czwartek, 30 sierpnia 2012

33. Last but not least

Dziękuję Wszystkim, ale to absolutnie wszystkim, którzy za mnie trzymali kciuki i mieli dla mnie zawsze dobre słowo. I którzy znosili moje humory, kiedy cała ja do szpiku kości byłam naburmuszona jak gradowa chmura burzowa.

Zdałam :)

W dupie mam wykrzykiwanie, że jestem lekarzem, bo lekarzem to się stałam mimowolnie w trakcie tych sześciu lat regularnego i konsekwentnego prania mózgu. Tym się przesiąka do szpiku kości, medyczna wiedza niczym tajemna mikstura wlewana powoli i regularnie do organizmu, zaczyna krążyć w żyłach, wnika do każdej najmniejszej komórki, wbudowuje się w DNA i je zmienia. Od tego nie da się uciec, bo to zaczyna samo żyć w Tobie swoim własnym życiem.
A potem bierzesz do ręki swoje zdjęcie z klasy maturalnej i zastanawiasz się, gdzie podziała się tamta dziewczyna, albo co się stało z tamtym chłopakiem..

Koniec filozofowania, biegnę załatwiać pieczątki i pozbyć się indeksu :)

It's not the end, it's just the beginning :)
Ahoj! :*

PS.: By the way lubię liczbę 33 i dlatego tym bardziej zajebiście, że post 33 jest właśnie takim zajebistym postem :)

piątek, 24 sierpnia 2012

32. Co dalej?

Dziwnie mi. Nie lubię jakichś takich pożegnań.

Walizka leży spakowana, jeszcze tylko wieczorna rutyna, przekazanie najważniejszych informacji kolejnemu opiekunowi i w drogę. Jutro o tej porze będę w Polsce, w taksówce, w drodze do mieszkania, w którym zatrzymam się na jakiś czas.
Chciałabym żeby to był dzień jak co dzień, ale nie da się.
Wybijam się z rytmu.
A potem tylko cztery dni zanim stanę face to face z profesorką i dowiem się co dalej mam robić z moim życiem.

Hm.

czwartek, 23 sierpnia 2012

31. Co drugi dzień

Dziś z drugą carer assistant pracowałam przy pacjencie. Powiedziałam jej tylko, że dziś tylko czekam na jakąś awanturę, bo awanturę mam co drugi dzień. Tak jakoś wypada.
No i nie musiałam długo czekać, ale to co dziś się wydarzyło, przyćmiło wszystkie dotychczasowe docinki.

Z tego co się zorientowałam odkąd tu jestem - NHS płaci za moją pracę tutaj. NHS zgodził się opłacać live-in care, pod warunkiem, że żona pacjenta będzie pokrywać trzygodzinną przerwę jaka carerowi przysługuje w ciągu dnia. I o tą przerwę dziś poszło..
Generalnie to ja powinnam na te 3 godziny wychodzić hen daleko w pizdu, ale ja zostawałam w domu, bo się uczyłam. I to mnie zgubiło. Żona pacjenta przyzwyczaiła się, że jestem, a kiedy pewnego dnia powiedziała, że musi gdzieś wyjść wczesnym popołudniem zaproponowała, żeby podzielić moje 3 h na pół i żebym część wzięła rano, potem wróciła podać o 12.30 leki, a potem znów żebym miała godzinę przerwy.
Mojej szefowej się to niespodobało, ale ja powiedziałam, że nie mam o to do nikogo pretensji, bo i tak siedziałam w domu i sama się na to zgodziłam.

Okej, tylko, że sprawy przybrały nieco inny obrót. Wcześniej, żona pacjenta pytała mnie, czy to jest OK, że ja znów będę miała podzieloną przerwę. W ostatnim tygodniu już mnie nie zapytała, ale poinformowała, że ona wychodzi i że moja przerwa będzie przesunięta. Ja tylko chciałam, żeby powiedziała głośno, że mogła wyjść z domu w każdym innym momencie dnia i że świadomie wybrała taką, a nie inną godzinę, nie zwracając uwagi na te moje złote 3 godziny i obiecałam sobie, że ostatni raz się na to zgadzam - o ile będzie w ogóle jeszcze jakiś następny raz.
Dzisiaj natomiast żona pacjenta miała zaplanowane spotkanie o 12.30 i podkreślam od razu, że ona czasem wychodzi na godzinę, a czasem na 3,5 h. Nie przypominam sobie natomiast rozmowy z nią, w której informuje mnie, że wychodzi i że muszę znów podzielić przerwę i dać leki o 12.30.

No i właśnie, ja w najlepsze rano krzątam się przy pacjencie jak zwykle, drugi carer obok, a ona wpada do pokoju, wymienia co zrobi, a czego nie zrobi i że ja mam przerwę, bo potem ona jest off. Ja oczy w słup.. Ona do mnie, że ona wychodzi, więc mam podzieloną przerwę, a ja na to, że owszem, ale nie wiedziałam, że nie wrócisz do domu na czas kiedy to ja wychodzę.

Uwierzcie mi, że takiej furi to ja dawno nie widziałam.. Żona pacjenta w krzyk Fine! I'm cancelling it! You did it again! zdążyłam tylko pomyśleć "Did what??" no bo nie mam pojęcia jakie są moje grzechy? Ona zaczęła biegać po domu, łapać telefon, wciskać guziki, mylić numery.. Podeszłam do niej i mówię, że nie zdawałam sobie sprawy po prostu, że wychodzi na dłużej, że jeśli w tym momencie zacznie robić dalej to co trzeba z pacjentem no to spoko, a ona, że nie, że odwołuje i coś tam coś tam, czego już nie pamiętam.
Najbardziej za to podobała mi się fraza o tym, że wkrótce będę lekarzem i że będę miała mnóstwo takich sytuacji, w których będę musiała się uporać z niezadowoleniem ludzkim i że to jest Lesson Number One!

Myślałam, że tam padnę. Ale nie, zebrałam się w sobie, bo najważniejszy jest mój pacjent, poszłam i mówię do niego, że jest mi przykro i co robić, bo ja powtarzam jego żonie, że może iść sobie gdzie tam chce. On próbował ją zawołać, ale ona już nikogo nie słuchała, więc on tylko wzruszył ramionami.
Szczerze przyznam, że ręce mi się trzęsły ze złości jak zabrałam się za mycie zębów pacjenta, a potem za golenie. Na szczęście go nie skaleczyłam :)

Może to i lepiej, że dziś ze mną była ta spokojniejsza carer, a nie ta druga, która nigdy nie owija w bawełnę, i jak to mówią "w tańcu się nie pierdoli" :) bo ja już sobie wyobrażam, jakimi słowami opisałaby to całe zdarzenie naszej szefowej.
W każdym razie żona pacjenta patrzeć dziś na mnie nie może. Nie wiem jak ona zniesie moją obecność przez kolejne 30 godzin, ale jakoś będzie musiała, a ja swój bilet na samolot wydrukuję u szefowej, a nie tutaj, bo jeszcze mi za papier i tusz policzą..

Aha.. Ja też nie jestem bez winy, pamiętam swoje grzechy! :)
Po pierwsze, wczoraj człapałam z kawą z pokoju do pokoju i troszkę się mi wylało na wykładzinę. Na szczęście jest ciemnozielona, a ja od razu zabrałam się do czyszczenia, a  potem do osuszania plamy. Gospodyni nic nie zauważyła na szczęście. :)
Po drugie, dziś pod jej nieobecność niechcący wysypałam na podłogę pół słoika kawy rozpuszczalnej. Musiałam pozamiatać w kuchni, no i nie wiem jakim cudem uzupełnić kawowe braki ;/
Po trzecie, gospodyni najwyraźniej  uważa mnie za brudasa, bo zapytała kiedy mam zamiar posprzątać swój pokój przed przyjazdem eLr, która zajmowała się pacjentem zanim ja zaczęłam. Może i jestem brudasem, ale nie ja jedna w tym domu.
Po czwarte, ulubiony sąsiad gospodyni zadzwonił dziś do mnie (!) skonsultować ze mną swój stan zdrowia.. Wyobrażacie sobie? Jak śmiał prosić mnie smarkulę o radę, a nie ją.. Nie mam pojęcia!

Ale całkiem poważnie mówiąc, to byli u niego wczoraj wieczorem Paramedics, bo mimo leków miał zbyt wysokie ciśnienie. Coś tam na to zaradzili, a sąsiad poszedł spać. Dziś zadzwonił rano o 7.40 i pyta mnie "Are you a doctor?", a ja durna na to "Yes." (..a przecież nie jestem! W każdym razie z dyplomem czy bez to i tak nie mam żadnego prawa udzielać medycznych porad..), więc sąsiad zaczął wymieniać, że źle się czuje, a ciśnienie 214/104 mmHg i co robić. Udzieliłam mu czysto przyjacielskiej porady - dzwoń na NHS, powiedz im jak było wczoraj i dziś, jakie leki bierzesz i niech oni decydują.

Żona pacjenta natomiast tak czy inaczej zniknęła i poszła sobie z domu. To znaczy, wyszła sobie gdzieś w czasie, w którym ja i tak tu siedzę i muszę siedzieć. Nie wiem czy jej się wydaje, że ja tu jej jakoś wybitnie potrzebuję, czy to jakiś pokaz siły? Mi to nawet pasuje, bo pacjent śpi, a mi nikt na ręce nie patrzy i mam święty spokój.

Powiem wam tylko, że całkiem lekko to wszystko już znoszę, łącznie z tą dzisiejszą awanturą, bo ani ja tu nie muszę być na siłę, ani od nich wielkiej łaski nie dostaję, ani to jakoś nie wpływa na moje życie, światopogląd i karierę.. To po co mam się złościć?

Irytowałam się wczoraj jak przez cztery godziny synchronizowałam ze światem nowego iphone nano.. I nadal mam tam jakąś dziwną muzykę, której nie chcę.. 0_o?

wtorek, 21 sierpnia 2012

30. Turn me on

No właśnie.. Can You turn me on? :]

Całe dwa miesiące mój pacjent i jego żona przekonywali mnie, że zobaczę jak to jest kiedy się zakocham i stracę głowę. Dziś mogli się przekonać i zobaczyć - te całe motyle w brzuchu, uśmiech na twarzy, roześmiane oczy i ogromną, ogromną ekscytację.
Kim? Albo czym?

Neuro Rehabilitation Consultant, który przybył do mojego pacjenta z toksyną botulinową, żeby wstrzyknąć mu ją domięśniowo, z powodu przykurczy jakie pacjent ma od kiedy miał udar. W momencie, w którym dowiedział się, że za chwilę mam ostatni egzamin i że za chwilę będę mieć dyplom, zaczął do mnie mówić już tylko medycznym językiem.
Od tamtej chwili, byliśmy już tylko ja-student, on-nauczyciel, nasz pacjent i jego medyczny przypadek.
Wiem, wiem, wiem jak to patetycznie i żałośnie brzmi, ale uwierzcie mi, że po dwóch miesiącach siedzenia w pieluchach, taka okazja - asystować, uczyć się i być uczonym, chłonąć wiedzę wyłożoną w najbardziej na świecie kulturalny i uprzejmy sposób, potrzymać głowicę przenośnego USG, czytać USG i to czy widzę na nim igłę wbijającą się w najmniejszy mięsień - to wszystko po dwóch miesiącach pieluch i rutyny, uwierzcie mi, że jest jak najjaśniejsza gwiazdka z nieba!
Krótki wykład na temat mechanizmu działania toksyny botulinowej. Consultant oczywiście najpierw zapytał mnie uprzejmie czy mogę mu powiedzieć jak działa.. Oczywiście po moim krótkim "Eeemmmm..Could you please explain it to me?" usłyszałam najcudowniejsze i najbardziej uprzejme wówczas dla mnie "Yes of course." po czym nastąpił krótki wykład, a ja miałam ochotę palnąć się w głowę! Przecież ja to wiem! Przecież to było! Na fizjologię z Konturka to czytałam na tych jego niebiesko drukowanych stronach :D I na farmie zresztą też coś wspominali! Durna ja! :) Dochodzę do wniosku, że zdawanie USMLE Step 1 to byłaby mega zajebista powtórka wszystkiego od podstaw. We'll think about it.. :)

Co więcej, rozmowa o moim ostatnim egzaminie, o IELTS, o Foundation Programme, o Clinical Attachment, była jak powiew wiatru odnowy! Boże, jak to patetycznie brzmi, ale to prawda!
Niestety, brzydzę się tym, że jestem tak podniecona i że to powiem, ale muszę przyznać, że to było najwspanialsze 45 minut jakie tu przeżyłam. Tylko on, ja, pacjent i Medycyna! Pieprznijcie mnie mocno w głowę, ale niestety, niestety, taka prawda. Tak się nakręciłam, że szok!

I dopiero teraz, dopiero dziś mój pacjent i jego żona mogli zobaczyć mnie w tym najbardziej szczęśliwym, wniebowziętym i podnieconym wydaniu :) A w ten stan wprawiła mnie odrobina Medycyny w najprawdziwszej postaci, a nie jakieś tam bzdetne zakochiwanie się :)
Co więcej kiedy żona pacjenta martwiła się czy zjem kolację, którą dla mnie zostawiła, ja całą sobą byłam w innym świecie, a kolacja to było ostatnie co mnie w ogóle obchodziło. Dodam, że ta tak zwana "Tea" to niemalże święty czas w angielskich domach i jak ktoś właśnie je kolację to się mu absolutnie nie przeszkadza, nie dzwoni, nie odwiedza, nie załatwia spraw. Ja dziś zjadłam 2 godziny później, na szybko, byle jak, byle co - miałam ważniejsze sprawy na głowie! :)))

Plus.. dziś rano znów zostałam potraktowana jak służka, jak pies, jak smarkula, zero szacunku (tak to opisałą druga carerka naszej szefowej...), ale to już teraz nie ma najmniejszego znaczenia, bo później zostałam potraktowana jak Junior Doctor, który coś wie, ale jeszcze nie do końca.. Który chce się uczyć, któremu należy wytłumaczyć, zadać pytanie, objaśnić, pokazać i z którym rozmawia się jak z młodszym kolegą, a właściwie to koleżanką w moim przypadku :)

A najważniejsze jest to, że wizyta tego Consultanta i rozmowa z nim, utwierdziła mnie w przekonaniu, że cel do którego zmierzam, wart jest całej tej pracy, wysiłku i zachodu, potknięć i niepowodzeń. Warto dążyć do celu, mimo wszystko. :)

I am so turned on right now! :)
No no! I'm in heaven! :)))

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

29. Avoiding

Przyznam szczerze, że dla większości osób, które mnie otaczają, jestem smarkulą. :)
Jestem najmłodsza ze wszystkich, najmniej doświadczona życiowo i najbardziej wyedukowana jeśli chodzi o książki, studia i zdobywanie wiedzy teoretycznej. Po prostu smarkula z (prawie) wyższym wykształceniem.
I nie ważne gdzie byłam, ile widziałam, co dotąd przeżyłam - to nie zmienia faktu, że w oczach ludzi wokół mnie, tak bardzo mało wiem o życiu.
Nie wychodziłam za mąż, nie rozwodziłam się, nie rodziłam dzieci, nie wychowywałam. Nie traciłam pracy, domu, nikt bardzo mi bliski jeszcze nie umarł.
Tak mało wiem o życiu.
Dlatego można ignorować to co mówię i nie ważne iloma medycznymi książkami mogę podeprzeć swoją wiedzę. Smarkula jestem i za mało wiem, by uwierzyć moim słowom.

I cieszę się, że tego uczucia lekceważenia mnie z powodu młodego wyglądu i wieku, doświadczam jako Carer, a nie lekarz. Szumnie  wykrzykiwane hasła czerwcowe "Jestem lekarzem." zderzą się z rzeczywistością. Posypią się głupie miny na twarzach zaskoczonych, młodych adeptów sztuki lekarskiej..

Ale mimo, że jestem smarkulą i tak mało wiem, to jednak wystarczy mi, by obserwując z boku lekarskie kroki odgadnąć poczynania i zamierzenia lekarzy, o których pojęcia nie mają zwykli pacjenci.

Dobry GP ma chyba samych pacjentów, którzy przekonani są o swej wyjątkowości oraz o tym, że dla swojego lekarza są ważnym pacjentem. Pacjentem, którego historię choroby ich własny osobisty GP zna na pamięć. :]
Wydaje mi się, że pacjenci Cudownej Marietty GP przekonani są nie tylko o jej cudowności, ale i o tym, że są dla niej najważniejsi, więc kiedy tylko usłyszałam, że Marietta wybiera się "na trochę na urlop", ale że oczywiście czeka na swoich pacjentów, uśmiechnęłam się w duchu przypuszczając co się święci :)

Teraz pacjenci są wielce zaskoczeni, że do Marietty najbliższa wizyta za miesiąc jest możliwa.. Że Marietta nie osłucha, nie opuka i nie mrygnie sztuczną rzęsą. :)))
Nadal wierzą, że są najważniejsi :)

niedziela, 19 sierpnia 2012

28. Changes

Dziś bez rewelacji, niczym Was nie zaskoczę.

Po kilku dniach ciszy i spokoju, przerwanej jedynie złośliwym pytaniem "Czy pamiętasz do czego służy grzebień?", które przemilczałam, bo zdaniem żony pacjenta pacjent był potargany, dziś dostałam opiernicz, że nie było mnie w danej sekundzie w tym miejscu, w którym być powinnam. Jak zaczęła mnie wołać to naprawdę myślałam, że coś poważnego się dzieje, a okazało się, że pobiegłam żeby zostać opierdzieloną.
Przemilczałam.
Skontaktowałam się z szefową. Trzymam się zasady, że póki ona jest zadowolona ze mnie, ja też jestem zadowolona.

Zostały mi cztery pełne dni pracy w tym domu i jeden dzień kiedy mam wolne, czyli środa. Od piątku wieczorem znikam i już tu nie wracam, choć wiem o tym tylko ja i szefowa. Nie ma sensu żebym tu wracała, gdy jestem kontrolowana na każdym kroku. Nie da się tak pracować.
Być może żona pacjenta za bardzo zakodowała sobie w głowie, że ja tu Bóg jeden wie jak bezcenne i niezastąpione experience zdobywam..? Być może znalazła sobie kogoś na kogo może wszystko zrzucić..
Szkoda mi tylko mojego pacjenta, bo on nie ma ani żadnych pretensji ani żądań, a może mu nie być łatwo przyjąć do wiadomości, że mnie tu już nie będzie.
No chyba, że szefowa będzie miała problem ze znalezieniem kogoś na moje miejsce przez najbliższe 4-5 tygodni, choć wątpię. Ona jest mega skuteczna jeśli chce.

Efektem wczorajszej zawiechy było leżenie w łóżku, bezmyślne przełączanie kanałów i ogólne niezadowolenie z życia. Zdarza się. Skończyło się na tym, że w TV zafascynowały mnie zielone miotełki do kurzu z zasilaczem w kształcie wibratora, za jedyne 5,95 GBP. Hmmmm...

Nie rozumiem dlaczego przez 6 tygodni pracowało się spoko i wszystko grało, a nagle siódmego tygodnia wszystko robię źle..

Choć chyba jednak nie tylko ja.. ;] Żona pacjenta ostentacyjnie wymaszerowała po nocny worek na mocz, zainstalowała zadowolona z siebie, że wykonała zadanie. Kiedy ja się ogarnęłam ze wszystkim wokół pacjenta, zobaczyłam pod łóżkiem wielką kałużę.
No tak.. pokaz obsługi nocnego worka to można zrobić, ale umieć go zamknąć to już trudno..
I zgadnijcie kto zmywał podłogę.. :)

sobota, 18 sierpnia 2012

27. Zawiecha

Dzisiaj dziękuję niebiosom, że mój pokój znajduje się w najdalszym kącie domu. Grazie! Grazie! Grazie mille!
Z okazji słonecznej soboty w każdym kącie domu wyje dzisiaj Enya. To znaczy Enya nie wyje, ona wyśpiewuje sztukę i całe szczęście, że to jej płyta gra na cały regulator w domu, a nie na przykład Slippknot..

Ale Enya do mojego dzisiejszego nastroju nawet pasuje. Złapałam taką mega zawiechę, że mam ochotę tylko położyć się na wznak w łóżku, twarzą do poduszki i wcisnąć się w nią, aż CO2 osiągnie we krwi niebezpiecznie wysokie stężenie. Albo zadzierzgnąć się prześcieradłem.
Sądówka zdecydowanie powinna być dostępna tylko dla wybranych, emocjonalnie stabilnych ludzi.

Nawet nie wiem dlaczego się zawiesiłam.
To znaczy chyba wiem.
Patrząc na pracę, na payslip, na negatywne lub nieobiecujące odpowiedzi od NHS oraz na jakąś pseudo-relację emocjonalną, w którą się wpędziłam, stwierdziłam I deserve more than that. I am worth more than that. Życie..

Na szczęście wiem, że szybko się "odwieszę".

PS.: OMG.. jak mi tu nuuuuuuudnoooooooo.. :P

środa, 15 sierpnia 2012

26. Meet MJ

Zakupy poprawiają humor.. zwłaszcza przemyślane.. :)
Zwłaszcza, gdy już coś sobie upatrzyłam i przez 2 tygodnie nie minęła mi na to ochota, a przy okazji nikt tego nie wykupił.
Wtedy mogę sobie pomyśleć tylko jedno: It was ment to be.. :)

Marc by Marc Jacobs
unisex sunglasses



 Mój poprawiacz humoru :)

wtorek, 14 sierpnia 2012

25. Pasja

A i owszem - Pasja.. i to szewska!
To był mój nastrój na dziś..

Wczoraj wieczorem, po raz pierwszy odkąd pracuję tu, gdzie pracuję, siedziałam zamknięta w pokoju, ale z włączonym baby-monitorem. Żona pacjenta siedziała, a właściwie wisiała na telefonie siedząc w pokoju głównym, z którego prosto wchodzi się do pokoju mojego pacjenta.
No i masz ci los.. nie słyszałam jak pacjent mnie wołał. Nie przyszłam. Ona w końcu musiała rozłączyć się, wstać z fotela i ułożyć pacjenta do snu: zdjąć okulary, położyć na brzegu łóżka kocyk, zasunąć rolety, wyłączyć telewizor. Zebrałam opierdol krótko mówiąc.
Przeprosiłam, bo niedopełniłam swoich obowiązków, no i nie chcę żeby kobieta się zamartwiała, najwyraźniej miała ciężki dzień.

Posiedziałam w nocy, posłuchałam jak pada deszcz, burza grzmi w oddali, zarejestrowałam w głowie, że światła na ulicy zgasły, ale w domu światło było, a zielona lampka od baby-monitoringu mrygała uspokajając mnie, że działa i że jest OK.
Rano wstałam pół przytomna, ogarnęłam się, postawiłam się na nogi kawą (tak, sypaną, z fusami, po polsku!) i zabrałam za szykowanie leków.
Wpada ONA! Żona pacjenta. Ze swoją najbardziej opierdalającą miną jaką ma w zanadrzu i mówi, że znów go (pacjenta) nie słyszałam. Ja osłupiała mówię "Jak to?" Ona na to, że on krzyczał, wołał, gwizdał, a ja nic.
I z tekstem "Jaką na to teraz masz wymówkę???"

Och jakże się we mnie zagotowało.. Wymówkę...?!?!?! WYMÓWKĘ?!?!!?
Nic nie powiedziałam.
Temat wrócił później.

Chciało mi się parsknąć śmiechem, najbardziej obrzydliwym i wykpiewającym, takim najpodlejszym, najobficiej ociekającym żółcią, kiedy powiedziała mi: "A co jeśli powiem Twojej szefowej, że to się zdarzyło? I nie dostaniesz od nas rekomendacji, nie zdobędziesz experience i będziesz mieć kłopoty.. Co wtedy..?"
Pomyślałam tylko, że chyba trochę przecenia wagę tego tak zwanego experience, które łaskawie pozwala mi zdobywać..... Głośno powiedziałam tylko, że zgadzam się, że powinna mieć do swojego męża opiekuna, który zawsze, absolutnie zawsze będzie budzić się w nocy jak tylko usłyszy baby-monitoring. I że może mnie zmienić, bo ja najwyraźniej tym opiekunem nie jestem.
"O nie, nie.. Na tym etapie tak daleko jeszcze nie jesteśmy. Ale musisz pamiętać, że musisz wstać."
A ja przepraszam co do tej pory robiłam przez te 7 tygodni? Przekręcałam się na drugi bok i spałam dalej..?
Teraz chyba mam "ostatnią szansę" się poprawić, bo jak się to zdarzy trzeci raz, to ona będzie musiała porozmawiać z moją szefową. No już się boję..

Tylko, że ja u szefowej już byłam. Od rana trzymałam nerwy na wodzy, choć nie zawsze się udawało, a tak szczęśliwie się złożyło, że szefowa chciała żebym się u niej zjawiła i podpisała jakieś papiery. Kobieta ma chyba jakiś wrodzony szósty, siódmy i ósmy zmysł, bo zjawia się i odzywa się dokładnie wtedy, gdy jej potrzebuję!
Powiedziałam szczerze jak wyglądają sprawy, bo po pierwsze 8 tygodni w jednym miejscu, zwłaszcza z takim pacjentem, to jest maksymalny czas jaki opiekun powinien spędzić, a potem nawet jeśli nie chce, to na siłę na wakacje trzeba wysłać. A po drugie - wiem, że nie jestem tu przypisana na stałe, więc..au revoir!
Byłam wściekła i rozgoryczona do tego stopnia, że powiedziałam jasno, że jeśli ma już teraz kogoś, kto może zacząć w tym domu, w którym jestem, to niech go daje, a ja w tej sekundzie zmieniam datę wylotu na wcześniejszą, bo po tym wszystkim to siedzę jak na szpilkach, a moje attitude w tym domu już nie będzie takie jak dotąd.
Szefowa kazała się nie martwić, bo klienci, tak samo dobrze jak ona i ja, wiedzą, że nie znajdą gdzie indziej tak kompetentnego opiekuna.
A ich łaskę, że zdobywam u nich experience, to już nie nazwę, co mogą z nią zrobić.
Jestem tylko wdzięczna szefowej, że mnie chciała zatrudnić i mam nadzieję, że jest zadowolona.

Na koniec powiem wam, że ogólnie to fajnie jest/ było mi w tym domu.
Wkurwiłam się za to, że po całym tym czasie pracowania jak mróweczka i bycia na każde skinienie palcem i każdą zachciankę, ona miała czelność zarzucić mi, że szukam wymówek. Mogłaby tak samo powiedzieć mi, że ją okłamuję i że zrobiłam to specjalnie.

Ja rozumiem, jestem opłacana, jestem pracownikiem, więc są też wymagania, ale obrażać się nie pozwolę.
Moje nastawienie wynika trochę też pewnie ze zmęczenia i rozgoryczenia, bo ogólnie to tak jak wspomniałam, jest/ było mi tu całkiem OK.
Jutro nowy dzień :) Wolny dzień! O 10:01am w domu już mnie nie będzie :]

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

24. Raz, dwa, trzy

Po pierwsze:
Nie umiem mówić po angielsku. Ja cież pierdzielę.. Zamiast powiedzieć "I'll take this bowl out." mówię "I'll take this bowl outside.".. w sumie już sama nie wiem jak to powinno poprawnie brzmieć.. ;/

Po drugie:
Wczorajszą ceremonią zamknięcia igrzysk olimpijskich podnieciłam się jeszcze bardziej niż ceremonią otwarcia. Ed Sheeran śpiewający "Wish you were here" rozwalił mnie totalnie, albo może to wspomnienia związane z tą piosenką i samym wokalistą rozłożyły mnie na łopatki..? Myślałam, że nie kopie się leżącego, ale okazało się, że jednak to się zdarza, bo następny w kolejce był Oasis z "Wonderwall" i wtedy to już w ogóle zawinęłam się w koc i kontemplowałam swoje cierpienie..
Ja pierdzielę, chyba mam coś z EMO.. ! xD
Generalnie to pokochałam oczywiście znów wszystko co brytyjskie, każdego wokalistę, każdy występ, piosenkę, każdy gadżet z nadrukowanym wzorem brytyjskiej flagi i każdą skrzynkę pocztową, którą przemalowywano z krwistej czerwieni na błyszczące złoto, na cześć każdego sportowca, który zdobył kolejny złoty medal dla Team GB.

Rio zaprezentowało się dla mnie trochę jarmarcznie :P natomiast słysząc język portugalski oczywiście musiałam zapragnąć się go nauczyć. No jakżeby miało być inaczej!

Po trzecie:
Żona pacjenta, którym się zajmuję nieustannie powtarza mi, że pewnego dnia spotkam kogoś kto "..will sweep me of my feet", czyli stracę dla niego głowę..
O maj gad..... I don't want to loose my mind!
Mam się cieszyć z przepowiedni, że krótko mówiąc zwariuję?! Odejdę od zmysłów..?!
Ja już mam jeden powód do zmartwień i bywa mi ciężko, nie potrzebuję więcej..! ;(

Chciałabym bardzo móc w pełni kontrolować stan trzeźwości mojego umysłu i regulować jego poziom za pomocą trunków wyskokowych, a nie emocjonalnych huśtawek. Życzę sobie tego. Dziękuję ;)


piątek, 10 sierpnia 2012

23. Here she comes!

Odkąd jestem razem z moim pacjentem słyszałam legendy na temat jego GP doctor, które w skrócie brzmiały "Oh, how beautiful she is!"
Akurat zawsze, gdy Marietta miała wpaść zbadać pacjenta, wypadał mój dzień wolny i nie miałam okazji znaleźć się chociażby w cieniu tego chodzącego bóstwa. Miała być piękna, wysoka, zawsze w szpilkach, niesamowicie serdeczna i uprzejma.

Dziś doczekałam się tego zaszczytu by w końcu poznać Mariette.
Here she comes!
Szczerze muszę przyznać, że jest piękna i porusza się z wdziękiem, a sekretem tego co tak magnetyzuje jest buzia dziewczynki i burza ciemnych długich włosów, które.. miałam ochotę pociągnąć, żeby upewnić się, że są dopinane i zagęszczane. W dodatku Marietta okazała się być mojego wzrostu, mojej postury, uśmiecha się serdecznie pokazując swoje śnieżnobiałe równiutkie licówki i trzepocząc przedłużanymi rzęsami wypisuje receptę dłonią, która regularnie bywa u manikiurzystki.
No tak, ale delikatną buzię ma rzeczywiście i nawet tych kilka zmarszczek wokół oczu w niczym nie przeszkadza.

Marietta utwierdziła mnie w przekonaniu, że po prostu trzeba być "zrobionym". Trzeba tak dobrze wyglądać, by pacjenci dobijali się do drzwi, a mężczyźni na wizytę u swojej GP zakładali swoje najlepsze koszule. Odgarniając takie pukle włosów z twarzy, uśmiechając się i puszczając oczko spod wytuszowanych rzęs, zawsze ujdzie uwadze pacjentów fakt, że GP na domowe wizyty zapomina lekarskiej torby i lekarskich gadżetów zaczynając od stetoskopu.
Ja tam myślę, że po prostu taka torba nie pasowała jej dziś do tych fancy ciuchów ;)


A tak naprawdę, to ja nie mogłabym być Mariettą, w burzy ciemnych loków i śnieżnobiałej sukni.
Głównie z tego powodu, że jestem sobą, a jej styl nie jest moim stylem.

No worries :) I'll be legendary one day too. :)))

P.S.: Zapomniałam dodać najważniejsze. Gospodyni pokasłuje w nocy, kiedy kładzie się spać. To jedyny objaw, nic więcej. GP na wieść o pokasływaniu wypisała receptę na Amoksycylinę. Po prostu.
Hmmm.. Może ja się nie znam, ale chyba coś tu nie gra..
No, ale grunt, że to nie Paracetamol - tutaj podobno to złoty lek na wszystko.

czwartek, 9 sierpnia 2012

22. Na wydaniu

Dochodzę do wniosku, że jednak zdecydowanie muszę wyjść za mąż, bo inaczej przepadnę na tym świecie i zginę, zaginę, albo umrę z głodu..

Wybrałam się dziś do sklepu Apple i tak się podjarałam wizją nowiutkiego iPod nano.. Albo Managerem, który mnie obsługiwał.. Albo wszystkim na raz..? Tak się podnieciłam, że trzy razy zły PIN do karty wstukałam...
Tu powinnam szczerze przyznać, że dwie godziny wcześniej znałam swój PIN, bo wybierałam kasę z bankomatu. Powinnam dodać też, że bank, trzy tygodnie temu listownie poinformował mnie o tym jaki mam PIN, a świstek z numerem leży sobie gdzieś w szufladzie..

Ech.. Opadło mi wszystko co tylko mogło mi opaść - nie tylko ręce - na moją niezaradność..

Także szukam męża, który będzie dla mnie gotował i za mnie płacił, bo ja nie potrafię.. :) Haha! :D

Coś czuję, że czeka mnie staropanieństwo :P

wtorek, 7 sierpnia 2012

21. Terrible housewife

Będę żoną niezaradną w kuchni.

Chciałam w końcu zjeść jakiś lunch na ciepło.
Włączyłam ten ich angielski piekarnik.. wracam "za chwilę".. w piekarniku szaro od dymu......
O ja cież pierdzielę..!
Nie to nie! Nie będę jeść! Koniec! Wracam na dietę jogurtową!

..udało się upichcić coś na ciepło za drugim podejściem..
Więcej prób zdecydowanie nie podejmuję.. :)

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

20. Szczegóły

"You try to be hard, but deep inside you're such a sweet girl. You deserve better."
Usłyszałam to od dwóch różnych osób w ciągu niecałych 24 godzin. Hmm..

A tak poza tym to znów mam za sobą nieprzespaną noc.
Siedziałam w nocy do 1:00am skupiona nad swoimi książkami. Zresztą i tak bym nie zasnęła, bo znów zaczęłam pić mocną kawę.. A dokładnie o 4.00am obudził mnie mój pacjent i był naprawdę wystraszony..
Raz, że poduszka za głową była nie tak.. Oczywiście okazało się, że jego żona wielkodusznie chciała znów wszystko ulepszyć i zamieniła poduszki.
Niby taka drobnostka, prawda? Ot, raptem nie ta poduszka. Czy to nie wszystko jedno?
No dla mnie nie wszystko jedno, bo ona pozamieniała tak jak chciała, ale to ja potem muszę wstawać w nocy i wszystko naprawiać :(
Aha, no i o 4.00am czytałam pacjentowi jaki jest jego domowy numer telefonu, bo wystraszył się, że zapomniał, że nie pamięta i że nie zaśnie póki sobie nie przypomni. Dopiero kiedy mu przypomniałam i sobie powtórzył, uspokoił się i powiedział, że zaśnie.

Później w nocy śniło mi się coś dziwnego.. I wydawało mi się, że mój klient znów mnie woła. Zerwałam się na nogi o 5:30am i oczywiście pobiegłam sprawdzić, ale okazało się, że pacjent śpi w najlepsze i tylko ja się miotam po domu jak wariat..
O 7:00am kiedy normalnie mam pobudkę, zwlekłam się z łóżka półprzytomna.


A teraz historia z innej bajki.
Wiecie kto dołączy do firmy, dla której pracuję i będzie drugim opiekunem, dojeżdżającym do pacjentów..?
Lekarz chirurg ortopeda, dwadzieścia lat po otrzymaniu dyplomu, który zna podobno kilka języków obcych.
Ja cież pierdzielę! Ciekawe czy go spotkam, bo coś mi tu w tej historii nie gra..

Z relacji opiekunki, która go już poznała, wynika, że był sobie lekarzem, potem założył firmę jakąśtam, a potem jakoś tak wyszło, że nie praktykował przez pięć lat i utracił prawo wykonywania zawodu. W międzyczasie firma jego splajtowała, no i..? I jakoś tak wyszło, że jest tutaj, a znając moją szefową to będzie chciała go zgarnąć i mieć dla siebie jako mega-wykwalifikowanego pracownika.



I ten przykład dał mi do myślenia o tym, czy warto stawiać wszystko na jedną kartę..?

sobota, 4 sierpnia 2012

19. Muszę być miła

Ooops!
Jesssssuuuuu.. Nawet sobie nie wyobrażacie jak ja nie lubię urodzin - zwłaszcza swoich! Ale na szczęście do moich jeszcze mi daleko.. Tymczasem okazało się, że żona pacjenta ma dziś urodziny... 0_o!!!
Akurat dzisiaj, kiedy postanowiłam sobie, że do pracy zacznę podchodzić bez emocji, całkiem profesjonalnie, z ogromnym dystansem..
No i masz ci los! Urodziny...... Diabli nadali...... Muszę być miła..

Uwierzcie mi - jestem podłym człowiekiem :] Z dużym trudem przychodzi mi okazywanie sympatii, gdy takowej nie czuję. Albo, gdy czyjaś egzystencja jest mi w sumie obojętna. Podkreślam, że nikomu źle nie życzę, no ale.. jak ktoś sobie egzystuje to niech sobie będzie, co mi do tego?

 No i cholera.. muszę teraz iść do sklepu po kartkę urodzinową, bo tak wypada. No nic nie poradzę, tak trzeba. Od rana czułam, że coś się święci, że coś jest na rzeczy, ale postanowiłam udawać głupią i że niczego nie zauważam, że nie rozumiem i nie wiem.. No ale kiedy córka gospodyni wparowała do domu ze swoim mężem i z prezentem i w każdym kącie domu słychać było Happy Birthday! no to przepadło - jak bardzo głupim trzeba by być, żeby nie obczaić, że ktoś ma urodziny.. Tak głupiego to ja nie umiem udawać :)
I znów będzie wałkowanie tematu ściany za płotem, na którą i tak mój pacjent nie będzie mógł rzucić okiem, bo nie jest w stanie.

I będę musiała kogoś uściskać! To może być problem - nie lubię kiedy obcy mnie dotykają - jakkolwiek to brzmi :D Nie lubię zbyt bliskich kontaktów z obcymi ludźmi. Nie lubię, gdy ktoś wkłada ręce w minimalny, mój prywatny obszar dookoła mnie.
Nie wiem czy ktoś z Was tak ma, czy tylko ja - no ale tak mam i już.
Lubię dotykać moich przyjaciół.. Niech się boją, bo lubię ich dotykać! :D Lubię uściskać tych, do których od pierwszego spotkania poczułam sympatię. Ale obcy..?

A może jestem niemiła tylko dlatego, że nieubłaganie zbliża się moja pediatryczna konfrontacja z profesorką..? Może..

czwartek, 2 sierpnia 2012

18. Aaarrrgh!

Czy zdarzyło mi się powiedzieć, że w pracy domowego opiekuna wszystkie dni sądosiebie podobne, a właściwie takie same?
Jeśli tak, to cofam to natychmiast!

Jako opiekun mam za zadanie pierwsza reagować w nocy na wołanie mojego pacjenta, dlatego w moim pokoju na noc włączam głośnik - mikrofon znajduje się w pokoju pacjenta.
Dziś w nocy - a właściwie o 5.00am obudził mnie i gospodynię gwizdek pacjenta. Okazało się, że pacjenta bolą plecy. Kiedy ja i jego żona chciałyśmy się zabrać za poprawki, żeby facetowi było wygodniej, okazało się, że nic nie działa.. Prąd wyłączyli.
W pracy opiekuna oznacza to, że w łóżku, w którym leży pacjent nie da się nic nastawić ani wyregulować - ani podnieść/opuścić głowy/nóg/całego łóżka. Mało tego, pompa, która pompuje i trzyma ciśnienie w materacu odleżynowym też padła, więc materac w jednym miejscu był niemal całkiem płaski, w innym twardy jak kamień.. Pro-odleżynowa bajka..
Jedyne co działało to zabawki na baterie czyli podnośnik zamontowany na suficie (ang. hoist) oraz pompa do żywienia, którą i tak musiałam wyłączyć, bo pokarm pacjentowi zaczął cofać się do przełyku, kiedy ten leżał na wpół zgięty w swoim łóżku..

W myślach padło moje pierwsze poranne, wściekłe "Aaarrrgh!". No ale co zrobić o 5am? Kiedy żona pacjenta przybrała swoją minę umartwieńca nr 32 i zaczęła szukać numeru do pogotowia energetycznego, ja poszłam się kimnąć..może to tylko chwilowe. Po pół godzinie wyczołgałam się z pokoju, bo usłyszałam ją jak klika w domu czym się da. No tak.. Wszystkie zwykłe telefony w domu były martwe, bo baterie im się rozładowały, a mobile phone gospodyni miała od 3 dni i coś nie szło jej dodzwonienie się na emergency line. Jak już się dodzwoniła, to usłyszała, że prąd będzie najwcześniej za 3 godziny, a kiedy powiedziała im (nieprawdę..!) "Mąż ma ból w klatce piersiowej i dałam mu morfinę." to usłyszała, że z bólem to do NHS..
Kiedy zadzwoniła do NHS, a oni zrozumieli, że pacjent żyje, to usłyszała, żeby dzwonić po 8am do pielęgniarek środowiskowych, a po 8.15am do GP. A zegarek wskazywał dopiero 6.30am.

Trzeba było działać. Przypomniałam sobie o cudowności jaką jest sliding sheet czyli podwójnie złożony bardzo śliski materiał, który można wsunąć pod pacjenta i pomóc sobie przy przesuwaniu go lub podkładaniu czegoś pod niego. I tak zrobiłyśmy - udało nam się podsunąć pod pacjenta sling i przenieść podnośnikiem na fotel, w którym zwykle siedzi w dzień. Była 7.45am. Później już tylko zdążyłam zrobić leki, bo pacjent zasnął w fotelu. Prądu dalej nie było. Ja zaczęłam zbierać się do ucieczki z domu, bo dziś akurat wypadał mój dzień wolny: od 10am do 5pm.

Po powrocie do domu, gospodyni wykorzystała moją obecność, mimo że nadal powinnam mieć wolne i wyskoczyła do miasta na pół godziny.. To tak jakby ukradła mi półgodziny wolnego czasu. Tak- trzeba sobie umieć policzyć i upomnieć się o każdą minutę, bo inaczej ona przepadnie i nikt później nie będzie pamiętać o naszej uprzejmości..
Dlatego później zaszyłam się w pokoju z książką, żeby coś poczytać, ale po pewnym czasie stwierdziłam, że przyda się drzemka.. Kiedy już zamknęłam oczy usłyszałam za oknem przeszywające"Wwwrrrrrżżżżżżż!!!" Noż-ja-cież-pierdzielę! Ogrodnicy przyjechali akurat dziś, akurat teraz i akurat tylko po to, żeby kosić trawnik... Aaarrrgh!

Dupa blada z tym wszystkim. Siadłam do kompa, żeby się wywnętrzyć światu :)

A w czasie wolnym oglądałam sukienki i buty w cenie 30-70 GBP, perfumy - głównie Dior Addict (mmm..słodko pachną :p) i okulary przeciwsłoneczne za 100-120 GBP.
Ale poczekam na pay day zanim wydam wszystkie oszczędności :P
Natomiast Kindle Touch mnie rozczarował ;( dotknęłam go wszędzie gdzie się da i niestety, ale te strony wczytują się dla mnie tak wolno..! Jak dla mnie za wolno.. Poczekam chyba na jakiś nowszy model, albo kolorowe e-book readery.