, a moja uwaga skupi sie glownie na ksiazkach.

Moj post brzmi jak dobry raport: krotko, zwiezle i na temat. Cala ja.

piątek, 7 września 2012

35. Kalkulacje

Nie ukrywam, że z matmy nigdy nie byłam orłem. Pracowałam jak mróweczka na porządne oceny i wiele godzin spędziłam pod okiem ojca, który pilnował poziomu mojej matematycznej wiedzy. Całe szczęście, że pilnował, bo coś tam wykalkulować jeszcze potrafię.

Upatrzyłam sobie nową wodę toaletową Dior Addict i zachciało mi się porównać ceny.
Life is brutal.

Znalazłam w necie 100 ml za 351 PLN, które podzielone na 5,12 (ostatnio tak GBP mniej więcej stoi) i otrzymałam 68.55 - cena w GBP.
Wchodzę na stronę mega drogiego i dosyć exclusive sklepu John Lewis i jaką mam cenę za 100 ml? 68 GBP.

Super.
Ceny perfum bez zmian.
Tylko, że odjąć sobie 351 PLN od wypłaty w wysokości 1800 PLN lub od wypłaty 6500 PLN to robi lekką różnicę.. Dobrze, że ostatni flakon perfum Dior J'adore wystarczył mi właściwie na 11 miesięcy.

Czekam cierpliwie aż mój brytyjski bank przeleje kasę do mojego polskiego banku. Moje pieniądze zawiesiły się gdzieś w czasoprzestrzeni.

czwartek, 6 września 2012

34. Moim zdaniem

Moje ego rośnie najszybciej, gdy po jakimś czasie okazuje się, że miałam rację twardo trzymając się swojej opinii. :)

Na pierwszym roku, po pierwszym semestrze, zaczęłam odliczać ile jeszcze zostało do końca studiów: ile semestrów, egzaminów, ile tygodni corocznych wakacyjnych praktyk. Wcale ale to wcale studencka beztroska aż tak mnie nie jarała i nie mogłam się doczekać kiedy będę mogła zarabiać swoje pieniądze. To znaczy muszę przyznać szczerze, że każda jedna impreza z przyjaciółmi, nocne balety, śpiewy w parku, a potem tłumaczenie się z tego policji, wszystkie takie przygody utwierdzały mnie w przekonaniu, że studia to jest fantastyczny czas - o niebo lepszy niż czasy liceum, o którym również mówiono mi, że będę za nim tęsknić. No cóż, nie tęskniłam nigdy.

Od kilku dni budzę się rano i myślę sobie: Jak dobrze, że to wszystko jest już za mną! :)
I oczywiście, że będę tęsknić za ludźmi i szalonymi nocami, ale z drugiej strony przyjaciele nie przepadli przecież bezpowrotnie bez słowa no i jeszcze nie jedną całonocną imprezę mam przed sobą.
Choć z imprezami może być problem, bo nagle wszyscy się żenią i wychodzą za mąż i nagle zamykają się gdzieś w domach i nie wychylają nosa, zupełnie jakby w małżeństwie istniała konieczność pilnowania siebie wzajemnie 24 godziny na dobę siedem dni w tygodniu :] o matko...

Poza tym muszę szczerze przyznać, że czuję jak obrzydliwie szybko rośnie we mnie poziom samozadowolenia i satysfakcji za każdym razem, gdy rzucam okiem na papiery, które dostałam z działu kadr, na których pod moim nazwiskiem napisano "lekarz stażysta".
Chyba jednak jestem naiwnym dzieckiem, pełnym zapału, nie mogącym się doczekać pierwszych dni w pracy, czekającym niecierpliwie na pierwszą możliwość by znaleźć się na ginekologii. Naiwnym dzieckiem, które nie ma pojęcia, że jeszcze nie raz i nie dwa dostanie mocno po głowie, a zapał zostanie zrównany z ziemią i zmieszany z błotem.
Ale to nic :) I tak się cieszę :)

czwartek, 30 sierpnia 2012

33. Last but not least

Dziękuję Wszystkim, ale to absolutnie wszystkim, którzy za mnie trzymali kciuki i mieli dla mnie zawsze dobre słowo. I którzy znosili moje humory, kiedy cała ja do szpiku kości byłam naburmuszona jak gradowa chmura burzowa.

Zdałam :)

W dupie mam wykrzykiwanie, że jestem lekarzem, bo lekarzem to się stałam mimowolnie w trakcie tych sześciu lat regularnego i konsekwentnego prania mózgu. Tym się przesiąka do szpiku kości, medyczna wiedza niczym tajemna mikstura wlewana powoli i regularnie do organizmu, zaczyna krążyć w żyłach, wnika do każdej najmniejszej komórki, wbudowuje się w DNA i je zmienia. Od tego nie da się uciec, bo to zaczyna samo żyć w Tobie swoim własnym życiem.
A potem bierzesz do ręki swoje zdjęcie z klasy maturalnej i zastanawiasz się, gdzie podziała się tamta dziewczyna, albo co się stało z tamtym chłopakiem..

Koniec filozofowania, biegnę załatwiać pieczątki i pozbyć się indeksu :)

It's not the end, it's just the beginning :)
Ahoj! :*

PS.: By the way lubię liczbę 33 i dlatego tym bardziej zajebiście, że post 33 jest właśnie takim zajebistym postem :)

piątek, 24 sierpnia 2012

32. Co dalej?

Dziwnie mi. Nie lubię jakichś takich pożegnań.

Walizka leży spakowana, jeszcze tylko wieczorna rutyna, przekazanie najważniejszych informacji kolejnemu opiekunowi i w drogę. Jutro o tej porze będę w Polsce, w taksówce, w drodze do mieszkania, w którym zatrzymam się na jakiś czas.
Chciałabym żeby to był dzień jak co dzień, ale nie da się.
Wybijam się z rytmu.
A potem tylko cztery dni zanim stanę face to face z profesorką i dowiem się co dalej mam robić z moim życiem.

Hm.

czwartek, 23 sierpnia 2012

31. Co drugi dzień

Dziś z drugą carer assistant pracowałam przy pacjencie. Powiedziałam jej tylko, że dziś tylko czekam na jakąś awanturę, bo awanturę mam co drugi dzień. Tak jakoś wypada.
No i nie musiałam długo czekać, ale to co dziś się wydarzyło, przyćmiło wszystkie dotychczasowe docinki.

Z tego co się zorientowałam odkąd tu jestem - NHS płaci za moją pracę tutaj. NHS zgodził się opłacać live-in care, pod warunkiem, że żona pacjenta będzie pokrywać trzygodzinną przerwę jaka carerowi przysługuje w ciągu dnia. I o tą przerwę dziś poszło..
Generalnie to ja powinnam na te 3 godziny wychodzić hen daleko w pizdu, ale ja zostawałam w domu, bo się uczyłam. I to mnie zgubiło. Żona pacjenta przyzwyczaiła się, że jestem, a kiedy pewnego dnia powiedziała, że musi gdzieś wyjść wczesnym popołudniem zaproponowała, żeby podzielić moje 3 h na pół i żebym część wzięła rano, potem wróciła podać o 12.30 leki, a potem znów żebym miała godzinę przerwy.
Mojej szefowej się to niespodobało, ale ja powiedziałam, że nie mam o to do nikogo pretensji, bo i tak siedziałam w domu i sama się na to zgodziłam.

Okej, tylko, że sprawy przybrały nieco inny obrót. Wcześniej, żona pacjenta pytała mnie, czy to jest OK, że ja znów będę miała podzieloną przerwę. W ostatnim tygodniu już mnie nie zapytała, ale poinformowała, że ona wychodzi i że moja przerwa będzie przesunięta. Ja tylko chciałam, żeby powiedziała głośno, że mogła wyjść z domu w każdym innym momencie dnia i że świadomie wybrała taką, a nie inną godzinę, nie zwracając uwagi na te moje złote 3 godziny i obiecałam sobie, że ostatni raz się na to zgadzam - o ile będzie w ogóle jeszcze jakiś następny raz.
Dzisiaj natomiast żona pacjenta miała zaplanowane spotkanie o 12.30 i podkreślam od razu, że ona czasem wychodzi na godzinę, a czasem na 3,5 h. Nie przypominam sobie natomiast rozmowy z nią, w której informuje mnie, że wychodzi i że muszę znów podzielić przerwę i dać leki o 12.30.

No i właśnie, ja w najlepsze rano krzątam się przy pacjencie jak zwykle, drugi carer obok, a ona wpada do pokoju, wymienia co zrobi, a czego nie zrobi i że ja mam przerwę, bo potem ona jest off. Ja oczy w słup.. Ona do mnie, że ona wychodzi, więc mam podzieloną przerwę, a ja na to, że owszem, ale nie wiedziałam, że nie wrócisz do domu na czas kiedy to ja wychodzę.

Uwierzcie mi, że takiej furi to ja dawno nie widziałam.. Żona pacjenta w krzyk Fine! I'm cancelling it! You did it again! zdążyłam tylko pomyśleć "Did what??" no bo nie mam pojęcia jakie są moje grzechy? Ona zaczęła biegać po domu, łapać telefon, wciskać guziki, mylić numery.. Podeszłam do niej i mówię, że nie zdawałam sobie sprawy po prostu, że wychodzi na dłużej, że jeśli w tym momencie zacznie robić dalej to co trzeba z pacjentem no to spoko, a ona, że nie, że odwołuje i coś tam coś tam, czego już nie pamiętam.
Najbardziej za to podobała mi się fraza o tym, że wkrótce będę lekarzem i że będę miała mnóstwo takich sytuacji, w których będę musiała się uporać z niezadowoleniem ludzkim i że to jest Lesson Number One!

Myślałam, że tam padnę. Ale nie, zebrałam się w sobie, bo najważniejszy jest mój pacjent, poszłam i mówię do niego, że jest mi przykro i co robić, bo ja powtarzam jego żonie, że może iść sobie gdzie tam chce. On próbował ją zawołać, ale ona już nikogo nie słuchała, więc on tylko wzruszył ramionami.
Szczerze przyznam, że ręce mi się trzęsły ze złości jak zabrałam się za mycie zębów pacjenta, a potem za golenie. Na szczęście go nie skaleczyłam :)

Może to i lepiej, że dziś ze mną była ta spokojniejsza carer, a nie ta druga, która nigdy nie owija w bawełnę, i jak to mówią "w tańcu się nie pierdoli" :) bo ja już sobie wyobrażam, jakimi słowami opisałaby to całe zdarzenie naszej szefowej.
W każdym razie żona pacjenta patrzeć dziś na mnie nie może. Nie wiem jak ona zniesie moją obecność przez kolejne 30 godzin, ale jakoś będzie musiała, a ja swój bilet na samolot wydrukuję u szefowej, a nie tutaj, bo jeszcze mi za papier i tusz policzą..

Aha.. Ja też nie jestem bez winy, pamiętam swoje grzechy! :)
Po pierwsze, wczoraj człapałam z kawą z pokoju do pokoju i troszkę się mi wylało na wykładzinę. Na szczęście jest ciemnozielona, a ja od razu zabrałam się do czyszczenia, a  potem do osuszania plamy. Gospodyni nic nie zauważyła na szczęście. :)
Po drugie, dziś pod jej nieobecność niechcący wysypałam na podłogę pół słoika kawy rozpuszczalnej. Musiałam pozamiatać w kuchni, no i nie wiem jakim cudem uzupełnić kawowe braki ;/
Po trzecie, gospodyni najwyraźniej  uważa mnie za brudasa, bo zapytała kiedy mam zamiar posprzątać swój pokój przed przyjazdem eLr, która zajmowała się pacjentem zanim ja zaczęłam. Może i jestem brudasem, ale nie ja jedna w tym domu.
Po czwarte, ulubiony sąsiad gospodyni zadzwonił dziś do mnie (!) skonsultować ze mną swój stan zdrowia.. Wyobrażacie sobie? Jak śmiał prosić mnie smarkulę o radę, a nie ją.. Nie mam pojęcia!

Ale całkiem poważnie mówiąc, to byli u niego wczoraj wieczorem Paramedics, bo mimo leków miał zbyt wysokie ciśnienie. Coś tam na to zaradzili, a sąsiad poszedł spać. Dziś zadzwonił rano o 7.40 i pyta mnie "Are you a doctor?", a ja durna na to "Yes." (..a przecież nie jestem! W każdym razie z dyplomem czy bez to i tak nie mam żadnego prawa udzielać medycznych porad..), więc sąsiad zaczął wymieniać, że źle się czuje, a ciśnienie 214/104 mmHg i co robić. Udzieliłam mu czysto przyjacielskiej porady - dzwoń na NHS, powiedz im jak było wczoraj i dziś, jakie leki bierzesz i niech oni decydują.

Żona pacjenta natomiast tak czy inaczej zniknęła i poszła sobie z domu. To znaczy, wyszła sobie gdzieś w czasie, w którym ja i tak tu siedzę i muszę siedzieć. Nie wiem czy jej się wydaje, że ja tu jej jakoś wybitnie potrzebuję, czy to jakiś pokaz siły? Mi to nawet pasuje, bo pacjent śpi, a mi nikt na ręce nie patrzy i mam święty spokój.

Powiem wam tylko, że całkiem lekko to wszystko już znoszę, łącznie z tą dzisiejszą awanturą, bo ani ja tu nie muszę być na siłę, ani od nich wielkiej łaski nie dostaję, ani to jakoś nie wpływa na moje życie, światopogląd i karierę.. To po co mam się złościć?

Irytowałam się wczoraj jak przez cztery godziny synchronizowałam ze światem nowego iphone nano.. I nadal mam tam jakąś dziwną muzykę, której nie chcę.. 0_o?

wtorek, 21 sierpnia 2012

30. Turn me on

No właśnie.. Can You turn me on? :]

Całe dwa miesiące mój pacjent i jego żona przekonywali mnie, że zobaczę jak to jest kiedy się zakocham i stracę głowę. Dziś mogli się przekonać i zobaczyć - te całe motyle w brzuchu, uśmiech na twarzy, roześmiane oczy i ogromną, ogromną ekscytację.
Kim? Albo czym?

Neuro Rehabilitation Consultant, który przybył do mojego pacjenta z toksyną botulinową, żeby wstrzyknąć mu ją domięśniowo, z powodu przykurczy jakie pacjent ma od kiedy miał udar. W momencie, w którym dowiedział się, że za chwilę mam ostatni egzamin i że za chwilę będę mieć dyplom, zaczął do mnie mówić już tylko medycznym językiem.
Od tamtej chwili, byliśmy już tylko ja-student, on-nauczyciel, nasz pacjent i jego medyczny przypadek.
Wiem, wiem, wiem jak to patetycznie i żałośnie brzmi, ale uwierzcie mi, że po dwóch miesiącach siedzenia w pieluchach, taka okazja - asystować, uczyć się i być uczonym, chłonąć wiedzę wyłożoną w najbardziej na świecie kulturalny i uprzejmy sposób, potrzymać głowicę przenośnego USG, czytać USG i to czy widzę na nim igłę wbijającą się w najmniejszy mięsień - to wszystko po dwóch miesiącach pieluch i rutyny, uwierzcie mi, że jest jak najjaśniejsza gwiazdka z nieba!
Krótki wykład na temat mechanizmu działania toksyny botulinowej. Consultant oczywiście najpierw zapytał mnie uprzejmie czy mogę mu powiedzieć jak działa.. Oczywiście po moim krótkim "Eeemmmm..Could you please explain it to me?" usłyszałam najcudowniejsze i najbardziej uprzejme wówczas dla mnie "Yes of course." po czym nastąpił krótki wykład, a ja miałam ochotę palnąć się w głowę! Przecież ja to wiem! Przecież to było! Na fizjologię z Konturka to czytałam na tych jego niebiesko drukowanych stronach :D I na farmie zresztą też coś wspominali! Durna ja! :) Dochodzę do wniosku, że zdawanie USMLE Step 1 to byłaby mega zajebista powtórka wszystkiego od podstaw. We'll think about it.. :)

Co więcej, rozmowa o moim ostatnim egzaminie, o IELTS, o Foundation Programme, o Clinical Attachment, była jak powiew wiatru odnowy! Boże, jak to patetycznie brzmi, ale to prawda!
Niestety, brzydzę się tym, że jestem tak podniecona i że to powiem, ale muszę przyznać, że to było najwspanialsze 45 minut jakie tu przeżyłam. Tylko on, ja, pacjent i Medycyna! Pieprznijcie mnie mocno w głowę, ale niestety, niestety, taka prawda. Tak się nakręciłam, że szok!

I dopiero teraz, dopiero dziś mój pacjent i jego żona mogli zobaczyć mnie w tym najbardziej szczęśliwym, wniebowziętym i podnieconym wydaniu :) A w ten stan wprawiła mnie odrobina Medycyny w najprawdziwszej postaci, a nie jakieś tam bzdetne zakochiwanie się :)
Co więcej kiedy żona pacjenta martwiła się czy zjem kolację, którą dla mnie zostawiła, ja całą sobą byłam w innym świecie, a kolacja to było ostatnie co mnie w ogóle obchodziło. Dodam, że ta tak zwana "Tea" to niemalże święty czas w angielskich domach i jak ktoś właśnie je kolację to się mu absolutnie nie przeszkadza, nie dzwoni, nie odwiedza, nie załatwia spraw. Ja dziś zjadłam 2 godziny później, na szybko, byle jak, byle co - miałam ważniejsze sprawy na głowie! :)))

Plus.. dziś rano znów zostałam potraktowana jak służka, jak pies, jak smarkula, zero szacunku (tak to opisałą druga carerka naszej szefowej...), ale to już teraz nie ma najmniejszego znaczenia, bo później zostałam potraktowana jak Junior Doctor, który coś wie, ale jeszcze nie do końca.. Który chce się uczyć, któremu należy wytłumaczyć, zadać pytanie, objaśnić, pokazać i z którym rozmawia się jak z młodszym kolegą, a właściwie to koleżanką w moim przypadku :)

A najważniejsze jest to, że wizyta tego Consultanta i rozmowa z nim, utwierdziła mnie w przekonaniu, że cel do którego zmierzam, wart jest całej tej pracy, wysiłku i zachodu, potknięć i niepowodzeń. Warto dążyć do celu, mimo wszystko. :)

I am so turned on right now! :)
No no! I'm in heaven! :)))

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

29. Avoiding

Przyznam szczerze, że dla większości osób, które mnie otaczają, jestem smarkulą. :)
Jestem najmłodsza ze wszystkich, najmniej doświadczona życiowo i najbardziej wyedukowana jeśli chodzi o książki, studia i zdobywanie wiedzy teoretycznej. Po prostu smarkula z (prawie) wyższym wykształceniem.
I nie ważne gdzie byłam, ile widziałam, co dotąd przeżyłam - to nie zmienia faktu, że w oczach ludzi wokół mnie, tak bardzo mało wiem o życiu.
Nie wychodziłam za mąż, nie rozwodziłam się, nie rodziłam dzieci, nie wychowywałam. Nie traciłam pracy, domu, nikt bardzo mi bliski jeszcze nie umarł.
Tak mało wiem o życiu.
Dlatego można ignorować to co mówię i nie ważne iloma medycznymi książkami mogę podeprzeć swoją wiedzę. Smarkula jestem i za mało wiem, by uwierzyć moim słowom.

I cieszę się, że tego uczucia lekceważenia mnie z powodu młodego wyglądu i wieku, doświadczam jako Carer, a nie lekarz. Szumnie  wykrzykiwane hasła czerwcowe "Jestem lekarzem." zderzą się z rzeczywistością. Posypią się głupie miny na twarzach zaskoczonych, młodych adeptów sztuki lekarskiej..

Ale mimo, że jestem smarkulą i tak mało wiem, to jednak wystarczy mi, by obserwując z boku lekarskie kroki odgadnąć poczynania i zamierzenia lekarzy, o których pojęcia nie mają zwykli pacjenci.

Dobry GP ma chyba samych pacjentów, którzy przekonani są o swej wyjątkowości oraz o tym, że dla swojego lekarza są ważnym pacjentem. Pacjentem, którego historię choroby ich własny osobisty GP zna na pamięć. :]
Wydaje mi się, że pacjenci Cudownej Marietty GP przekonani są nie tylko o jej cudowności, ale i o tym, że są dla niej najważniejsi, więc kiedy tylko usłyszałam, że Marietta wybiera się "na trochę na urlop", ale że oczywiście czeka na swoich pacjentów, uśmiechnęłam się w duchu przypuszczając co się święci :)

Teraz pacjenci są wielce zaskoczeni, że do Marietty najbliższa wizyta za miesiąc jest możliwa.. Że Marietta nie osłucha, nie opuka i nie mrygnie sztuczną rzęsą. :)))
Nadal wierzą, że są najważniejsi :)

niedziela, 19 sierpnia 2012

28. Changes

Dziś bez rewelacji, niczym Was nie zaskoczę.

Po kilku dniach ciszy i spokoju, przerwanej jedynie złośliwym pytaniem "Czy pamiętasz do czego służy grzebień?", które przemilczałam, bo zdaniem żony pacjenta pacjent był potargany, dziś dostałam opiernicz, że nie było mnie w danej sekundzie w tym miejscu, w którym być powinnam. Jak zaczęła mnie wołać to naprawdę myślałam, że coś poważnego się dzieje, a okazało się, że pobiegłam żeby zostać opierdzieloną.
Przemilczałam.
Skontaktowałam się z szefową. Trzymam się zasady, że póki ona jest zadowolona ze mnie, ja też jestem zadowolona.

Zostały mi cztery pełne dni pracy w tym domu i jeden dzień kiedy mam wolne, czyli środa. Od piątku wieczorem znikam i już tu nie wracam, choć wiem o tym tylko ja i szefowa. Nie ma sensu żebym tu wracała, gdy jestem kontrolowana na każdym kroku. Nie da się tak pracować.
Być może żona pacjenta za bardzo zakodowała sobie w głowie, że ja tu Bóg jeden wie jak bezcenne i niezastąpione experience zdobywam..? Być może znalazła sobie kogoś na kogo może wszystko zrzucić..
Szkoda mi tylko mojego pacjenta, bo on nie ma ani żadnych pretensji ani żądań, a może mu nie być łatwo przyjąć do wiadomości, że mnie tu już nie będzie.
No chyba, że szefowa będzie miała problem ze znalezieniem kogoś na moje miejsce przez najbliższe 4-5 tygodni, choć wątpię. Ona jest mega skuteczna jeśli chce.

Efektem wczorajszej zawiechy było leżenie w łóżku, bezmyślne przełączanie kanałów i ogólne niezadowolenie z życia. Zdarza się. Skończyło się na tym, że w TV zafascynowały mnie zielone miotełki do kurzu z zasilaczem w kształcie wibratora, za jedyne 5,95 GBP. Hmmmm...

Nie rozumiem dlaczego przez 6 tygodni pracowało się spoko i wszystko grało, a nagle siódmego tygodnia wszystko robię źle..

Choć chyba jednak nie tylko ja.. ;] Żona pacjenta ostentacyjnie wymaszerowała po nocny worek na mocz, zainstalowała zadowolona z siebie, że wykonała zadanie. Kiedy ja się ogarnęłam ze wszystkim wokół pacjenta, zobaczyłam pod łóżkiem wielką kałużę.
No tak.. pokaz obsługi nocnego worka to można zrobić, ale umieć go zamknąć to już trudno..
I zgadnijcie kto zmywał podłogę.. :)

sobota, 18 sierpnia 2012

27. Zawiecha

Dzisiaj dziękuję niebiosom, że mój pokój znajduje się w najdalszym kącie domu. Grazie! Grazie! Grazie mille!
Z okazji słonecznej soboty w każdym kącie domu wyje dzisiaj Enya. To znaczy Enya nie wyje, ona wyśpiewuje sztukę i całe szczęście, że to jej płyta gra na cały regulator w domu, a nie na przykład Slippknot..

Ale Enya do mojego dzisiejszego nastroju nawet pasuje. Złapałam taką mega zawiechę, że mam ochotę tylko położyć się na wznak w łóżku, twarzą do poduszki i wcisnąć się w nią, aż CO2 osiągnie we krwi niebezpiecznie wysokie stężenie. Albo zadzierzgnąć się prześcieradłem.
Sądówka zdecydowanie powinna być dostępna tylko dla wybranych, emocjonalnie stabilnych ludzi.

Nawet nie wiem dlaczego się zawiesiłam.
To znaczy chyba wiem.
Patrząc na pracę, na payslip, na negatywne lub nieobiecujące odpowiedzi od NHS oraz na jakąś pseudo-relację emocjonalną, w którą się wpędziłam, stwierdziłam I deserve more than that. I am worth more than that. Życie..

Na szczęście wiem, że szybko się "odwieszę".

PS.: OMG.. jak mi tu nuuuuuuudnoooooooo.. :P

środa, 15 sierpnia 2012

26. Meet MJ

Zakupy poprawiają humor.. zwłaszcza przemyślane.. :)
Zwłaszcza, gdy już coś sobie upatrzyłam i przez 2 tygodnie nie minęła mi na to ochota, a przy okazji nikt tego nie wykupił.
Wtedy mogę sobie pomyśleć tylko jedno: It was ment to be.. :)

Marc by Marc Jacobs
unisex sunglasses



 Mój poprawiacz humoru :)

wtorek, 14 sierpnia 2012

25. Pasja

A i owszem - Pasja.. i to szewska!
To był mój nastrój na dziś..

Wczoraj wieczorem, po raz pierwszy odkąd pracuję tu, gdzie pracuję, siedziałam zamknięta w pokoju, ale z włączonym baby-monitorem. Żona pacjenta siedziała, a właściwie wisiała na telefonie siedząc w pokoju głównym, z którego prosto wchodzi się do pokoju mojego pacjenta.
No i masz ci los.. nie słyszałam jak pacjent mnie wołał. Nie przyszłam. Ona w końcu musiała rozłączyć się, wstać z fotela i ułożyć pacjenta do snu: zdjąć okulary, położyć na brzegu łóżka kocyk, zasunąć rolety, wyłączyć telewizor. Zebrałam opierdol krótko mówiąc.
Przeprosiłam, bo niedopełniłam swoich obowiązków, no i nie chcę żeby kobieta się zamartwiała, najwyraźniej miała ciężki dzień.

Posiedziałam w nocy, posłuchałam jak pada deszcz, burza grzmi w oddali, zarejestrowałam w głowie, że światła na ulicy zgasły, ale w domu światło było, a zielona lampka od baby-monitoringu mrygała uspokajając mnie, że działa i że jest OK.
Rano wstałam pół przytomna, ogarnęłam się, postawiłam się na nogi kawą (tak, sypaną, z fusami, po polsku!) i zabrałam za szykowanie leków.
Wpada ONA! Żona pacjenta. Ze swoją najbardziej opierdalającą miną jaką ma w zanadrzu i mówi, że znów go (pacjenta) nie słyszałam. Ja osłupiała mówię "Jak to?" Ona na to, że on krzyczał, wołał, gwizdał, a ja nic.
I z tekstem "Jaką na to teraz masz wymówkę???"

Och jakże się we mnie zagotowało.. Wymówkę...?!?!?! WYMÓWKĘ?!?!!?
Nic nie powiedziałam.
Temat wrócił później.

Chciało mi się parsknąć śmiechem, najbardziej obrzydliwym i wykpiewającym, takim najpodlejszym, najobficiej ociekającym żółcią, kiedy powiedziała mi: "A co jeśli powiem Twojej szefowej, że to się zdarzyło? I nie dostaniesz od nas rekomendacji, nie zdobędziesz experience i będziesz mieć kłopoty.. Co wtedy..?"
Pomyślałam tylko, że chyba trochę przecenia wagę tego tak zwanego experience, które łaskawie pozwala mi zdobywać..... Głośno powiedziałam tylko, że zgadzam się, że powinna mieć do swojego męża opiekuna, który zawsze, absolutnie zawsze będzie budzić się w nocy jak tylko usłyszy baby-monitoring. I że może mnie zmienić, bo ja najwyraźniej tym opiekunem nie jestem.
"O nie, nie.. Na tym etapie tak daleko jeszcze nie jesteśmy. Ale musisz pamiętać, że musisz wstać."
A ja przepraszam co do tej pory robiłam przez te 7 tygodni? Przekręcałam się na drugi bok i spałam dalej..?
Teraz chyba mam "ostatnią szansę" się poprawić, bo jak się to zdarzy trzeci raz, to ona będzie musiała porozmawiać z moją szefową. No już się boję..

Tylko, że ja u szefowej już byłam. Od rana trzymałam nerwy na wodzy, choć nie zawsze się udawało, a tak szczęśliwie się złożyło, że szefowa chciała żebym się u niej zjawiła i podpisała jakieś papiery. Kobieta ma chyba jakiś wrodzony szósty, siódmy i ósmy zmysł, bo zjawia się i odzywa się dokładnie wtedy, gdy jej potrzebuję!
Powiedziałam szczerze jak wyglądają sprawy, bo po pierwsze 8 tygodni w jednym miejscu, zwłaszcza z takim pacjentem, to jest maksymalny czas jaki opiekun powinien spędzić, a potem nawet jeśli nie chce, to na siłę na wakacje trzeba wysłać. A po drugie - wiem, że nie jestem tu przypisana na stałe, więc..au revoir!
Byłam wściekła i rozgoryczona do tego stopnia, że powiedziałam jasno, że jeśli ma już teraz kogoś, kto może zacząć w tym domu, w którym jestem, to niech go daje, a ja w tej sekundzie zmieniam datę wylotu na wcześniejszą, bo po tym wszystkim to siedzę jak na szpilkach, a moje attitude w tym domu już nie będzie takie jak dotąd.
Szefowa kazała się nie martwić, bo klienci, tak samo dobrze jak ona i ja, wiedzą, że nie znajdą gdzie indziej tak kompetentnego opiekuna.
A ich łaskę, że zdobywam u nich experience, to już nie nazwę, co mogą z nią zrobić.
Jestem tylko wdzięczna szefowej, że mnie chciała zatrudnić i mam nadzieję, że jest zadowolona.

Na koniec powiem wam, że ogólnie to fajnie jest/ było mi w tym domu.
Wkurwiłam się za to, że po całym tym czasie pracowania jak mróweczka i bycia na każde skinienie palcem i każdą zachciankę, ona miała czelność zarzucić mi, że szukam wymówek. Mogłaby tak samo powiedzieć mi, że ją okłamuję i że zrobiłam to specjalnie.

Ja rozumiem, jestem opłacana, jestem pracownikiem, więc są też wymagania, ale obrażać się nie pozwolę.
Moje nastawienie wynika trochę też pewnie ze zmęczenia i rozgoryczenia, bo ogólnie to tak jak wspomniałam, jest/ było mi tu całkiem OK.
Jutro nowy dzień :) Wolny dzień! O 10:01am w domu już mnie nie będzie :]

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

24. Raz, dwa, trzy

Po pierwsze:
Nie umiem mówić po angielsku. Ja cież pierdzielę.. Zamiast powiedzieć "I'll take this bowl out." mówię "I'll take this bowl outside.".. w sumie już sama nie wiem jak to powinno poprawnie brzmieć.. ;/

Po drugie:
Wczorajszą ceremonią zamknięcia igrzysk olimpijskich podnieciłam się jeszcze bardziej niż ceremonią otwarcia. Ed Sheeran śpiewający "Wish you were here" rozwalił mnie totalnie, albo może to wspomnienia związane z tą piosenką i samym wokalistą rozłożyły mnie na łopatki..? Myślałam, że nie kopie się leżącego, ale okazało się, że jednak to się zdarza, bo następny w kolejce był Oasis z "Wonderwall" i wtedy to już w ogóle zawinęłam się w koc i kontemplowałam swoje cierpienie..
Ja pierdzielę, chyba mam coś z EMO.. ! xD
Generalnie to pokochałam oczywiście znów wszystko co brytyjskie, każdego wokalistę, każdy występ, piosenkę, każdy gadżet z nadrukowanym wzorem brytyjskiej flagi i każdą skrzynkę pocztową, którą przemalowywano z krwistej czerwieni na błyszczące złoto, na cześć każdego sportowca, który zdobył kolejny złoty medal dla Team GB.

Rio zaprezentowało się dla mnie trochę jarmarcznie :P natomiast słysząc język portugalski oczywiście musiałam zapragnąć się go nauczyć. No jakżeby miało być inaczej!

Po trzecie:
Żona pacjenta, którym się zajmuję nieustannie powtarza mi, że pewnego dnia spotkam kogoś kto "..will sweep me of my feet", czyli stracę dla niego głowę..
O maj gad..... I don't want to loose my mind!
Mam się cieszyć z przepowiedni, że krótko mówiąc zwariuję?! Odejdę od zmysłów..?!
Ja już mam jeden powód do zmartwień i bywa mi ciężko, nie potrzebuję więcej..! ;(

Chciałabym bardzo móc w pełni kontrolować stan trzeźwości mojego umysłu i regulować jego poziom za pomocą trunków wyskokowych, a nie emocjonalnych huśtawek. Życzę sobie tego. Dziękuję ;)


piątek, 10 sierpnia 2012

23. Here she comes!

Odkąd jestem razem z moim pacjentem słyszałam legendy na temat jego GP doctor, które w skrócie brzmiały "Oh, how beautiful she is!"
Akurat zawsze, gdy Marietta miała wpaść zbadać pacjenta, wypadał mój dzień wolny i nie miałam okazji znaleźć się chociażby w cieniu tego chodzącego bóstwa. Miała być piękna, wysoka, zawsze w szpilkach, niesamowicie serdeczna i uprzejma.

Dziś doczekałam się tego zaszczytu by w końcu poznać Mariette.
Here she comes!
Szczerze muszę przyznać, że jest piękna i porusza się z wdziękiem, a sekretem tego co tak magnetyzuje jest buzia dziewczynki i burza ciemnych długich włosów, które.. miałam ochotę pociągnąć, żeby upewnić się, że są dopinane i zagęszczane. W dodatku Marietta okazała się być mojego wzrostu, mojej postury, uśmiecha się serdecznie pokazując swoje śnieżnobiałe równiutkie licówki i trzepocząc przedłużanymi rzęsami wypisuje receptę dłonią, która regularnie bywa u manikiurzystki.
No tak, ale delikatną buzię ma rzeczywiście i nawet tych kilka zmarszczek wokół oczu w niczym nie przeszkadza.

Marietta utwierdziła mnie w przekonaniu, że po prostu trzeba być "zrobionym". Trzeba tak dobrze wyglądać, by pacjenci dobijali się do drzwi, a mężczyźni na wizytę u swojej GP zakładali swoje najlepsze koszule. Odgarniając takie pukle włosów z twarzy, uśmiechając się i puszczając oczko spod wytuszowanych rzęs, zawsze ujdzie uwadze pacjentów fakt, że GP na domowe wizyty zapomina lekarskiej torby i lekarskich gadżetów zaczynając od stetoskopu.
Ja tam myślę, że po prostu taka torba nie pasowała jej dziś do tych fancy ciuchów ;)


A tak naprawdę, to ja nie mogłabym być Mariettą, w burzy ciemnych loków i śnieżnobiałej sukni.
Głównie z tego powodu, że jestem sobą, a jej styl nie jest moim stylem.

No worries :) I'll be legendary one day too. :)))

P.S.: Zapomniałam dodać najważniejsze. Gospodyni pokasłuje w nocy, kiedy kładzie się spać. To jedyny objaw, nic więcej. GP na wieść o pokasływaniu wypisała receptę na Amoksycylinę. Po prostu.
Hmmm.. Może ja się nie znam, ale chyba coś tu nie gra..
No, ale grunt, że to nie Paracetamol - tutaj podobno to złoty lek na wszystko.

czwartek, 9 sierpnia 2012

22. Na wydaniu

Dochodzę do wniosku, że jednak zdecydowanie muszę wyjść za mąż, bo inaczej przepadnę na tym świecie i zginę, zaginę, albo umrę z głodu..

Wybrałam się dziś do sklepu Apple i tak się podjarałam wizją nowiutkiego iPod nano.. Albo Managerem, który mnie obsługiwał.. Albo wszystkim na raz..? Tak się podnieciłam, że trzy razy zły PIN do karty wstukałam...
Tu powinnam szczerze przyznać, że dwie godziny wcześniej znałam swój PIN, bo wybierałam kasę z bankomatu. Powinnam dodać też, że bank, trzy tygodnie temu listownie poinformował mnie o tym jaki mam PIN, a świstek z numerem leży sobie gdzieś w szufladzie..

Ech.. Opadło mi wszystko co tylko mogło mi opaść - nie tylko ręce - na moją niezaradność..

Także szukam męża, który będzie dla mnie gotował i za mnie płacił, bo ja nie potrafię.. :) Haha! :D

Coś czuję, że czeka mnie staropanieństwo :P

wtorek, 7 sierpnia 2012

21. Terrible housewife

Będę żoną niezaradną w kuchni.

Chciałam w końcu zjeść jakiś lunch na ciepło.
Włączyłam ten ich angielski piekarnik.. wracam "za chwilę".. w piekarniku szaro od dymu......
O ja cież pierdzielę..!
Nie to nie! Nie będę jeść! Koniec! Wracam na dietę jogurtową!

..udało się upichcić coś na ciepło za drugim podejściem..
Więcej prób zdecydowanie nie podejmuję.. :)

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

20. Szczegóły

"You try to be hard, but deep inside you're such a sweet girl. You deserve better."
Usłyszałam to od dwóch różnych osób w ciągu niecałych 24 godzin. Hmm..

A tak poza tym to znów mam za sobą nieprzespaną noc.
Siedziałam w nocy do 1:00am skupiona nad swoimi książkami. Zresztą i tak bym nie zasnęła, bo znów zaczęłam pić mocną kawę.. A dokładnie o 4.00am obudził mnie mój pacjent i był naprawdę wystraszony..
Raz, że poduszka za głową była nie tak.. Oczywiście okazało się, że jego żona wielkodusznie chciała znów wszystko ulepszyć i zamieniła poduszki.
Niby taka drobnostka, prawda? Ot, raptem nie ta poduszka. Czy to nie wszystko jedno?
No dla mnie nie wszystko jedno, bo ona pozamieniała tak jak chciała, ale to ja potem muszę wstawać w nocy i wszystko naprawiać :(
Aha, no i o 4.00am czytałam pacjentowi jaki jest jego domowy numer telefonu, bo wystraszył się, że zapomniał, że nie pamięta i że nie zaśnie póki sobie nie przypomni. Dopiero kiedy mu przypomniałam i sobie powtórzył, uspokoił się i powiedział, że zaśnie.

Później w nocy śniło mi się coś dziwnego.. I wydawało mi się, że mój klient znów mnie woła. Zerwałam się na nogi o 5:30am i oczywiście pobiegłam sprawdzić, ale okazało się, że pacjent śpi w najlepsze i tylko ja się miotam po domu jak wariat..
O 7:00am kiedy normalnie mam pobudkę, zwlekłam się z łóżka półprzytomna.


A teraz historia z innej bajki.
Wiecie kto dołączy do firmy, dla której pracuję i będzie drugim opiekunem, dojeżdżającym do pacjentów..?
Lekarz chirurg ortopeda, dwadzieścia lat po otrzymaniu dyplomu, który zna podobno kilka języków obcych.
Ja cież pierdzielę! Ciekawe czy go spotkam, bo coś mi tu w tej historii nie gra..

Z relacji opiekunki, która go już poznała, wynika, że był sobie lekarzem, potem założył firmę jakąśtam, a potem jakoś tak wyszło, że nie praktykował przez pięć lat i utracił prawo wykonywania zawodu. W międzyczasie firma jego splajtowała, no i..? I jakoś tak wyszło, że jest tutaj, a znając moją szefową to będzie chciała go zgarnąć i mieć dla siebie jako mega-wykwalifikowanego pracownika.



I ten przykład dał mi do myślenia o tym, czy warto stawiać wszystko na jedną kartę..?

sobota, 4 sierpnia 2012

19. Muszę być miła

Ooops!
Jesssssuuuuu.. Nawet sobie nie wyobrażacie jak ja nie lubię urodzin - zwłaszcza swoich! Ale na szczęście do moich jeszcze mi daleko.. Tymczasem okazało się, że żona pacjenta ma dziś urodziny... 0_o!!!
Akurat dzisiaj, kiedy postanowiłam sobie, że do pracy zacznę podchodzić bez emocji, całkiem profesjonalnie, z ogromnym dystansem..
No i masz ci los! Urodziny...... Diabli nadali...... Muszę być miła..

Uwierzcie mi - jestem podłym człowiekiem :] Z dużym trudem przychodzi mi okazywanie sympatii, gdy takowej nie czuję. Albo, gdy czyjaś egzystencja jest mi w sumie obojętna. Podkreślam, że nikomu źle nie życzę, no ale.. jak ktoś sobie egzystuje to niech sobie będzie, co mi do tego?

 No i cholera.. muszę teraz iść do sklepu po kartkę urodzinową, bo tak wypada. No nic nie poradzę, tak trzeba. Od rana czułam, że coś się święci, że coś jest na rzeczy, ale postanowiłam udawać głupią i że niczego nie zauważam, że nie rozumiem i nie wiem.. No ale kiedy córka gospodyni wparowała do domu ze swoim mężem i z prezentem i w każdym kącie domu słychać było Happy Birthday! no to przepadło - jak bardzo głupim trzeba by być, żeby nie obczaić, że ktoś ma urodziny.. Tak głupiego to ja nie umiem udawać :)
I znów będzie wałkowanie tematu ściany za płotem, na którą i tak mój pacjent nie będzie mógł rzucić okiem, bo nie jest w stanie.

I będę musiała kogoś uściskać! To może być problem - nie lubię kiedy obcy mnie dotykają - jakkolwiek to brzmi :D Nie lubię zbyt bliskich kontaktów z obcymi ludźmi. Nie lubię, gdy ktoś wkłada ręce w minimalny, mój prywatny obszar dookoła mnie.
Nie wiem czy ktoś z Was tak ma, czy tylko ja - no ale tak mam i już.
Lubię dotykać moich przyjaciół.. Niech się boją, bo lubię ich dotykać! :D Lubię uściskać tych, do których od pierwszego spotkania poczułam sympatię. Ale obcy..?

A może jestem niemiła tylko dlatego, że nieubłaganie zbliża się moja pediatryczna konfrontacja z profesorką..? Może..

czwartek, 2 sierpnia 2012

18. Aaarrrgh!

Czy zdarzyło mi się powiedzieć, że w pracy domowego opiekuna wszystkie dni sądosiebie podobne, a właściwie takie same?
Jeśli tak, to cofam to natychmiast!

Jako opiekun mam za zadanie pierwsza reagować w nocy na wołanie mojego pacjenta, dlatego w moim pokoju na noc włączam głośnik - mikrofon znajduje się w pokoju pacjenta.
Dziś w nocy - a właściwie o 5.00am obudził mnie i gospodynię gwizdek pacjenta. Okazało się, że pacjenta bolą plecy. Kiedy ja i jego żona chciałyśmy się zabrać za poprawki, żeby facetowi było wygodniej, okazało się, że nic nie działa.. Prąd wyłączyli.
W pracy opiekuna oznacza to, że w łóżku, w którym leży pacjent nie da się nic nastawić ani wyregulować - ani podnieść/opuścić głowy/nóg/całego łóżka. Mało tego, pompa, która pompuje i trzyma ciśnienie w materacu odleżynowym też padła, więc materac w jednym miejscu był niemal całkiem płaski, w innym twardy jak kamień.. Pro-odleżynowa bajka..
Jedyne co działało to zabawki na baterie czyli podnośnik zamontowany na suficie (ang. hoist) oraz pompa do żywienia, którą i tak musiałam wyłączyć, bo pokarm pacjentowi zaczął cofać się do przełyku, kiedy ten leżał na wpół zgięty w swoim łóżku..

W myślach padło moje pierwsze poranne, wściekłe "Aaarrrgh!". No ale co zrobić o 5am? Kiedy żona pacjenta przybrała swoją minę umartwieńca nr 32 i zaczęła szukać numeru do pogotowia energetycznego, ja poszłam się kimnąć..może to tylko chwilowe. Po pół godzinie wyczołgałam się z pokoju, bo usłyszałam ją jak klika w domu czym się da. No tak.. Wszystkie zwykłe telefony w domu były martwe, bo baterie im się rozładowały, a mobile phone gospodyni miała od 3 dni i coś nie szło jej dodzwonienie się na emergency line. Jak już się dodzwoniła, to usłyszała, że prąd będzie najwcześniej za 3 godziny, a kiedy powiedziała im (nieprawdę..!) "Mąż ma ból w klatce piersiowej i dałam mu morfinę." to usłyszała, że z bólem to do NHS..
Kiedy zadzwoniła do NHS, a oni zrozumieli, że pacjent żyje, to usłyszała, żeby dzwonić po 8am do pielęgniarek środowiskowych, a po 8.15am do GP. A zegarek wskazywał dopiero 6.30am.

Trzeba było działać. Przypomniałam sobie o cudowności jaką jest sliding sheet czyli podwójnie złożony bardzo śliski materiał, który można wsunąć pod pacjenta i pomóc sobie przy przesuwaniu go lub podkładaniu czegoś pod niego. I tak zrobiłyśmy - udało nam się podsunąć pod pacjenta sling i przenieść podnośnikiem na fotel, w którym zwykle siedzi w dzień. Była 7.45am. Później już tylko zdążyłam zrobić leki, bo pacjent zasnął w fotelu. Prądu dalej nie było. Ja zaczęłam zbierać się do ucieczki z domu, bo dziś akurat wypadał mój dzień wolny: od 10am do 5pm.

Po powrocie do domu, gospodyni wykorzystała moją obecność, mimo że nadal powinnam mieć wolne i wyskoczyła do miasta na pół godziny.. To tak jakby ukradła mi półgodziny wolnego czasu. Tak- trzeba sobie umieć policzyć i upomnieć się o każdą minutę, bo inaczej ona przepadnie i nikt później nie będzie pamiętać o naszej uprzejmości..
Dlatego później zaszyłam się w pokoju z książką, żeby coś poczytać, ale po pewnym czasie stwierdziłam, że przyda się drzemka.. Kiedy już zamknęłam oczy usłyszałam za oknem przeszywające"Wwwrrrrrżżżżżżż!!!" Noż-ja-cież-pierdzielę! Ogrodnicy przyjechali akurat dziś, akurat teraz i akurat tylko po to, żeby kosić trawnik... Aaarrrgh!

Dupa blada z tym wszystkim. Siadłam do kompa, żeby się wywnętrzyć światu :)

A w czasie wolnym oglądałam sukienki i buty w cenie 30-70 GBP, perfumy - głównie Dior Addict (mmm..słodko pachną :p) i okulary przeciwsłoneczne za 100-120 GBP.
Ale poczekam na pay day zanim wydam wszystkie oszczędności :P
Natomiast Kindle Touch mnie rozczarował ;( dotknęłam go wszędzie gdzie się da i niestety, ale te strony wczytują się dla mnie tak wolno..! Jak dla mnie za wolno.. Poczekam chyba na jakiś nowszy model, albo kolorowe e-book readery.

wtorek, 31 lipca 2012

17. Zazdrość

Przyznaję: czuję się powoli zmęczona pracą. A może po prostu przyszły takie dni?
Przybywa mi obowiązków. To jest minus tej pracy - coś może zmienić się w każdej chwili i po prostu musisz to robić. To twój obowiązek i kropka.

Dziś odwiedziła nas zamówiona przez GP Physiotherapist, żeby osłuchać pacjenta i zadecydować jakie zalecić mu ćwiczenia oddechowe. Zebrała wywiad, wypytała o leki, a potem wzięła TO.
...
Stetoskop.
Ja pierdzielę.. zaklęłam z tęsknotą.
O ja pierdzielę..moje narzędzie pracy, które tymczasowo odłożyłam na półkę. Zatęskniłam - muszę to przyznać.
A potem Physiotherapist, dodam, że przeszkolona w zakresie rehabilitacji układu oddechowego, zaczęła osłuchiwać mojego pacjenta. Z zazdrością na to patrzyłam - nie oszukuję!

I przysięgam, przysięgam, przysięgam - kto mnie zna ten wie, że ja przez całe studia raczej nie należałam do tych zapaleńców, którzy na każde kółko pójdą, o wszystko wypytają i wyskakują przed szereg. O nie.. Ja raczej po stokroć zastanawiałam się "Co ja robię tu?" i oblewałam co drugi egzamin.
I JA(!) zatęskniłam za stetoskopem i wsłuchiwaniem się w szmery w drogach oddechowych, których nigdy poprawnie nie umiałam opisać..no czasem się udawało..
A potem pacjent miał nakazane brać głębokie wdechy, oddychać z otwartymi ustami i powtarzać "ninety-nine" - medycy wtajemniczeni w internę wiedzą po co :)
Matko, jak ja jej pozazdrościłam tego stetoskopu...

Na koniec Physiotherapist zaczęła wyjaśniać co słyszy, co się zmieniło i o czym to świadczy. Prosto, logicznie, na temat. Wsłuchiwałam się w każde słowo i znów jej zazdrościłam..

Zatęskniłam do szpitala. Hospital environment! That habitat has been made for me! mogłabym rzec.
Muszę do szpitala i kropka! No muszę! Choćbym miała tylko stać i się przyglądać to muszę!
Od wczoraj myślałam i myślałam, a dziś zdecydowałam - nie przedłużę tu kontraktu. Będę dalej szukać pracy w szpitalu jako HCA. Muszę. Nie wiem jak to zrobię, ale muszę!

niedziela, 29 lipca 2012

16. Kawa

Kiwałam dziś głową jak idiotka i musiałam mieć mega głupią, albo mega wykpiewającą ludzkość minę..

Pytanie nr 1: kto z Was nigdy nie zaparzał sypanej kawy tak jak robi to miliony Polaków - czyli sypiesz do kubka i zalewasz wrzątkiem?
Pytanie nr 2: kogo z Was taki sposób by zdumiał/ zdziwił/ zaskoczył?

Dziś w kuchni padło pytanie jak zaparzam sobie tę kawę. No jak to jak - normalnie. Dodam,że na blacie stoi mini ekspres do kawy..
Słowo"normalnie" dla mnie chyba oznaczało w tym przypadku coś zupełnie innego niż dla gospodyni domu, w którym mieszkam, bo rzuciła "Let me tell you.." i jak idiotce krok po kroku wyłożyła mi teorię zaparzania kawy, mimo moich zapewnień oraz najmocniejszego - jak sądziłam - argumentu, że byłam we Włoszech i że tam tak robią i że wiem.
Z mojej twarzy można czytać jak z otwartej książki, więc nie wiem co oni dziś z mojej wyczytali - że wykpiłam ten wykład? Nie, no nie miałam zamiaru!
Na koniec powiedziałam tylko, że robię po swojemu, bo po prostu tak jest mi szybciej i nie muszę czekać aż kawa kropla po kropli skapnie do kubka :) Wymówka odnośnie tego jak bardzo cenny jest dla mnie mój czas zawsze działa.

Inna sprawa, że gospodyni znalazła sobie nowe zmartwienie - sąsiad chce dobudować sobie sypialnię, a ściana wypadnie na granicy posiadłości. Mój pacjent ma w swoim pokoju wielkie okna, na całą długość każdej z trzech ścian, za którymi urządzono ogród, zatem za oknami z jednej strony będzie sobie chodniczek, kwiatki, zielsko pnące no i ściana sąsiada zamiast obecnie znajdującego się tam drewnianego płotu.
Gospodyni gotowa walczyć do upadłego, żeby sąsiad ściany nie postawił, bo to popsuje widok z okna.
Okej, zgadzam się. Tylko, że to są akurat te okna, przez które mój pacjent nie wygląda, bo po prostu nie jest w stanie się odwrócić za siebie.
Ale zawalczyć można.
Mi by się chyba nie chciało - mój czas jest zbyt cenny :)

piątek, 27 lipca 2012

15. Spina

Miałam dziś troszkę spinę przy moim pacjencie, powiem szczerze..

Mój pacjent dostał wodorowęglan sodu zakraplany do ucha 2x dziennie żeby oczyścić przewód słuchowy zewnętrzny. Każdy kto już miał otolaryngologię zapewne pamięta nakazy otolaryngologów, żeby - krótko mówiąc - niczego do uszu nie pchać.
Opowieść powinnam zacząć od początku: mój pacjent chciał kupić sobie aparat słuchowy. Jakiś czas temu przybył do domu żylasty jegomość z walizką, z której wyczarował otoskop, a zaglądając mojemu pacjentowi do ucha nieco go jakoś gdzieś tam zranił. Najpierw było odrobinę świeżej krwi, potem strupek, a strupek zaschnął z woskowiną.
Żylasty jegomość nie przyznał się do winy. Po tygodniu GP zleciła zakraplanie zwykłej oliwy do ucha, 3x dziennie, a po tygodniu zakraplania obejrzała ucho i dała wodorowęglan sodu.
Do tego wszystkiego dodam - jako "wiśniówkę" na torcie :) - że starsi ludzie lubią się ze sobą pieścić, ale to już chyba wspominałam. To znaczy: jak przykleję plasterek na zaczerwienione miejsce, to trzymamy go tak długo aż sam nie odpadnie.

Swoją drogą, zaskakuje mnie bardzo poziom mojej wiedzy medycznej, który - nie oszukujmy się - lichy jest niemiłosiernie. Zaskakuje mnie, że jest w ogóle jakikolwiek! Kiedy zazwyczaj dowiaduję się na przykład jaki lek zleciła GP, to nie mam żadnych dodatkowych pytań. W mojej głowie już wiem na co on, dlaczego i jak ma zadziałać. I dopiero teraz dociera do mnie, że to co ja mam w głowie tak jasno poukładane, dla innych ludzi jest enigmą lub czarną dziurą. Żona mojego pacjenta bardzo lubi skrupulatnie wypełniać każdy swój obowiązek dotyczący jej schorowanego męża, dlatego tym bardziej zdziwiłam się, gdy dobrowolnie oddała mi jeden ze swoich ważniejszych obowiązków, a mianowicie kontaktowanie się z GP. Powiedziała "Ty z nią rozmawiaj, bo ja nawet nie jestem w stanie tych nazw leków wymówić, nie mówiąc już co jest do czego.."

Wracając do dnia dzisiejszego. Drugi opiekun, który mi pomaga, mówi mi o tych kroplach do ucha i pyta czy to pomoże. Ja na to spokojnym i pewnym głosem, że coś tam pomoże,bo to w końcu sodium bicarbonate, a jako odpowiedź dostaję spojrzenie opiekuna, które, gdyby umiało mówić to powiedziałoby: "??????????" Aha.. no tak. Równie dobrze zamiast wodorowęglan sodu mogłam powiedzieć.. no nie wiem.. glukuronylotransferaza..? Test immunoenzymatyczny? Nie ma znaczenia - i tak brzmiałoby to jak kompletnie inny język.
Ale nic to. Przechodzimy do całej procedury zakraplania. Pacjent na boku, ja odciągam w tył małżowinę uszną, żeby wyprostować przewód słuchowy zewnętrzny, żeby krople spadły prosto na sam koniec kanału i zostawiam. A drugi opiekun już w podskokach biegnie z chusteczką. Skręca ją i pcha w to ucho.
Pomyślałam tylko, że jak coś się stanie, to ja i tak zapisuję w aktach, że to nie ja ten papier do ucha pchałam. No i pacjent krzyknął i podskoczył, bo zabolało.
Ja przybrałam postawę pt. Ja mam rączki tutaj.

Spina przyszła, kiedy ów opiekun pokiwał głową i mówi: "Aha! To znaczy, że to coś tam jeszcze jest! Ja chusteczką nie mogłam nic zrobić,bo miękka jest.. To napewno jeszcze trzeba zakraplać i oczyszczać! A zobacz ile już wyczyściłam!"

No cóż. Pod maską wielkiego zaskoczenia strzeliłam jedną ze swoich niezadowolonych min, wywróciłam oczami i poszłam robić swoje.
Co złego to nie ja.
Wiedza medyczna jednak czasem się przydaje.

czwartek, 26 lipca 2012

14. Po irlandzku?

Ostatnio jakoś tak te ważne wydarzenia związane są z Irlandią.

Jeszcze chwila.. jeszcze trochę.. już brakuje tak niewiele i będzie! Tak! Nowy album zespołu The Script - uwielbiam chłopaków z Irandii :) Uwielbiam akcent chłopaków z Irlandii :)
A tu kawałek promujący płytę :) Hall of Fame

Nudnawo mi trochę w tej mojej pracy, dni upływają mi na nie robieniu niczego konstruktywnego - no może poza nauką pediatrii, która idzie mi strasznie wolno ;(

W związku z zawirowaniami dotyczącymi IELTS oraz Foundation Programme zrodziła się idea by aplikować do Irlandii. Ja oraz moja mailowa towarzyszka, która niemalże staje na głowie po to, by stażu w PL nie robić, z niecierpliwością oczekujemy na publikację wymagań dla kandydatów na staż w Irlandii w 2013.
We'll see..

Zobaczymy jak wszystko mi się ułoży.. Może po irlandzku? :)

niedziela, 22 lipca 2012

13. Lista Top Ten

Pamiętam taką historię..
Trafił na oddział pacjent ze wszystkimi możliwymi objawami zespołu Cushinga:otyłość cushingoidalna, cała skóra czerwona z ogromnymi rozstępami, zanik tkanki mięśniowej, charakterystycznie chude kończyny i tak dalej. Zlecono mu wszystkie badania, żeby wykryć przyczynę i jakże się zdziwiono, gdy wszystkie wyniki wyszły w normie.
Nagłówkowali się lekarze co niemiara, a prawda jak to zwykle wyszła na samym końcu.

Okazało się, że pacjent nie wspomniał, że chorował - chyba na łuszczycę..? W każdym razie stosował maść z glikokortykosteroidami. Zazwyczaj ludzie biorą tubkę, nakładają krem na skórę i pozostawiają do wchłonięcia. W przypadku naszego pacjenta, on i jego żona - prawdopodobnie celem uzyskania maksymalnego efektu działania maści, bo nie wiem z jakiego innego powodu - smarowali każdego wieczoru całe ciało owego pacjenta maścią, a następnie owijali go szczelnie folią spożywczą i w takim kombinezonie pacjent wchłaniał maść przez całą noc. Jedna tubka wystarczała na dwa wieczory.
Zagadka o rozstępach została rozwiązana.

Wspominam o tym, bo dopiero teraz kiedy zaczęłam obracać się wśród "zwykłych śmiertelników", którzy przez 6 lat nie mieli wtłaczanej do głowy medycznej wiedzy, uderzyło mnie to, jak wiele pomysłów na temat przyjmowania leków i zwiększania ich skuteczności wpada do ludzkiej głowy i zostaje wcielonych w życie.

Ludzie mają najróżniejsze pomysły i swoje teorie, a że ja obecnie nie pracuję jako lekarz - zatem nie jestem traktowana jako jeden z nich - mam szansę usłyszeć, a czasem też być pouczoną w jaki sposób dany lek należałoby podać czy zastosować, bo wtedy to na pewno zadziała on lepiej.
Ja wzruszam ramionami i robię to czego się ode mnie oczekuje, nawet jeśli nijak się to kupy nie trzyma lub nie jestem w stanie logicznie wyjaśnić jakim sposobem jakieś magiczne czary-mary miałoby zwiększyć efektywność leczenia.
Takie małe zaklinanie leków ma chyba tylko poprawić nastawienie pacjenta do leczenia. Dobre i to.

Czasem jednak aż zaczynam zastanawiać się, czy Kliniki nie powinny prowadzić swojego rodzaju listy przebojów Top Ten na najdziwniejsze sposoby zastosowania leków i próby podniesienia ich skuteczności..

piątek, 20 lipca 2012

12. Plan

Ponieważ moje dni oraz ilość czasu wolnego przeznaczonego głównie na naukę są w moim miejscu pracy ściśle określone, zrodził się w mojej głowie pomysł żeby wstawać o świcie, pić mocną kawę i mieć dodatkowe 1,5h na zgłębianie tajemnic rozwoju Małych Wrednych Kreatur, znanych powszechnie jako dzieci.

I chyba już od prawie dwóch tygodni budzi mnie budzik nastawiony na 5:50 am, który wyłączam, nastawiam go na 7:15 am i przekręcam się na drugi bok drzemać dalej.
Oto cała ja - mistrzyni logistyki i planowania oraz mistrzyni konsekwentnego zawalania jakichkolwiek planów jeden po drugim :)

Znalazłam tu mój nowy ulubiony "niewywrotowy"* kubek na kawę:
Pewnie właśnie tak wyglądam rano :D


*niewywrotowy - znaczy się taki z prostymi ściankami, bo te, które zwężają się u dołu zwykle trącam łokciem i prędzej czy później oblewam zimną kawą książki, notatki, zeszyty.. :)

czwartek, 19 lipca 2012

11. Wybór

Coraz bardziej lubię blogi, coraz mniej chce mi się oglądać facjaty i komentarze na portalach społecznościowych, muszę przyznać.
I na przykład kiedy myślę sobie o tym jaki inteligentny telefon kupić sobie jako następny, to żadna z firm nie przyciągnie mnie jako klientki obiecując nieograniczony dostęp do Facebook'a. FB już mi się znudził.


Okej, może i powinnam umieć przyznać, że zazdroszczę innym ukończenia studiów, ale.. w sumie to nie zazdroszczę, bo ja też skończę w końcu, więc co mam się spinać?
Gorzej jeśli to jest dla kogoś wyznacznikiem szufladkującym innych. Albo ktoś chce osiągnąć to, żeby tylko pokazać się, ustawić status, prześcignąć innych. Troszkę niedobrze mi się robi..


Podobnie z informowaniem świata o tym gdzie się aktualnie przebywa. Mi się nawet podoba kiedy ktoś wklikuje nazwę restauracji czy pubu z miasta, w którym mieszkam i dopisuje, że zajebiste jedzenie, że drinki w promocji albo że spotykamy się coś uczcić. Ale wpisywanie, że jest się w jakimś Salpingitidis Hotel na greckiej wyspie - no to po co mi to wiedzieć?
Zastanawiam się dlaczego jeszcze nie poukrywałam tych ludzi na swoich listach znajomych, bo w sumie nie obchodzi mnie na jakiej wyspie wylądowali ani czy wypolerowali sobie samochód..
Ostatnio w sumie sama poinformowałam świat o zmianie miejsca zamieszkania, ale to dlatego, że ktoś poszukiwał mnie usilnie w mieście, w którym mnie póki co nie ma. No to zmieniłam - co ma się człowiek frustrować. :)


Co jakiś czas zresztą odświeżam listę znajomych - znaczy kasuję trochę :p tak że liczba osób nie przekracza 300. Właśnie zobaczyłam, że niby znam 299 osób.. Szykują się letnie porządki :]


Dlatego lubię blogi - zaglądam tam, gdzie chcę, do ludzi o których chcę coś wiedzieć i którzy mnie interesują.

środa, 18 lipca 2012

10. Łóżko

Uśmiałam się dziś trochę w myślach :)

Jakiś czas temu odwiedził mojego pacjenta  Occupational Therapist - osoba, która sprawdza jakie zapotrzebowanie na sprzęt mają osoby nie w pełni sprawne np. z niedowładami po udarze itp. Oczywiście większość takiego wyposażenia jest finansowana lub współfinansowana z normalnego ubezpieczenia. W przypadku mojego pacjenta, OT oprócz jakichś dodatkowych bajerów - typu osłonki na barierki łóżka - zdecydowała, że zmienimy mu łóżko na takie, które - gdy automatycznie unosi głowę i plecy pacjenta - jednocześnie cofa cały materac do tyłu. W ten sposób pacjent nawet, gdy w nocy zsunie się z uniesionego wezgłowia, jego stopy pozostaną odpowiednio daleko od krańca łóżka. Taka prewencja odcisków, odparzeń, odleżyn itp itd.

No i przyjechało łóżko :D a z nim młody kierowca :D
Jakiegokolwiek pytania żona pacjenta nie skierowała do kierowcy, jego odpowiedź zawsze była w stylu "Emm..yea..", "Emm..naaaa...", "Emm...I'm not sure..", "Emm.. That would be good..."
Okazało się bowiem, że nowe łóżko jest zupełnie takie jak stare i nie robi takich cudowności jak obiecywano :D Zabawny obrazek, żona pacjenta, która próbuje to ogarnąć i zrozumieć o co chodzi i czemu to łóżko jest nie takie jak trzeba, wydzwania tam skąd je przysłali, konsultuje się z OT - oraz kierowca, który walnął kilka razy młotkiem, rozłożył jedno łóżko, złożył drugie,wzruszył ramionami, zebrał podpis, że tu był i pojechał dalej :D

I ja go rozumiem - bo on ani tego łóżka nie zaprojektował, ani nie obiecywał jakie ma być. On miał je przywieźć, złożyć i zebrać podpis - jego praca została wykonana. Kropka.

Tak samo jest ze mną. Kiedy przywieziono łóżko, zaczynała się właśnie moja przerwa, a to oznaczało tyle, że nie ważne co tu się będzie działo i co trzeba by przestawiać - ja siedzę sobie przy komputerze i zajmuję sobą i swoimi sprawami, a jedyne czego się ode mnie oczekuje to żebym cieszyła się swoim wolnym czasem :)

Later that day..

Wiedziałam, że ogrodnik przychodzi raz na dwa tygodnie i że jego wizyta wypadała jakoś teraz na dniach. Dziś od bladego świtu na zmianę siąpiło, padało, kropiło i lało z nieba, więc wydawało mi się, że trawnik musi zaczekać na lepszą pogodę.
Nic bardziej mylnego. W domu w PL należało odczekać dzień po ostatnich opadach, żeby trawa dobrze wyschła i dopiero w słoneczny dzień biegać z kosiarką. Tutaj wystarczy, że status deszczu zmieni się z "Ulewa" na "Mżawka" i już droga wolna do tego żeby zająć się ogrodem.

Inna ciekawa sprawa to telefon.
Musiałam wykręcić kilka numerów do różnych miejsc, żeby powiadomić ich czego mi brakuje i ile do piątku muszą tego przysłać. Góra 10-15 minut, żeby obdzwonić cztery różne miejsca. Żona pacjenta widząc, że będę dzwonić, przybrała zmartwioną minę mówiąć, że musi wykonać jeden telefon, ale jednak sprawy dotyczące pacjenta są ważniejsze, więc ona zaczeka.
Okej, doczekała się dość szybko i porwała słuchawkę. Standardem chyba wydają się 30-minutowe rozmowy lub dłuższe :D o tym, że słońce nie świeci, że listonosz był i że rano mój pacjent wstał o czasie :D
A dziś rozmowa była chyba aż tak wciągająca, że się nieco przedłużyła i pacjent swoją poranną inhalację dostał dopiero w lunch time :D

Zabawne są te odmienności :)

poniedziałek, 16 lipca 2012

09. Niecny plan

Dziś moja sympatyczna szefowa przybyła pomóc mi przy kliencie i wkroczyła do domu z tajemniczą miną. Nie ukrywała zbyt długo co jej chodzi po głowie - powiedziała wprost, że zastanawia się z kim by mnie tu zeswatać i że wielki żal, że nie ma na oku nikogo sympatycznego dla mnie.
Uśmiałam się tym żartem :) choć muszę przyznać, że mój pacjent i jego żona podeszli do tego bardziej poważnie, w stylu "Ojej, no właśnie, ale jakim sposobem zeswatać i z kim?" :)
Podkreślam - to wszystko to żarty. Nikt mnie z nikim nie będzie tutaj swatać, to się nie uda!

Chociaż pracuję to jednak mam wakacje - wakacje właściwie od wszystkiego, łącznie z zastanawianiem się nad tym co jem. Dlatego jem kilka przekąsek dziennie, a po 20.00 serwuję sobie kawę i pyszną mleczną czekoladkę! :) Tak na pocieszenie, do nauki pediatrii :)

Radość przeszła mi jednak dość szybko kiedy zobaczyłam ceny biletów z Londynu do Warszawy..

piątek, 13 lipca 2012

08. Spektakularnie

Wypadki w pracy i przy pracy się zdarzają każdemu, mi również.

Po dziewięciu dniach zajmowania się chorym, moje najbardziej spektakularne dokonanie to niezamknięcie odpływu w torebce na mocz i rozlanie zawartości na pacjenta, łóżko i podłogę.. A dziś na przykład skończywszy podawanie wieczornych leków z radością oznajmiłam, że już koniec i dopiero zaskoczone spojrzenie pacjenta zatrzymało mnie w drzwiach. No tak - całkiem zapomniałam nastawić żywienie przez sondę na noc.. Oczywiście.. A wczoraj już sama nie wiedziałam czy podałam "two puffs" beklometazonu na noc, czy nie..?

Chciałoby się rzec "Weź się ogarnij!" pytanie tylko jak? :)

Zamiast zabrać się za obowiązkową dla mnie obecnie lekturę, zajęłam się najnowszym katalogiem zakupów w Argosie. Bywalcy Wielkiej Brytanii wiedzą, że katalog jest grubszy niż niejedna książka telefoniczna, a to dlatego że z jego zawartości można niemalże wybudować cały dom od podstaw,z umeblowaniem i wyposażeniem garderoby. Dosłownie. Jest tam wszystko- od kuchni, przez inne pokoje, ogród, aż po wszelakie maszyny, ciuchy, zabawki, na kontaktach i przełącznikach światła skończywszy. Brakuje chyba tylko wyboru cegieł, dachówek, zaprawy murarskiej, okien i drzwi.

Dziękuję MałejMi za rozwikłanie zagadki snu o morderstwie - znaczy się szykuje mi się rewolucja w życiu.
Taki sen podobno zwiastuje też niespodziewane szczęście. Prosiłabym bardzo, żeby niespodziewane szczęście nie przyszło w postaci dziecka. Zdecydowanie jeszcze nie teraz!
Życzyłabym sobie żeby moje Niekompatybilne Życie chociaż takiej niespodzianki mi nie przyniosło.
Jeszcze nie.

czwartek, 12 lipca 2012

07. Nietrzeźwa

Toys for the boys, big boys are like toys.

Tak sobie dziś pomyślałam, kiedy już sama ustaliłam w swojej głowie czy jestem Toy for a boy czy może dla mnie Big boy is like a toy.
Może dlatego, że w złym humorze poszłam spać, śniło mi się, że na balu podyplomowym, właściciel knajpy i barista pobili, a potem powiesili w łazience jakiegoś chłopaka. Pamiętam, że w moim śnie byłam pewna, że sprawcy są naćpani, albo mają jakieś inne zaburzenia. Pamiętam jakąś sofę w hallu, stojącą naprzeciwko łazienek, kolory sukienek wieczorowych, nieprzytomne spojrzenie sprawcy i jego opuchnięte, zaślinione wargi.
W każdym razie o 3:30 w nocy obudziłam się z nieprzyjemnym uczuciem gorąca, przekonana o tym, że dokonano morderstwa.

Jestem jak małe dziecko, które bardzo czegoś chce i nie zwraca uwagi na to, że spełnienie tego marzenia może przynieść mu krzywdę. Who's the toy?
Potrzeba mi 3000g zdrowego rozsądku.

Najzabawniejsze jest dla mnie to, że cała akcja od początku do końca toczy się tylko i wyłącznie w mojej głowie. To ja muszę ustalić kim on dla mnie jest i ja muszę konsekwentnie się tego trzymać. Tylko ja prowadzę dialogi sama ze sobą próbując ustalić fakty. Nie widzę miejsca dla siebie w jego z góry już zaplanowanym życiu, które nawet za dwadzieścia lat będzie wyglądało dokładnie tak jak dziś.

Im szybciej wytrzeźwieję i zajmę się sobą, tym lepiej dla mnie.

sobota, 7 lipca 2012

06. Ekshibicjonistka

Jako opiekun mojego pacjenta codziennie wlewam w niego określone ilości leków. Dociskając dziś tłoczek w kolejnej strzykawce zastanowiłam się po raz piąty czy nabrałam właściwą dawkę. Sześć razy policzyłam ilość płynów jakie w niego wlałam i na ile podaż zgadza się z diurezą.
Mam to szczęście, że mogę te leki podawać mu w takim tempie jakie sama sobie narzucę, a nazwy leków i dawki są względnie stałe.
Przypuszczam, że na oddziale w szpitalu tempo pracy jest trzy razy szybsze i nie ma czasu po dziesięć razy zastanawiać się nad nazwami, dawkami i interakcjami. Wiesz, albo nie wiesz. Krótka piłka. Ja częściej nie wiem niż wiem.

Zobaczyłam dziś w necie zdjęcia moich zagramanicznych znajomych, który właśnie skończyli medycynę i zarzucili sieć nie tylko fotami z uroczystości rozdania dyplomów czy wieczornego balu, ale również zdjęciami pozowanymi w fartuchach i stetoskopach, całkiem profesjonalne, zupełnie jak gdyby każde z nich miało trafić na pierwszą stronę jakiegoś topowego magazynu. Foty lepsze niż te moich profesorów, rzucane na tylną okładkę napisanych przez nich książek. Normalnie same Lisy Cuddy i Gregory House'y..!

Oni i ich zdjęcia, a z każdego promieniuje pewność siebie i swoich decyzji oraz Ja - pochylona nad przeciekającą strzykawką, po raz trzeci sprawdzająca dawkę podawanego leku..

I wiecie co? Jestem ekshibicjonistką. Obnażam wszystkie swoje słabości, nie ukrywam, nie tuszuję, nie udaję, że jest inaczej, lepiej. Jestem ja  - obnażona, ze wszystkim co wiem i tym czego jeszcze nie wiem. Nie ukrywam niczego.
Nie mam doktorskiego zdjęcia, z którego patrzę na świat ciepłym, rozumnym i pewnym swego spojrzeniem.
Mam zdjęcie, na którym Ci bardziej niegrzeczni dostrzegą mega duże wydęte wargi, a czy one uruchomią ich wyobraźnię, czy nie to już inna sprawa.. :)

Nie chcę zdjęcia z rozumnym spojrzeniem, bo chyba nie będzie dnia, w którym stanę się dziewczyną z tego zdjęcia - rozumną, z ogromną wiedzą, pewną każdej swojej decyzji.
Już chyba zawsze po wykonaniu swojego zadania, będę zastanawiać się po trzy-pięć razy czy jestem pewną, że wszystko zrobiłam tak jak należy.

czwartek, 5 lipca 2012

05. Enjoy

Pacjent zapytał mnie dziś rano czy mam chłopaka i tak zaczęła się nasza rozmowa o związkach. Moja konkluzja była taka, że widziałam za dużo. Za dużo mężów zdradzających żony i za dużo żon czekających w domu na męża, wierzących w ich wierność i niewinność. Mojego pacjenta wniosek brzmiał: Trzeba znaleźć tę właściwą osobę. I tego będę się trzymać, mam nadzieję.

Poznałam dziś eMrz. eMrz jest młodą pielęgniarką, którą mąż tutaj ściągnął. Załatwianie papierów trwało długo, więc zaczęła pracę jako opiekunka. Mąż ją tu ściągnął, niby na początek na rok, ale sprawy się tak potoczyły, że właśnie mija trzeci rok jej pobytu tutaj. Nie miałyśmy dużo czasu na rozmowę, ale wystarczyło, żeby dowiedzieć się o niej nieco więcej.

Cieszę się, że mogłam poznać ostatnio życiorysy kilku różnych osób, bo dotarło do mnie, że tak właśnie układa się życie. W dodatku historie emigrantów z okresu po przystąpieniu do EU są do siebie niesamowicie podobne.
I pomyślałam sobie: pomyśl o tym w najprostszy sposób! Kończysz studia - idziesz do pracy! Simple as it is. I tak właśnie stało się w moim przypadku. Jeśli chodzi o studia to no matter what is going to happen już nie będę chodzić na żadne zajęcia, więc co innego miałabym robić jeśli nie pracować?

Razem z moją poprzedniczką - eLr - doszłyśmy do wniosku, że w innych językach istnieje odpowiednik angielskiego Enjoy!. Po niemiecku to jest chyba genießen, włosi mówią Divertiti!, bardzo podobnie hiszpanie. A w Polsce? Nie umiem znaleźć odpowiedniego słowa.. Może jednak jesteśmy smutnym narodem?

poniedziałek, 2 lipca 2012

04. Inny świat

Mając swoje żałosne 25 lat, spotkałam Kobietę, która ma lat 90 i nie miałam prawa nie zgodzić się z nią w kwestii, że na świat i ludzkie sprawy patrzy się inaczej w miarę upływu czasu.

Być może dlatego, że od dnia, w którym uznałam siebie za największego nieudacznika minęło dopiero 9 dni i dopiero trzeci dzień rezyduję na odległym krańcu Europy, a może po spotkaniu z 90-latką nabrałam na nowo dystansu do siebie i całego mojego zabałaganionego świata.

Egzamin przestał być kwestią "Być albo nie być", a dyplom stał się czymś co w końcu przyjdzie.
Zrozumiałam, że cały ten bałagan uczy mnie czegoś i zaczynam postrzegać wszystko w lepszy, bogatszy sposób. Moje życie może trwać 90 lat, a ja przeżywam dopiero 25 rok i załamuję się na pierwszym czy drugim potknięciu?? Chyba nadal jestem naiwna..
Ciągle uczę się siebie i uczę się życia. Życia na własny rachunek i na własne konto.

Natomiast zakochanie przeszło w zauroczenie, a zauroczenie w chwilową fascynację, która przydarza nam się tylko wtedy, gdy jesteśmy sami we dwoje. Dla mnie to za mało.

środa, 27 czerwca 2012

03. Chujowy początek

Bóg, jeśli istnieje, z pewnością śmieje się ze mnie na maxa.
Jeśli to On w całym swym poczuciu humoru zsyła mi te przygody, to ja mam ich serdecznie dość! Mam ochotę krzyczeć, wrzeszczeć do Niego i zadawać Mu pytania, na które i tak nie usłyszę odpowiedzi.
Dlaczego kurwa pierdolona mać Ja?! Dlaczego Ja?! Jestem słaba, mega słaba, co ja mogę?! Dlaczego wszystko mi komplikuje?!
Być może to jest jedyny sposób by stępić mój charakter. Być może kryje się za tym jakiś Wielki Plan, o którym nie mam pojęcia..

Wiem, że ludziom na prawdę walą się światy - ktoś umiera, ktoś traci zdrowie, a Ja- Egocentryczka - płaczę przez tydzień nad niezdanym egzaminem. Poprawka - płaczę nad sobą. Nad urażoną dumą, nad chorą ambicją i nad tym, że brak mi samozaparcia i talentu, że czuję się debilem. W tej rozpaczy zapominam o tym, że nikt inny tak o mnie nie myśli, ale to jest nieistotne. Najważniejszy jest mój żal, gniew i rozgoryczenie. Że jestem "Nie dość...zdolna/ sprytna/ inteligentna.." i tak dalej..

Jest jeszcze jeden żal. Niechcący zakochałam się trochę w kimś kto nie jest i nie może być mój. Toksyczne.
Na to jest tylko jeden lek: morphine dożylnie i wyjazd daleko stąd w Wielki Świat. To zawsze działa.

Chujowo zaczyna mi się okres życia, w którym jestem Nikim i mam nadzieję, że to beznadziejne zanurzenie w bagnie, do którego sama się wpędziłam, potrwa najwyżej dwa miesiące.
Wyjadę i wrócę tu za kilka tygodni by pozamykać niedokończone sprawy.
A potem spotkam się z Nim, choć nie jest mój i choć będzie bolało, bo teraz tylko z Nim chcę pić, palić i bawić się dopóki wystarczy nam sił.

środa, 23 maja 2012

02. Prolog

Pogubiłam się. 
To normalne, gdy planuje się tyle co ja oraz kiedy większość z tych planów bierze w łeb.
Początek Końca i Koniec na Początek.

Za chwilę stanie się TO. Minie XII-ty semestr studiów, ja pozbieram swoje graty, wsiądę w samolot i ruszę w świat. Jak zwykle, gdy już wszystko zaplanowane, dokumenty wysłane i bilet kupiony, jak zwykle, gdy już jest nieco za późno, przeglądając połączenia autobusowe zastanawiam się czy ja w ogóle dam radę.

Oczywiście, że dam. Zawsze daję. Nawet, gdy trzeba zacisnąć zęby i przemilczeć. Wielu tak robi, to nic nowego.Szkoda tylko, że jadę tam sama.
Świeżo upieczona Młoda Lekarka oddaje dyplom tam, gdzie kogoś on jeszcze interesuje, a sama nie czekając na pracę dla medyka jedzie pracować tak po prostu. Pracować. Wielu tak robi.

Pogubiłam się w czymś innym.. Jako Kobieta.
Dlatego jadę gdzieś tam, by uniknąć tego co nieuniknione tutaj. Który to już raz chcę zacząć od nowa?

Przerwa dobrze mi zrobi.

czwartek, 29 marca 2012

01. Beginning

Welcome!
Siedzę przed laptopem z kubkiem pierwszej dziś, mocnej kawy, słuchając radia. Tak zwykle zaczynam dzień, od jakichś czterech.. może pięciu lat. I kiedy tak przez cały ten czas mijał dzień za dniem, nieubłaganie dobiłam dwudziestki piątki.
Teoretycznie powinnam w panice szukać pierwszych kurzych łapek w kącikach oczu albo obserwować zmarszczki na czole i lecieć do apteki po krem +25.. W praktyce - życzę sobie zestarzeć się i pomarszczyć tak pięknie jak Szymborska i mieć na starość tyle fantazji, polotu i dowcipu co Tyszkiewicz.
W dniu 25 urodzin życzę sobie pięknie przeżyć życie! Żebym na koniec mogła zasnąć spokojnie, jak po dobrze spędzonym, pracowitym dniu.


Zmieniło się wiele, prawie wszystko.
Kiedyś zamęt w głowie, kiedyś MuSli. Dzisiaj na wszystkie problemy wystarczy Morphine.

czwartek, 22 marca 2012

Pre-25

Weeeee...!!! :) Jeszcze siedem dni i wybije magiczne "25 years old"! :)

Ssssskupiam się niesamowicie na tym, żeby wyjechać.. Wiem.. Ale wiem też, że jak już postawię na swoim, to oszaleję na innym punkcie - Dom! Oto i cała ja - to co mam nigdy nie wystarczy. Zacznę ciułać i odkładać każdy grosz na swój własny kąt. Będę przeglądać katalogi na temat wystroju wnętrz i nie spocznę, póki nie zagospodaruję każdego kąta na swój sposób.

I tak sobie myślę, że kto chce, ten może dołączyć się do mnie w tej niekończącej się podróży. A kto nie chce temu Au revoir!