niedziela, 29 grudnia 2013

70. Cięcie

Kiedy mówiono mi, że nici chirurgiczne przy wiązaniu przecinają palce myślałam, że to bujda. Od piątku sama mam poprzecinane palce i bolą ;(
Pierwszy raz stanęłam do cięcia jako jedyna asysta. Mój nauczyciel to doświadczony operator, więc się nie bałam, zresztą nie było czasu się bać. Zastanawiam się co bym tu mogła opowiedzieć - ..."cięciem poprzecznym otwarto jamę brzuszną...", zdrowy płód wydobyto szybko, później operator zajął się macicą. Ja nie chciałam jeszcze jej szyć, to jednak macica i powinna być zrobiona na dwieście procent dobrze. Do mnie należało zszycie powięzi, podskórnej i skóry szwem śródskórnym - dlatego chyba to było jedno z dłuższych cięć ever ;)

Świąteczna objazdówka zakończona, a św. Mikołaj był bardzo hojny w tym roku. Może to przede wszystkim dlatego, że Mój Mikołaj jest naj-! Naj-! Najlepszy na świecie ;)
I tylko jak to zrobić, żeby do tego mojego Mikołaja wrócić jak najszybciej? Hm..

P.S.: Byłam przekonana, że przeprowadzka i praca w nowym miejscu nie będzie mnie strasznie stresować i nadal mi się tak wydaje.. Okazało się jednak ostatnio, że znów schudłam i ważę mniej niż kiedykolwiek na studiach lub a czasie studenckich sesji.. Hm...

czwartek, 19 grudnia 2013

69. Jedna na dziesięć

Nie chcę wprowadzać wydumanej statystyki, kłamliwej, takiej ściągniętej z sufitu, ale dziewięć na dziesięć kobiet przychodzących na ginekologię do planowanych zabiegów jest w pełni zdrowa, ewentualnie są pod kontrolą specjalistyczną choćby z powodu początków cukrzycy. Jedna na dziesięć naprawdę "coś" ma.

Dziś trafiła mi się jedna na dziesięć. Ale zacznę od tego, że cały dzień dosłownie nie miałam chwili żeby usiąść. Albo było tyle pracy, albo ktoś mnie wykorzystuje. W każdym razie starałam się wyrabiać z robotą, skończyć wypisy, zajrzeć na blok porodowy, nie zemdleć przy porodzie i odbierać wszystkie telefony z innych oddziałów. O 13.00 nie miałam siły wstać z krzesła, a jeszcze czekała przede mną historia pacjentki do zbadania. "Nie ma co, trzeba iść." pomyślałam. Pacjentka oprócz tego, że miała wadę zastawki mitralnej, nie przyznała się, że "coś wyszło" przy badaniu piersi. Zbadałam, "coś" wielkości dużego winogrona w jednej z piersi. Hm... Później już dowiedziałam się, że ordynator o tym wie i że ochrzaniła delikatnie pacjentkę za bagatelizowanie sprawy. Czeka ją skierowanie do specjalisty. Ale czy pójdzie?

Nauka dla mnie: choćbym padała na twarz lub zasypiała na stojąco - myśleć o wszystkim, badać wszystko, nie pomijać niczego.

Ostatnio też pojechałam po 21 do szpitala wziąć udział w porodzie fizjologicznym. Ciągle uczę się oceniać szyjkę i ile jest rozwarcia. Dziś też był fizjologiczny, obie Panie wieloródki, po pęknięciu pęcherza płodowego poród ładnie przyspieszał i maluchy rodziły się bardzo szybko, bez nacinania krocza. Wcześniej w tamtym nocnym porodzie, po urodzeniu dziecka łożysko u pacjentki ładnie się oddzielało, więc pokazano mi jak je dobrze wydobyć i ocenić jego wygląd. Po tamtym nocnym porodzie do domu wróciłam kiedy w radiu zaczynały się właśnie wiadomości o godz. 1:00 w nocy.
No cóż, trzeba - żeby się nauczyć.

PS. Czasem mam wrażenie, że ktoś na moich potknięciach próbuje wypaść lepiej. I to nie pierwszy raz odkąd tu jestem..
Dziś skrótami myślowymi opisując poród, amniotomię określiłam słowami "położna zrobiła dziurkę", co spotkało się z gromką salwą śmiechu i odpowiedzią, że położna zrobiła amniocentezę.
Zaśmiałam się również, choć nie bez zawstydzenia, bo pomyślałam, że pojęcia mi się pomieszały, ale wróciłam do domu i sprawdziłam. Amniotomia to jedno, amnioskopia to drugie, a amniocenteza to trzecie.
Ciocia wikipedia poucza, że Bręborowicz używa zamiennie słów amniopunkcja i amniocenteza, natomiast Troszyński używa słowa amniocenteza jako synonimu amniotomii.
Jak dla mnie amniocenteza to nie amniotomia.

Szczerze? Wkurwia mnie robienie ze mnie pajaca po to żeby było śmiesznie..

Here we go:
Amniocentesis (also referred to as amniotic fluid test or AFT) is a medical procedure in which a small amount od amniotic fluid, which contains fetal tissues, is sampled from theamnion or amniotic sac surrounding a developing fetus, and the fetal DNA is examined for genetic abnormalities.

Artificial rupture of membranes (AROM), also known as an aniotomy, may be performed by a midwife or obstetrician to induce or accelerate labor. The membranes may be ruptured using a specialized tool, such as an amniohook or amnicot, or they may be ruptured by the proceduralist's finger.

Eh.. I na koniec dnia myślę sobie "K..wa.."...

środa, 11 grudnia 2013

68. Step by step

Do małego szpitala trafia wszystko z okolicy, jak leci. Zdarza mi się wzdychać i myśleć OMG.

Long story short przyjeżdżają dziewczyny najróżniejsze - od takiej, która powinna była ze skierowaniem zgłosić się do ośrodka referencyjnego, bo w immunosupresji po przeszczepie, jara jak smok, a na dodatek przestała brać leki, więc przeszczep zaczyna odrzucać - przyszła do małego szpitala w pierwszym okresie porodu.. po dziewczyny w ciąży, które albo popieścił prąd z lampek choinkowych, albo są opóźnione i nie rozumieją o co się je pyta, nie wiedzą nawet kiedy mogły zajść w ciążę, bo nie liczyły kiedy była miesiączka. Przychodzą dziewczyny garujące, świętujące toastami domniemane niezaciążenie, również takie, które toastami świętują zajście w ciążę.
Tyle ile kobiet, tyleż opowieści.

I'm sorry, ale nie spotykam na co dzień kobiet pachnących, zadbanych, z karierą i pieniędzmi, które tygodniami czytają poradniki jak być zdrową w ciąży, które płacą dużą kasę za USG 4D, które pilnują czasem lepiej niż lekarz ile brać magnezu, kwasu foliowego i witamin B, które po prostu o siebie dbają.

Nie wolno mi nikogo oceniać. Nie wolno żadnemu z nas nikogo oceniać pod żadnym pozorem. Czasem sobie tylko myślę, jakie to życie jest popaprane. Gdzieś tam w świecie jakaś kobieta dba o siebie, stara się o tę jedną wymarzoną ciążę jak tylko może i walczy o każdy dzień życia dziecka, gdzieś w świecie rodzą się dzieci niechciane, gdzieś jakaś kobieta przeżywa któreś z kolei poronienie, a tymczasem ja tu siedzę z dziewczyną nieświadomą czym jest ciąża, jak wpływa alkohol na mózg 8 tygodniowego płodu i w sumie sprawia wrażenie jakby to lekarzom w tej sekundzie bardziej zależało.
Nie wolno mi oceniać. Nie wolno.
Życie.

A ja naiwna byłam przekonana, że już mi przeszło myślenie o życiu, pracy, ludziach z taką wiarą, że wszyscy są dobrzy! Że wszystkim zależy by było dobrze! I myślałam o tym tak bezkrytycznie!
Życie.

Na bloku natomiast zawsze jest fajnie. Pacjentka śpi, brzuch otwierany cięciem poprzecznym, dokopujemy się do tego co trzeba usunąć, wydobywamy, wywalamy, łatamy, zamykamy :) Albo wchodzimy kamerą do jamy macicy, szybka ocena, po niej łyżeczkowanie i gotowe. Szybko i z efektem.

Od czterech tygodni jestem osobą towarzyszącą. Towarzyszę w szyciu krocza, histeroskopiach i asystuję w operacjach, uczę się szyć. Uczę się badać pacjentki ciężarne i nieciężarne, opisywać badanie ginekologiczne, zlecać badania i leki adekwatnie do potrzeb. Nadal jeszcze robię to wszystko trochę koślawo.. ale uczę się. Na zabiegówkach wiadomo, że w grudniu im bliżej świąt tym mniej roboty, bo punkty już prawie wyrobione, bo od stycznia nowy kontrakt, bo kobiety nawet rodzić przestają, gdyż przecież trzeba karpia oprawić i dwanaście potraw przygotować, a potem w sylwestra choć łyk szampana wypić. A gdy już wypełnią te obowiązki należące do niewiast, zdecydują, że czas wydać na świat potomka i przyjdą rodzic wszystkie na raz.

Mam nadzieję, że przyjdą, bo przecież ja muszę się uczyć! ;)

niedziela, 1 grudnia 2013

67. Dwa tygodnie później

Nadeszła taka pora roku, gdy za oknem ciemno jest o świcie kiedy szykuję się do pracy oraz kiedy z pracy wychodzę po godzinach i wracam do domu. Przyzwyczajona do dużego miasta, w którym prywatne sprawy nie raz załatwiałam po godzinie 20.00, musiałam na nowo odnaleźć się w rzeczywistości, w której  pocztę zamykają o 17.00, a sklepy o 18.00, najpóźniej o 19.00. Ciężko się zorganizować zwłaszcza w dni, w które wychodzę z pracy za piętnaście piąta. Bywają dni, kiedy nie mam czasu skoczyć w pracy na 30 sekund do łazienki.

Na początku myślałam, że będę w stanie opisywać co nowego udało mi się nauczyć każdego dnia. Po pierwszym tygodniu wiem, że się nie da. W domu pochłaniam szybko obiad, siadam na kanapie przed TV, niby chcę odpocząć, ale tak naprawdę to nie mogę się z tej kanapy podnieść. Potem na 15 minut oczy same mi się zamykają i na krótko urywa mi się film. W drugim tygodniu pracy zaczęłam zostawiać rano rozłożone posłane łóżko. I tak po powrocie z pracy padnę na nie i już nie wstanę. Podniosę się dopiero rano.

Ja i On mieszkamy teraz osobno. On w dużym mieście, ja na Alasce. Z powodu głupich weekendowych dyżurów widujemy się co drugi tydzień w weekendy. Oboje wolimy wszystko robić razem - gotować, sprzątać, prać, prasować. Po prostu żyć. Ale póki co się nie da. Osobno nawet sen jest jakiś taki nijaki. Przyszła do mnie taka myśl, że może rzucić to wszystko w pizdu i wracać do Niego? On mówi, że to zły pomysł, żeby na razie było tak jak jest. Żebym się uczyła tego co później będzie mi potrzebne.

A żeby nie było żadnych wątpliwości i żeby nie przekłamywać rzeczywistości to mówię wprost: ja nie mam otwartej specjalizacji i nie uważam się przez to w jakiś sposób gorsza od innych. Tym razem nie było takiej możliwości. Może następnym razem. A może jeszcze później. Pracuję na Ginekologii - tak jak chciałam. Uczę się tego czego chciałam i nawet wiem na pewno, że uczę się więcej niż niejeden ex-stażysta w dużym szpitalu. A formalności? Jeszcze zdążę jakoś to załatwić..
Jestem dumna, że pracę zaczęłam niemalże zaraz po stażu i uniknęłam rejestrowania się jako bezrobotny, żeby zapewnić sobie ciągłość ubezpieczenia.

piątek, 15 listopada 2013

66. Mój Przystanek Alaska S01E01

Let's begin..
Być może niektórzy z Was pamiętają amerykański serial "Przystanek Alaska", a przede wszystkim to jak się rozpoczyna.. Ja zaczęłam dziś mój "Przystanek Alaska". Season 01 Episode 01.

Dzień pierwszy: papierologia. A raczej jej brak. Umowa będzie w poniedziałek, stawka też. W zamian za to na dobry początek dostałam hasło "Sezamie otworz się" na parking dla pracowników. Choć nikt nie obiecuje, że o 7:25 rano będzie tam wolne miejsce.

Pacjentka zapytała położną czy pamięta ile porodów już odebrała. Nie sposób zliczyć. Wie tylko, że jedno z pierwszych odebranych dzieci ma dziś 33 lata i ma już swoje dziecko. Ciekawe kiedy ja przestanę liczyć. A kiedy zacząć? Kiedy uruchomić licznik?
Jedno wiem. Zdam się na położne i ich 30-letnie doświadczenie w zawodzie. Niech mnie uczą.

Pobieżnie przejrzałam dziś karty pacjentek. Miejsca, które normalnie wypełniają studenci/ stażyści/ młodzi rezydenci w szpitalach klinicznych, na mojej Alasce wypełniają położne. W istocie zacne kobiety.

Aha - o dziwo nie zemdlałam jak to zwykle w moim przypadku bywało.. ;)

sobota, 26 października 2013

65. Zamiast..

No nie można mieć wszystkiego.

Zebrało mi się ostatnio na przewartościowania mojego świata.
Zamiast zawodowych wojaży po Europie - mały kąt w Ojczyźnie. Zamiast struggling at work abroad - borykanie się z pracą i w pracy na miejscu.
Zamiast pakowania walizek - strojenie się w białe sukienki.
Zamiast szeroko zakrojonych rozważań i konsultacji - rozmowy tylko z jednym człowiekiem.

Staż się kończy, czas do prawdziwej pracy.
Jeszcze chwila, jeszcze trochę i wszystko stanie się jasne.

Nadal jestem miłośniczką Wysp Brytyjskich i znów tęsknię za Deszczową Wyspą. Dla lubiących ciekawostki i medyczne skandale polecam wpisać w wyszukiwarkę hasło Stafford Hospital scandal oraz dr Daniel Ubani.

czwartek, 12 września 2013

64. W trybach tryby zaskoczyły...

Tryb jako-taki, tryb owaki... Tryb rezydencki, pozarezydencki.. Pozarezydencki ze specjalizacją, bez specjalizacji... O maj gad....
Moje tryby zaskakują bardzo powoli.. "Jezus Maria nie ogarniam..."

Z bólem głowy dzwonię, pytam, próbuję zrozumieć.. Już coś świta.. No bo jak tu działać, żeby zdziałać zatrudnienie i nie zostać niespotykanym zjawiskiem - lekarzem bezrobotnym? ;)

Rezydentury ogłosili, podobno rzucili nam ich hojnie, ale oczywiście nie wszystkie specjalizacje są dostępne, więc co tu zrobić.
Jak zwykle interny i rodzinnej jest Ci dostatek.

Jedno wiem. Brytyjczycy w swej irytującej skrupulatności utworzyli odpowiednie strony www poświęcone tylko i wyłącznie zasadom jakie obowiązują aplikując na staż, w trakcie stażu, aplikując na specjalizację oraz generalnie opisujące jak kierować swoją medyczną karierę. Na tych stronach można było znaleźć odpowiedź na absolutnie każde pytanie, można było rozwiać każdą wątpliwość jeśli tylko wiedziało się gdzie szukać i szukało dość dokładnie.
U nas trzeba dzwonić, a Panie w urzędach powtarzają i tłumaczą po stokroć wyjaśnienia tych samych procedur. No cóż, może tak jest wygodniej? Nie wiem.

środa, 28 sierpnia 2013

63. W WKU

Ech, najwyraźniej nastał dzień, w którym pozazdrościłam koleżankom, że nieco ponad rok temu dostąpiły zaszczytu stawienia się na komisji w WKU.
Wynalazłam więc jakiś prywatny interes do panów wojskowych, wskoczyłam w auto i pognałam do jaskini mundurowych.

Już drzwi wejściowe stawiły mi opór, gdyż oczywiście pchałam nie w tę stronę.. Gdy znalazłam się już w środku, pan ochroniarz zza szybki spytał uprzejmie w czym może pomóc. Łamaną polszczyzną wytłumaczyłam najlepiej jak umiałam o co kaman, po czym na prośbę strażnika wręczyłam mu mój dowód osobisty. Pan spisał mnie i polecił udać się do pokoju nr 14.
Znalazłam pokój, znalazłam Pana, z którym miałam rozmawiać i śmiało zaczęłam wykładać swoją sprawę. Och, ileż ja się dowiedziałam o szkoleniach jakie mogą mnie czekać przed wstąpieniem do rezerwy! :) Na koniec okazało się, że człowiek, który mógłby mi pomóc nieco więcej jest właśnie na urlopie, podziękowałam więc i wychodząc zderzyłam się na korytarzu z trzema młodzieńcami prawdopodobnie wstępującymi właśnie do mundurowych.
Zmierzyli mnie wzrokiem od stóp do głów, ale co tam..

W sumie - mogli się trochę zdziwić, bo jako potencjalną poborową, która deklaruje chęć czołgania się w błocie, mieli przed sobą wymalowaną, długowłosą blondyneczkę, w różowej koszuli, różowych paznokciach, białych spodniach, białej torebeczce i błękitnych sandałkach...
Ale wizja tego ciekawego obrazka dotarła do mnie nieco później ;) Wtedy, kiedy drzwi wyjściowe znów stawiły mi opór, bo pchałam w złym kierunku ;)

wtorek, 20 sierpnia 2013

62. Doktor z Leśnej Góry

Gdzieś w małym szpitalu na peryferiach dyżurował sobie młody Pan Doktor.
Pewnego dnia na jego widok salowa wykrzyknęła na całą Izbę Przyjęć:

"Ja nie mogę, co ja widzę?! Dwadzieścia lat pracuję i jak żyję pierwszy raz widzę żeby doktor sam pacjenta wiózł na wózku! Normalnie Doktor z Leśnej Góry!"

No i tak już zostało. Doktor Leśna Góra.
Mój własny prywatny Doktor Leśna Góra :)

niedziela, 4 sierpnia 2013

61. Rozkminy

Okey.. Zaczęłam uczyć się do LEKu. Mam za sobą dopiero jedno podejście, więc jeszcze wszystko przede mną.
Na specjalizację przeze mnie wybraną nie jest łatwo się dostać, ale z drugiej strony coraz częściej zastanawiam się czy w ogóle warto..?

Na razie siedzę i rozkminiam testy - są takie pytania, których nie powinni zadawać, bo odpowiedzi są niejednoznaczne, ale w sumie to co ja tam wiem..?
Opadły mi emocje związane z wyścigiem po punkty na LEKu, zaczęło mi to wisieć, a gdy ktoś mnie o to pyta wzruszam ramionami. Celowo i skutecznie nie widuję się z nikim ze stażystów, żeby nie wchodzić na temat specjalizacji i rezydentur. Będę kim będę, whatever.. Przecież to będzie tylko od 8.00 do 15.00, bo i tak ważniejsze dla mnie jest wszystko to co będzie czekać na mnie w domu ;)
W dodatku dostałam niedawno złotą radę od kogoś kto przeżył już prawie 30 lat w lekarskim małżeństwie: "Kiedy jedno z was więcej pracuje, drugie powinno mieć mniej absorbującą specjalizację, tak żeby móc spędzać więcej czasu z dziećmi. Zobaczysz.." I ja już wiem na kogo to wypadnie.. Na tego bęc..

Wspomnę jeszcze, że czas urlopu wykorzystałam standardowo jak każdy szanujący się typowy Polak - na sprzątaniu i pracy tak, żeby po urlopie wrócić jeszcze bardziej zmęczona niż, gdy na niego się wybierałam.
Paradoksalny jest w Polsce tytuł urlopu wpisywany w papiery "Urlop wypoczynkowy" :D No nie dla każdego ;)

poniedziałek, 1 lipca 2013

60. Domowy wskaźnik stężenia CO

Przypomniała mi się taka historia, nijak nie pasująca do aktualnej pory roku.

Zima. Dom jednorodzinny. Z powodu uczulenia dziecka na pierze papug, klatka z ptakami została przeniesiona do łazienki. Domownicy lubili częste kąpiele w gorącej wodzie. W łazience znajdował się piecyk ogrzewający wodę, ale ponieważ znajdował się również kanał wentylacyjny nikt nie obawiał się, że w piecyku może następować niepełne spalanie CO2. Do czasu.

Pewnego wieczora, po kąpieli zażytej przez któregoś z kolei domownika padła jedna z papużek falistych. Nie wzbudziło to niczyich podejrzeń aż do momentu, w którym w niedługim czasie padła druga papużka. Dwa zgony skojarzono z powracającymi bólami głowy domowników i zaczęło się krótkie lecz owocne dochodzenie.
Winowajcą okazały się kawki, których gniazdo założone w kanale wentylacyjnym skutecznie utrudniało dopływ świeżego powietrza.

Tak, wiem. Historia wprost mrożąca krew w żyłach. Biedne papugi poświęciły swoje życie dla ratowania podtruwających się tlenkiem węgla właścicieli.
Ciekawe natomiast wydały się mi pytania jakie pojawiły się w mojej głowie, gdy przypomniała mi się ta historia..
Jakie jest powinowactwo CO do krwinek czerwonych papużek falistych? Jak się ma ono do powinowactwa CO do Hb człowieka?
Jakie stężenie we krwi ptaka musi osiągnąć CO, żeby stało się ono śmiertelne dla domowego zwierzaka? Czy słusznie połączono fakt zgonu papużek z przypuszczeniem wydzielania się CO?

Wiem, marny ze mnie Sherlock. Razi taniochą i kiepskim kryminałem ;)

czwartek, 27 czerwca 2013

59. Rzeczowo

Witam wszystkich po dość długiej przerwie.

Stażowanie jednak nie przypadło mi do gustu tak zupełnie do końca. Może dlatego, że moim skromnym zdaniem jesteśmy tylko lekarzami, którym przez rok ograniczone prawo wykonywania zawodu wiąże ręce? A może dlatego, że ten okres fascynacji "żywą", namacalną medycyną, który normalnie przypada na staż, w moim przypadku przypadł trochę na okres Erasmusa, a trochę na VI rok, gdy zafascynowały mnie sale operacyjne.
Taaaak. To był dobry czas. To właśnie powinno przeżywać się na stażu. Fascynację, która przeradza się w marzenie o danej specjalizacji. Czas, w którym problemem w ogóle nie jest wstawanie o 6.00 i bieg w mroźny poranek na 7.30 do szpitala tylko po to by obserwować życie oddziału i choć na chwilę poczuć się częścią zgranego teamu, który tam pracuje.

Tak powinno być, ale tak nie jest. A marzenia pozostaną tylko złudzeniami.
Nie zawsze trafiamy tam gdzie byśmy chcieli, a nawet jeśli nam się to uda, to realia pracy oraz rzeczywisty brak współpracy albo życzliwości w teamie sprawi, że mrzonki szybko rozpływają się by odsłonić nam nagą prawdę o tym z kim pracujemy. I albo się dostosujemy albo czeka nas zmiana miejsca pracy.
Normalna kolej rzeczy.

Z drugiej strony moje życie samo sobie pisze dość ciekawy scenariusz do Teatru Życia, w którym wszystko rozplanowane jest zaskakująco zmyślnie w czasie, logicznie i konkretnie. Na studiach pierwszą rolę grała nauka, życie prywatne ruszyło się w drugim akcie pt. "Staż" kiedy to jest dużo czasu na to by swobodnie zdurnieć od zakochania i powoli odzyskiwać zdrowy rozsądek. Później można się spodziewać rozwoju na polu zawodowym i prywatnym i trzymać kciuki by wszystko układało się pomyślnie.

Nie to, że ze mnie wielki kujon, albo że mam wielkie ciśnienie na cokolwiek - bo nie mam, przedwcześnie przestaje mi zależeć, albo przedwcześnie się poddaję - w każdym razie zostało mi jeszcze jakieś dwa tygodnie do urlopu i mam zamiar wykorzystać je na powolne powtórki testów, bo po urlopie czas będzie zacząć ostrą jazdę po testach.
Aha..już to widzę.. ;)

niedziela, 26 maja 2013

58. Założenia

Dzisiaj życie delikatnie mną wstrząsnęło.

Dla tych, którzy nie pamiętają - IV rok studiów spędziłam na wymianie we włoszech. Poznałam wielu miejscowych, młodych ludzi niezwiązanych z medycyną, bo ci medyczni zadzierali nosa i starannie pielęgnowali w sobie swoje poczucie wyższości. Nie wszyscy, ale większość z nich. Natomiast młodzi niemedyczni byli spoko - mili, sympatyczni, otwarci, optymistyczni.

Taki właśnie z pewnością był o rok starszy ode mnie Mario. Kumplowaliśmy się i często wychodziliśmy wspólnie wieczorami na miasto, na drinka.

Mario, 27 lat, wyjechał popracować do Australii żeby podszkolić swój angielski, bo faktem jest, że rozumiał po angielsku, ale sam niewiele umiał powiedzieć.
Dziś dowiedziałam się, że w restauracji w której pracował, znaleziono go martwego, w łazience. Sekcja zwłok ma wyjaśnić dlaczego. Jego mama poleciała dziś do Australii dowiedzieć się co dalej.

Ech..
Wszyscy brniemy przez to życie skupiając się na sobie i zakładając, że kiedyś będziemy mieć lat 30, 40, 50, 70, a może i więcej.. Będziemy odnosić sukcesy w pracy, będziemy mieć rodziny, dzieci, wnuki.
I nagle coś idzie nie tak..
Żal mi jego mamy. Podobno pustka po stracie dziecka jest ogromna i nie do zapełnienia.

piątek, 10 maja 2013

57. SOR

Ostatnio w bardzo miłym towarzystwie stażuję na SOR.
Chciałabym bardzo opisać dokładniej co tam się dzieje, ale dziś po całym tygodniu padłam na kanapę i ledwie ruszam każdym nawet najmniejszym paliczkiem ;)

Co dla mnie istotne: zagościła u nas dziewczyna z UK. W skrócie: zaczęła Med School w PL, po tym jak spędziła wakacje w pracy na wyspach, wróciła, wzięła dziekankę, wróciła na wyspę, pracowała, zdała IELTS, dostała się do Med School w Londynie i tam skończyła medycynę. W sierpniu zaczyna Foundation Year 1.
Yay! OMG I'm SO jealous.
Serio.

Miałam dużo przyjemności z rozmów z nią, porównywania obu systemów pracy, opieki nad pacjentem, NFZ vs NHS i tak dalej.
Marzenia o UK wróciły. Może i ja jeszcze kiedyś wrócę tam na trochę..?

I jeszcze jedno: czy zastanawialiście się kiedyś dlaczego do zapisu wyniku pomiaru ciśnienia używa się skrótu RR?
Skoro używamy coraz częściej i coraz więcej skrótów medycznych zapożyczonych z angielskiego, dlaczego więc nie zamienić "RR" na ABP = arterial blood pressure? Przecież po angielsku RR = respiratory rate.
Pomijam fakt, że w małym powiatowym szpitalu heart rate czyli HR zapisywano jako CS czyli "czynność serca". Przecież to oczywiste ;)

Ciekawe czy kiedykolwiek język angielski opanuje medycynę w takim stopniu jak kiedyś łacina?

środa, 24 kwietnia 2013

56. OIT

Osiem łóżek, osiem respiratorów, osiem ciał. Aha, jeszcze separatka.
Osiem ponumerowanych lamp nad łóżkami, które świecą się, gdy stanowisko jest wolne i czeka na nowego pacjenta. Łóżka zawsze zajęte, lampy zapalane są rzadko, jeśli w ogóle kiedykolwiek..

Płytki 7 tysięcy, a tu wkłucie trzeba usunąć. Jak to powiedział Pan Doktor: sześć lat studiów, pięć lat specjalizacji, lata praktyki, a potem siedzisz pięć, dziesięć minut przy łóżku tamując krwawienie.
Dziś przepychałam przez pacjenta cewnik Swana-Ganza przez pacjenta, wykres falował, pacjent na szczęście nie zamigotał.

Monitory migają, przeglądam karty pacjentów: NZK, udar, NZK, udar, NZK, niewydolność krążeniowo-oddechowa. Kwasice, zasadowice, DIC, ośrodkowa moczówka prosta urozmaicona hipertermią. Levonory, dobutaminy, heparyny, relanium.
Pacjenci zawieszeni, zatrzymani w czasie - może będzie lepiej, może gorzej.

Zastanawiam się jeszcze nad tym czy nie popracować gdzieś tak dla siebie na "medycynie ogólnej" zanim wybiorę się na jakąś wąską specjalizację. Może..

sobota, 20 kwietnia 2013

55. Stażowo

Staż z pediatrii dobiegł końca. Powoli i mozolnie, ale jednak.
Pediatria w Klinicznym roi się od przeróżnych nietypowych przypadków i przebiegów chorób, ale mimo wszystko to nie dla mnie. Teraz startujemy z OIT i SORem.

Wspominam słowa starszych kolegów, którzy mówili mi, że okres zawieszenia "pomiędzy" stażem, a specjalizacją jest najgorszy, bo ani nie wiadomo co, ani gdzie, ani jak.. Dociera do mnie teraz sens tych słów. I szara rzeczywistość.

Widzę jak moi znajomi przechodzą to co ja na VI roku - udzielają się w Klinice, nakręcają się i chcą, chcą bardzo robić to co tak się im spodobało, zapominając, że póki co planowane jest tam wielkie zero miejsc szkoleniowych. Wielkie Zero, Wielkie Nic.

W mojej naturze leży chęć na to by to czego pragnę mieć na już, na teraz, na szybko i dopiero rady starszych kolegów ostudzają mój temperament, kiedy dociera do mnie, że w końcu zrobię to co lubię. Jeśli nie Dziś to Jutro, jeśli nie Jutro to Pojutrze, ale jednak.

Od października zrobi się ciekawiej. Postaram się o to ;)

sobota, 16 marca 2013

54. Sugar Man i buraczane pole

Oglądałam ostatnio film Sugar Man. Polecam. Niebanalna historia.

Ja i On mamy zupełnie odmienne gusta. Czy powodzenie związku dwojga ludzi zależy od tego jak wiele wspólnych zainteresowań ich łączy?
Wczoraj byliśmy na koncercie Jezus Maria Peszek. Doceniam artystkę, jej charyzmę i twórczość, ale jakoś chyba nie porywają mnie głośno wykrzykiwane - wyśpiewywane hasła sprzeciwu wobec religii albo patriotyzm rozumiany inaczej i wyrażany po swojemu. W każdym razie ja siedziałam twardo na sali w fotelu przytupując nogą, a on wyśpiewywał razem z artystką niemalże każdy wers każdej piosenki z nowej płyty. I siedząc tam zastanowiłam się przez chwilę, że może jednak różnimy się od siebie bardziej niż nam się wydaje? A może była to tylko moja zazdrość - że tej nocy zamiast mnie przyśni się mu ona? Bez wątpienia poszłam tam raczej dla niego niż dla samego koncertu.

Pewnego wieczoru on miał ochotę obejrzeć po raz trzydziesty legendarne Milczenie owiec. Taaa... Kto mnie zna ten wie, że thrillery, horrory i psychopaci to nie moja działka. Na Życiu Pi wyłam i szlochałam w kinie przez pół filmu. Okey, chce oglądać, niech ogląda, ja sobie pogram w gierkę na kompie. Wie dobrze, że ja nie chcę ani widzieć ani słyszeć żadnych tortur, patologii ani nic co może kogoś choćby trochę wystraszyć. Przynajmniej myślałam, że wie.. Bo nagle woła mnie zachwycony Zobacz teraz! Zobacz, zobacz! Odwracam się, a tam jakaś obleśna maska w słoiku, którą zakładał ten psychol jak mordował ludzi.
Wstrząsnęło mną z obrzydzenia, krzyknęłam, odwróciłam się i zamarłam.. A potem zatkałam dłonią usta, bo wiedziałam, że za chwilę wpadnę w jakiś spazmatyczny szloch.. No i wpadłam..
No co ja zrobię - boję się strasznie. Teraz już wie, że 90% filmów, które on lubi, będzie oglądał sam, beze mnie.

Podobnie jest z muzyką. Z książkami chyba też. I myślę, że z wieloma, wieloma innymi rzeczami.
Więc pytam: w jakim stopniu powodzenie w związku zależy od tego czy ma się podobne zainteresowania i lubi te same rzeczy?


A żeby było medycznie to opowiem wam jak cudowne potrafią być rodziny pacjentów..
Idę sobie w pracy korytarzem, który zwężał się w miejscu, gdzie zawsze stoi stragan ze słodyczami oraz automaty z kawą i napojami. Widzę, że na krześle siedzą dwie kobiety, stoi jakiś facet, a na środku korytarza jakiś ośmio-jedenastolatek, na oko BMI powyżej normy, popijający jakąś gorącą czekoladę. Facet, jak się za chwilę okazało ojciec chłopaka, gabarytowo nie lepszy od syna, zawodnik wagi ciężkiej.. Mijam ich i próbuję ominąć jakoś tego ojca, tego syna, więc wciskam się między dzieciaka i stragan z czekoladami. Przechodzę obok i słyszę za plecami:
-Przesuń się synu, bo te lekarki chodzą teraz takie wielkie jak....

Nie wyartykułuję tego co pomyślałam sobie w tamtej sekundzie. Odwróciłam się tylko i ani ojciec ani syn nie byli w stanie podnieść wzroku - nagle podłoga stała się niezmiernie ciekawym obiektem..

Dodam, że przy wzroście 167cm ważę 55 kg. Ważyłam się tydzień temu.

Eh... Buraczane pole..

piątek, 15 lutego 2013

53. Przymus bezpośredni i randka po lekarsku

Przymus bezpośredni może polegać m.in. na izolacji. Zastosowałam.
Lekarz osobiście nadzoruje jego wykonanie. Nadzorowałam.
Przed zastosowaniem uprzedza się o tym osobę, wobec której środek ten ma być podjęty. Tak, uprzedziłam siebie o tym.
Forma izolacji może być zastosowana na czas nie dłuższy niż 4 godziny. W razie potrzeby czas ten lekarz może przedłużać na kolejne okresy 6-godzinne.
Przedłużam.
I przedłużam..
I przedłużam..
Taką formę przymusu bezpośredniego zastosowałam wobec siebie z powodu zbliżającego się LEKu. Eh..

Kiedyś myślałam sobie, że taki dyżur "pod telefonem", a nie na oddziale, to w sumie fajna rzecz. Niby to się jest pod telefonem, a tak na prawdę można być w domu, oglądać film i może telefon zadzwoni, a może nie.
Wczoraj przekonałam się, że tak lekko to nie jest.

Tak to wyszło, że On w ramach wolontariatu, ma w hospicjum dyżury wieczorne i nocne "na telefon", gdy pilnie potrzebują lekarza np. żeby zacewnikwać albo zmienić leki na silniejsze. Wczoraj akurat taki wolontaryjny dyżur mu wypadł, ale postanowiliśmy nie zmieniać swoich planów i pójść na kolację.

No i jak taki wspólny lekarski dzień wyglądał?
Po pracy wpadł do domu na chwilę i zaraz pojechał do hospicjum, wrócił po 40 minutach na dwie godziny i kiedy jeszcze ja się robiłam na bóstwo ;p pojechał do hospicjum raz jeszcze. Przyjechał po 20 minutach i pojechaliśmy na kolację. Zdążyliśmy dostać drinki i złożyć zamówienie kiedy zadzwonił telefon z hospicjum. No cóż, trzeba było poprosić kelnerkę żeby opóźniła nasze zamówienie. On pojechał do pacjenta, a ja siedziałam tam 40 minut sącząc drinka. To nic. Kiedy załatwił co musiał, przyjechał i dostaliśmy nasze zamówienie. Po wspólnie spędzonych 30 minutach telefon zadzwonił znowu. No cóż, poprosiliśmy o rachunek, zapłaciliśmy i.. pojechaliśmy do hospicjum.
Do domu wróciliśmy przed 23.00. Moja kolacja w restauracji trwała dwie godziny, jego nieco ponad godzinę.

Nie narzekam wcale, wiadomo z czym się taki dyżur wiąże i wiedziałam dobrze, że mogą po niego dzwonić w każdej chwili. Już wiem jak nasze dni będą wyglądać jeśli kiedyś oboje będziemy dyżurować :)
Będziemy reprezentować sobą jedynie kolejną typową lekarską parę, która w kalendarzu na lodówce zaznacza swoje dyżury i oblicza kiedy wypadnie nam wspólny wieczór :)
Dziś zresztą też musiał jechać, więc jak tylko zrobiliśmy kolację pojechał znowu, raptem na dwie godziny. To nic. :)

wtorek, 12 lutego 2013

52. Zwyczajne majty

W zwyczajny dzień w uprzejmych słowach CEM oficjalnie poinformował mnie, że nie jestem jednym z tych szczęśliwych wybrańców, którzy aby napisać LEK mają zaszczyt transportować się do stolicy i tam szukać wielkiej hali, w której przy małym szarym stoliczku zasiądą przed arkuszem pełnym karkołomnych zadań.
W praktyce oznacza to, że LEK będę pisać całkiem niedaleko miejsca, w którym urzęduję sobie ostatnio w deszczowo-śniegowe zimowe dni.

W zwyczajny dzień poszliśmy we dwoje do sklepu na zwyczajne zakupy. Nie pierwszy raz oglądam coś w sklepie, chcę mu pokazać i już zaczynam mówić "O popatrz!", a kiedy odwracam się okazuje się, że stoję sama, ludzie się gapią pytającym wzrokiem "Dlaczego babo gadasz do siebie?", a on gdzieś przepadł zafascynowany czymś co go przyciągnęło i wessało.
Wczoraj jednak, gdy byliśmy w markecie, a ja oglądałam coś bez entuzjazmu, poczułam naglącą potrzebę by obejrzeć się za siebie.
Zobaczyłam go z wyrazem dziecięcej fascynacji na twarzy, mieszanej z odrobiną niedowierzania oraz ogromną dozą rozbawienia. Sekundę później mój wzrok padł na to co on dzierżył w dłoniach, a właściwie rozkładał.. Rozciągał szeroko nie pojmując, jak coś tak wielkiego może jeszcze podwoić swoje wymiary.

Były to wielkie, ozdabiane tanim haftem babcine gacie, rozmiar XXXL. Jego oczy, pełne zaskoczenia, wędrowały na zmianę w moim kierunku i w kierunku tych "gaci po tacie", które mogłyby służyć jako hamak.
Wydusiłam tylko: "No..Ale to chyba nie dla mnie?? Przynajmniej jeszcze nie teraz?", a kątem oka zobaczyłam faceta, który swój zaskoczony wzrok przeniósł z Mojego Zdobywcy Wielkich Gaci na mnie.
No tak.
Wszystko jasne. Nasz niemy widz od razu pojął, że mój luby wynalazł te gacie właśnie dla mnie. Mina tego faceta była przekomiczna.
Ja natomiast nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać nad losem jaki mnie czeka.. I choć miałam z tego niezły ubaw, to i tak oczywiście zrobiłam się cała czerwona nie wiedząc gdzie się podziać.

No cóż, nie codziennie ktoś publicznie sugeruje, że zamiast delikatnej kobiecej bielizny, za jakiś czas będę mieściła się jedynie w wielkie gacie ;)

niedziela, 3 lutego 2013

51. Leniwiec

Śnieg stopniał, świat popłynął, a ja ostatnio dbałam tylko o to żeby nie popłynąć zasmarkana razem z tym śniegiem w kierunku grypy i przeziębienia.

Perypetie medyczne od jakiegoś czasu ściśle ograniczyły się do powtarzania do LEKu, ale przyznam szczerze, że średnio mi to idzie. Tej zimy jestem Leniwcem.

Tymczasem od kilku tygodni, o dziwo!, odnoszę skromne sukcesy w zaciszu swoich czterech ścian. Zgłębiam tajniki sztuki kulinarnej, wcielam się w rolę gospodyni domowej, jednym słowem gram główną rolę w swojej jednoosobowej kontynuacji pradawnego serialu "Matki, żony i kochanki".. Kto by się spodziewał..

Dlatego medycznie cisza, niewiele się dzieje.
Zresztą, dopóki staż się nie skończy i nie podejdę do dwóch najbliższych LEKów, postanowiłam nie gdybać na temat swojej przyszłości, bo to tylko zbędny stres i strata czasu. Wszystko się może zdarzyć. Uczę się cieszyć tym co mam i cudownie mi z tym jak jest ;)

Prawdziwie medyczne życie rozkręca się po stażu.. Chyba.

środa, 9 stycznia 2013

50. Świecę

Chirurgia.

Dzień Drugi na Oddziale.
Chirurg: (do stażystek) Dobra, arteriografia. Idziemy na zabieg - powiedział patrząc tylko na jedną stażystkę - Któraś z was jeszcze chce? O! Pani? Dwie? Dobrze. Nie jest Pani w ciąży? - Zwrócił się do tej drugiej.
Stażystka2: Nie.
Chirurg: Nie? Już tydzień siedzi Pani na chirurgii i jeszcze nie jest w ciąży? (Hehe..taki mały joke..;]) Dobrze. Tak pytam, bo tam się trochę może napromieniujemy. Chodźmy..
Stażystka1: A to ja jednak zostanę..
Chirurg: Pani? Dlaczego?
Stażystka1: ..bo ja jednak może nie będę się napromieniowywać...
Chirurg:.....????? Aaaaaaaaaaaaaa.... To Pani jeden dzień na chirurgii spędziła i już po jednym dniu Pani jest w ciąży??? No no..! (Ha Ha, a to dopiero joke..;])

Dzień Trzeci. Obchód. Przychodzi Chirurg.
Chirurg: (do Stażystki1) Jest Pani w ciąży?
Stażystka1: Nie wiem... (a w ogóle to jakim prawem i skąd w ogóle takie pytanie..?)
Po obchodzie:
Chirurg: (do Stażystki1) Pójdziemy na tę konsultację na Neurologii. Chodźmy. Chce Pani iśc do Poradni? Jak to, nie wie Pani czy jest w ciąży? Tam koło Poradni jest apteka, mogę Pani kupić test jeśli Pani chce ;]
Stażystka1: Nie, dziękuję. Poradzę sobie ;]
Chirurg: Wie Pani, w krajach arabskich Kobieta chodzi zawsze dwa kroki za mężem i tylko w jednej sytuacji dwa kroki przed mężem - wie Pani kiedy? Na polu minowym! (Ha! Co dowcip, to lepszy..;])
Stażystka1: ..pewnie dlatego nie jestem z żadnym arabem..
Chirurg: Byłem pierwszym rocznikiem kiedy zaczęli studiować w Polsce arabowie..to jeszcze w PRLu było... (i tak dalej..masa historii ze studiów..bo droga z chirurgii na neurologię jest baaardzo długa..)
Później wychodząc do Poradni..
Chirurg: (do Stażystki1) To jak, zajść do apteki?;]
Stażystka1: Nie, dziękuję bardzo ;]


Eh ;] Jednym słowem: zaczęłam staż z chirurgii.. ;]
Nie wiem czym takim się wyróżniam, że zostaję zapamiętana po jednym dniu. W tej sytuacji szybko chirurgii nie skończę ;]
Chyba świecę ;]