Nadeszły moi drodzy mroczne czasy. Internet niczym papier przyjmie wszystko, należy jednak nie zapominać o tym, że w internecie nic nie znika bezpowrotnie.
Zmiany zachodzące w naszym kraju skłaniają mnie do zastanowienia się nad tym na ile można sobie pozwolić blogując na jakiś temat. W końcu każdy opisany przeze mnie fakt związany ze sprawami zawodowymi może zostać kiedyś wyciągnięty przeciwko mnie. A ja jestem przekonana, że nie jestem na to gotowa.
W wir pracy rzuciłam się już od pierwszego dnia, na najwyższych obrotach. Szybko rezydenci zostali przydzieleni do poszczególnych odcinków. Podoba mi się to. Podział z rozmysłem. Jestem na patologii ciąży, a więc tam gdzie jeszcze nie miałam okazji pracować. W tempie ekspresowym staram się sobie przypomnieć wszystko to czego dotąd się nauczyłam. Ciężko odgrzebać w głowie wiedzę, którą kiedyś miałam. Częściej muszę sięgnąć po książkę i stare notatki.
Warunki pracy są fajne, dużo okazji by czegoś się nauczyć. Dużo okazji by popełniać błędy.
O dziwo, zastanawiam się nad każdym słowem, każdym zdaniem, które mam napisać. Na ile mogę sobie pozwolić? Czy tak powinno wyglądać pisanie?
Biorąc pod uwagę to jak zmieniło się moje życie, moja plany i zainteresowania to jednak powinnam zmienić chyba nieco profil bloga.
Zastanawiam się.. Do rozważenia.
środa, 9 grudnia 2015
czwartek, 8 października 2015
87. Żywienie niemowląt i karmienie naturalne
Świadoma częstotliwości z jaką pisałam przez ostatni rok lub dwa, zaczęłam zastanawiać się czy nie zacząć opisywać życia domowego, macierzyństwa, relacji rodzinnych, a także gotowania, sprzątania, prania, jednym słowem wszystkiego co jest modne i w trendzie baby-boom. Po przemyśleniu tematu dochodziłam jednak do wniosku, że nie mogłabym aż tak odsłonić swojej prywatności.
Spędzając w domu długie dni i tygodnie naoglądałam się w telewizji o tym co jest modne, tematy na topie, o czym się mówi. Odniosę się tylko do jednego: karmienie piersią.
Zacznę od tego co uważam za absolutną podstawę: edukacja, edukacja, edukacja, edukacja i jeszcze raz edukacja. Edukacja daje wiedzę, wiedza daje świadomość, a wszystko razem pozwala nam nie tylko podjąć najlepszą decyzję, ale również w niej wytrwać w razie pojawienia się wątpliwości.
W moim przypadku chciałam rodzić naturalnie, skończyło się cięciem cesarskim. W miejscu, w którym rodziłam miałam wrażenie, że tylko jednej położnej zależało na tym by nauczyć noworodka ssać pierś. W efekcie po powrocie do domu zostaliśmy z problemem sami: ja, maluch i mąż ściskający w garści numer telefonu do znajomej znajomego. Telefon ratunkowy do certyfikowanego doradcy laktacyjnego. Zdecydowanie polecam.
Cały proces rozpoczęcia karmienia piersią nie był absolutnie niczym naturalnym i automatycznym, musieliśmy się o niego postarać i o niego zawalczyć. W przeciwnym razie zostalibyśmy przy karmieniu sztucznym, które maluch miał wprowadzone od początku (niestety).
Przede wszystkim doradca laktacyjny wyłożyła nam w trzy godziny całą instrukcję obsługi malucha, krótko, rzeczowo, na temat. Super! W przeciwieństwie do położnej środowiskowej, która okazała się być kobietą latającą po ludziach, zbierającą i roznoszącą dookoła plotki z całego osiedla. Owszem, była miła i sympatyczna, ale absolutnie nic na temat. Żadnej rzeczowej pomocy wobec noworodka.
Temat karmienia piersią jest ostatnio nagłaśniany i dobrze, bo warto o karmienie zawalczyć i każdego do tego namawiam gorąco.
W moim przypadku po pierwsze maluch zasypiał w czasie karmienia, więc trzeba go było cały czas budzić i przypominać żeby ssał. Po drugie: jak już wspomniałam syn nie umiał się przysysać i na początku najbardziej mnie to martwiło, dopóki nie przeczytałam gdzieś jednego zdania: "Dziecko musi się nauczyć ssać i to jest pierwsza umiejętność, którą po urodzeniu musi nabyć." Myśl, że czasami nie dzieję się to automatycznie i że mój syn potrzebuje po prostu czasu by się nauczyć rozwiała moje obawy. Syn nauczył się ssać po tygodniu. Po trzecie przez pierwsze 3 dni rozkręcałam laktację laktatorem. Pierwsza objętość ściągniętego pokarmu? Całe 3 mililitry. A maluchowi trzeba dać 30 ml.. Kolejne ściągnięcie? 7 ml.. Potem 10 ml... 15 ml.... I tak doszliśmy w końcu krok po kroku do zadowalających ilości. Ale wiadomo, ze to nie wszystko. Po ok. tygodniu pojawił się nawał pokarmu, któego można było się spodziewać. Znowu ściąganie pokarmu laktatorem, regularnie, bo najbardziej bałam się o zapalenie piersi. Po czwarte: miałam od początku problem z płaskimi brodawkami. Były zbyt płaskie by syn mógł je dobrze uchwycić. Zanim znalazłam sposób by sobie z tym poradzić minęło kilka dni. I w końcu po piąte: ból brodawek, który towarzyszył mi przez dwa, może trzy tygodnie.. To też daliśmy radę wytrzymać, smarowanie różnymi maściami pomogło i w ten sposób po trzech tygodniach mogłam powiedzieć, że ja i syn nauczyliśmy się karmienia piersią i udaje się nam to bez problemów.
Gdybym na którymkolwiek z wyżej wymienionych etapów odpuściła i zrezygnowała, z karmienia naturalnego nic by nie wyszło. Mąż wielokrotnie namawiał mnie - widząc zwłaszcza jaki ból sprawiało mi na początku karmienie - byśmy przeszli na karmienie sztuczne. Ja jednak postanowiłam wytrwać, bo to ja jestem dla dziecka, a nie dziecko dla mnie.
Nie mówię też o żadnym heroizmie, o nie. Karmienie bolącymi brodawkami to żaden ekstremalny wyczyn. Karmiłam, bo jestem głęboko przekonana o tym jak wielką przewagę nad mlekiem sztucznym ma mleko naturalne i to nie tylko jeśli chodzi o jego skład czy wzmacnianie odporności dziecka, ale również o wpływ na ryzyko wystąpienia w przyszłości chorób tak powszechnych obecnie jak cukrzyca, otyłość, nadciśnienie, zaburzenie gospodarki lipidowej - nawet jeśli nie zostało to jeszcze potwierdzone badaniami naukowymi.
Ostatnim punktem niewątpliwie jest koszt. Koszt karmienia naturalnie i koszt karmienia mlekiem sztucznym. ;) Dopiero ostatnio kiedy zaczęłam przestawiać synka na mleko sztuczne, przekonałam się jak wiele zaoszczędziliśmy w budżecie rodzinnym przez te 7 miesięcy :)
Powinnam wspomnieć jeszcze o tym, że mój synek rósł bardzo szybko, długość i waga były przeważnie w przedziale 75-90 per centyla. Gdybym karmiła go mlekiem sztucznym zastanawiałabym się czy go nie przekarmiam, czy czegoś nie robię źle. Karmiąc piersią byłam pewna, że wszystko jest ok.
Teraz synek ma już pełne 8 miesięcy. Od 2-3 tygodni karmię go mlekiem sztucznym, a raz na dobę karmię piersią. Chciałam ograniczyć laktację po pierwsze by jakoś łagodnie przeszedł odstawienie od piersi, po drugie chcę niedługo wrócić do pracy. Poza tym potrzebowałam sprawdzić ile właściwie synek je na dobę i jakiej wielkości są to posiłki. Pierwszego dnia okazało się że mając skończone 7 miesięcy zjadał jednorazowo 100 ml. To trochę za mało. Dlatego wprowadziłam mleko modyfikowane, a swój pokarm ściągałam laktatorem i podawałam z butelki by uregulować ilość i częstość posiłków. Niestety dla mnie, synek nadal budzi się trzy razy w nocy i zjada mleko. Przez trzy tygodnie nie udało mi się tego wyeliminować, albo to kwestia przyzwyczajenia, albo za mało kalorii dostaje w dzień. W ciągu dnia zjada 5 dużych posiłków, ale nie jest to jeszcze 180 ml mleka jakby wskazywały tabele. Zjedzenie takiej porcji przychodzi mu z trudem.
Decyzję o sprawdzeniu ile zjada podjęłam mając w pamięci jeszcze naukę do egzaminu z pediatrii (który mnie mocno przeczołgał). Wiedziałam, że w tym wieku porcje dla malucha są większe niż mój syn zjadał.
Oczywiście każde dziecko jest inne, nie zmuszam go by jadł na siłę, ale musiałam - po prostu musiałam - wiedzieć ile zjada.
Na koniec dodam jeszcze, że absolutnie nie spotkałam się z negatywnym odbiorem karmienia piersią w miejscach publicznych. Wręcz przeciwnie.
Karmiąc na uczelni w przerwie między wykładami spotkał mnie profesor z Prawa Rzymskiego, sam ma trójkę dzieci, żona jest pediatrą i oznajmił, że absolutnie nie muszę chodzić na wykłady mając w domu takiego malucha. W galeriach handlowych są pokoje do karmienia, z których często korzystałam, dzięki czemu mogłam cieszyć się długimi wiosennymi spacerami trwającymi nawet po 4-5 godzin. Karmiłam też w restauracjach, nikt nic nie powiedział. Zaznaczę też, że nie zmieniałam pieluch w restauracji przy stole :) była kiedyś o to afera w mediach. Moim zdaniem do tego służy toaleta :) nawet jeśli nie ma w niej przewijaka. Wierzcie mi - w powietrzu da się zrobić wszystko :)
Obsługa niemowlaka to skomplikowana sprawa, jednak warta zachodu. Po kilku trudnych chwilach nasz outcome obecnie jest następujący:
-maluch zjada posiłki o godzinie: 5.00 (mleko), 8.00 (mleko), 11.00 (kasza), 14.00 (obiad), 17.00 (kasza), 19.30 (mleko), oraz w nocy - różnie się budzi niestety - czasem np o 22.00 i o 1.30, czasem o 23.00 i 3.00,
-od 16 tygodnia zasypiał wieczorem sam w łóżeczku, potem nastąpił chwilowy regres w wieku 6 miesięcy i mały przez miesiąc spał z nami - już dłużej nie mogłam, wszystko mnie bolało, więc od początku musieliśmy go nauczyć zasypiania samemu w łóżeczku. Udało się. Zasypia sam.
- od 6 miesiąca życia nie ma już smoczka. Odstawiłam i już. Żałuję że w ogóle był wprowadzony, nawet jeśli był on używany tylko do zasypiania.
- od 6 miesiąca, gdy tylko zaczął siadać, zaczęliśmy go uczyć korzystania z nocnika. Wszystko odbyło się bez problemów, nauczył się, a ponieważ jest dużym chłopcem, to od ok. dwóch tygodni używamy nakładki sedesowej. Oczywiście wiąże się to z tym, że ja muszę siedzieć tam razem z nim i pilnować by nie spadł, ale myślę, że to żadne poświęcenie. Teraz "wpadki z pełną pieluchą" zdarzają się sporadycznie i to głównie z mojej winy, gdy zajęta czymś przegapię "ten moment". Poza tym licze na to, że syn zacznie kojarzyć do czego służy toaleta i w jakim celu tam siedzi na tronie :)
Na koniec dodam jedno. Podtrzymuję swoje zdanie, że edukacja, wiedza, świadomość są kluczowe, jednakże w razie odstępstw od reguł i książek nie ma co rozdzierać na sobie szat.
Pediatra na kursie oznajmiła, że jej 10-miesięczne dziecko odmówiło jedzenia jakiejkolwiek żywności dla niemowląt, zupek, papek i przecierków, gdyż zażyczyło sobie stołować się razem z całą rodziną i jeść to samo co oni. Więc maluch je ze wszystkimi np. żurek z kiełbasą.
Może być i tak. Świat się nie zawali.
Moim zdaniem ważne jest by kształtować dobre nawyki żywieniowe. A to wymaga edukacji, wiedzy i świadomości. :)
Edukacja, edukacja, edukacja..
Doświadczenie problemów z laktacją uświadomiło mi jak istotne jest to zagadnienie. Zamierzam w swojej przyszłej pracy poświęcać temu więcej uwagi i zwracać pacjentkom uwagę na edukację w zakresie karmienia piersią. Popieram absolutnie pracę doradców laktacyjnych. Uważam, że taką funkcję powinna pełnić większość położnych w oddziałach położniczych oraz położnych środowiskowych. I funkcja ta powinna być pełniona rzetelnie.
Polecam stronę: http://kwartalnik-laktacyjny.pl/ oraz http://www.hafija.pl/
Pozdrawiam :)
Niebawem znów zrobi się medycznie i ginekologicznie :)
Spędzając w domu długie dni i tygodnie naoglądałam się w telewizji o tym co jest modne, tematy na topie, o czym się mówi. Odniosę się tylko do jednego: karmienie piersią.
Zacznę od tego co uważam za absolutną podstawę: edukacja, edukacja, edukacja, edukacja i jeszcze raz edukacja. Edukacja daje wiedzę, wiedza daje świadomość, a wszystko razem pozwala nam nie tylko podjąć najlepszą decyzję, ale również w niej wytrwać w razie pojawienia się wątpliwości.
W moim przypadku chciałam rodzić naturalnie, skończyło się cięciem cesarskim. W miejscu, w którym rodziłam miałam wrażenie, że tylko jednej położnej zależało na tym by nauczyć noworodka ssać pierś. W efekcie po powrocie do domu zostaliśmy z problemem sami: ja, maluch i mąż ściskający w garści numer telefonu do znajomej znajomego. Telefon ratunkowy do certyfikowanego doradcy laktacyjnego. Zdecydowanie polecam.
Cały proces rozpoczęcia karmienia piersią nie był absolutnie niczym naturalnym i automatycznym, musieliśmy się o niego postarać i o niego zawalczyć. W przeciwnym razie zostalibyśmy przy karmieniu sztucznym, które maluch miał wprowadzone od początku (niestety).
Przede wszystkim doradca laktacyjny wyłożyła nam w trzy godziny całą instrukcję obsługi malucha, krótko, rzeczowo, na temat. Super! W przeciwieństwie do położnej środowiskowej, która okazała się być kobietą latającą po ludziach, zbierającą i roznoszącą dookoła plotki z całego osiedla. Owszem, była miła i sympatyczna, ale absolutnie nic na temat. Żadnej rzeczowej pomocy wobec noworodka.
Temat karmienia piersią jest ostatnio nagłaśniany i dobrze, bo warto o karmienie zawalczyć i każdego do tego namawiam gorąco.
W moim przypadku po pierwsze maluch zasypiał w czasie karmienia, więc trzeba go było cały czas budzić i przypominać żeby ssał. Po drugie: jak już wspomniałam syn nie umiał się przysysać i na początku najbardziej mnie to martwiło, dopóki nie przeczytałam gdzieś jednego zdania: "Dziecko musi się nauczyć ssać i to jest pierwsza umiejętność, którą po urodzeniu musi nabyć." Myśl, że czasami nie dzieję się to automatycznie i że mój syn potrzebuje po prostu czasu by się nauczyć rozwiała moje obawy. Syn nauczył się ssać po tygodniu. Po trzecie przez pierwsze 3 dni rozkręcałam laktację laktatorem. Pierwsza objętość ściągniętego pokarmu? Całe 3 mililitry. A maluchowi trzeba dać 30 ml.. Kolejne ściągnięcie? 7 ml.. Potem 10 ml... 15 ml.... I tak doszliśmy w końcu krok po kroku do zadowalających ilości. Ale wiadomo, ze to nie wszystko. Po ok. tygodniu pojawił się nawał pokarmu, któego można było się spodziewać. Znowu ściąganie pokarmu laktatorem, regularnie, bo najbardziej bałam się o zapalenie piersi. Po czwarte: miałam od początku problem z płaskimi brodawkami. Były zbyt płaskie by syn mógł je dobrze uchwycić. Zanim znalazłam sposób by sobie z tym poradzić minęło kilka dni. I w końcu po piąte: ból brodawek, który towarzyszył mi przez dwa, może trzy tygodnie.. To też daliśmy radę wytrzymać, smarowanie różnymi maściami pomogło i w ten sposób po trzech tygodniach mogłam powiedzieć, że ja i syn nauczyliśmy się karmienia piersią i udaje się nam to bez problemów.
Gdybym na którymkolwiek z wyżej wymienionych etapów odpuściła i zrezygnowała, z karmienia naturalnego nic by nie wyszło. Mąż wielokrotnie namawiał mnie - widząc zwłaszcza jaki ból sprawiało mi na początku karmienie - byśmy przeszli na karmienie sztuczne. Ja jednak postanowiłam wytrwać, bo to ja jestem dla dziecka, a nie dziecko dla mnie.
Nie mówię też o żadnym heroizmie, o nie. Karmienie bolącymi brodawkami to żaden ekstremalny wyczyn. Karmiłam, bo jestem głęboko przekonana o tym jak wielką przewagę nad mlekiem sztucznym ma mleko naturalne i to nie tylko jeśli chodzi o jego skład czy wzmacnianie odporności dziecka, ale również o wpływ na ryzyko wystąpienia w przyszłości chorób tak powszechnych obecnie jak cukrzyca, otyłość, nadciśnienie, zaburzenie gospodarki lipidowej - nawet jeśli nie zostało to jeszcze potwierdzone badaniami naukowymi.
Ostatnim punktem niewątpliwie jest koszt. Koszt karmienia naturalnie i koszt karmienia mlekiem sztucznym. ;) Dopiero ostatnio kiedy zaczęłam przestawiać synka na mleko sztuczne, przekonałam się jak wiele zaoszczędziliśmy w budżecie rodzinnym przez te 7 miesięcy :)
Powinnam wspomnieć jeszcze o tym, że mój synek rósł bardzo szybko, długość i waga były przeważnie w przedziale 75-90 per centyla. Gdybym karmiła go mlekiem sztucznym zastanawiałabym się czy go nie przekarmiam, czy czegoś nie robię źle. Karmiąc piersią byłam pewna, że wszystko jest ok.
Teraz synek ma już pełne 8 miesięcy. Od 2-3 tygodni karmię go mlekiem sztucznym, a raz na dobę karmię piersią. Chciałam ograniczyć laktację po pierwsze by jakoś łagodnie przeszedł odstawienie od piersi, po drugie chcę niedługo wrócić do pracy. Poza tym potrzebowałam sprawdzić ile właściwie synek je na dobę i jakiej wielkości są to posiłki. Pierwszego dnia okazało się że mając skończone 7 miesięcy zjadał jednorazowo 100 ml. To trochę za mało. Dlatego wprowadziłam mleko modyfikowane, a swój pokarm ściągałam laktatorem i podawałam z butelki by uregulować ilość i częstość posiłków. Niestety dla mnie, synek nadal budzi się trzy razy w nocy i zjada mleko. Przez trzy tygodnie nie udało mi się tego wyeliminować, albo to kwestia przyzwyczajenia, albo za mało kalorii dostaje w dzień. W ciągu dnia zjada 5 dużych posiłków, ale nie jest to jeszcze 180 ml mleka jakby wskazywały tabele. Zjedzenie takiej porcji przychodzi mu z trudem.
Decyzję o sprawdzeniu ile zjada podjęłam mając w pamięci jeszcze naukę do egzaminu z pediatrii (który mnie mocno przeczołgał). Wiedziałam, że w tym wieku porcje dla malucha są większe niż mój syn zjadał.
Oczywiście każde dziecko jest inne, nie zmuszam go by jadł na siłę, ale musiałam - po prostu musiałam - wiedzieć ile zjada.
Na koniec dodam jeszcze, że absolutnie nie spotkałam się z negatywnym odbiorem karmienia piersią w miejscach publicznych. Wręcz przeciwnie.
Karmiąc na uczelni w przerwie między wykładami spotkał mnie profesor z Prawa Rzymskiego, sam ma trójkę dzieci, żona jest pediatrą i oznajmił, że absolutnie nie muszę chodzić na wykłady mając w domu takiego malucha. W galeriach handlowych są pokoje do karmienia, z których często korzystałam, dzięki czemu mogłam cieszyć się długimi wiosennymi spacerami trwającymi nawet po 4-5 godzin. Karmiłam też w restauracjach, nikt nic nie powiedział. Zaznaczę też, że nie zmieniałam pieluch w restauracji przy stole :) była kiedyś o to afera w mediach. Moim zdaniem do tego służy toaleta :) nawet jeśli nie ma w niej przewijaka. Wierzcie mi - w powietrzu da się zrobić wszystko :)
Obsługa niemowlaka to skomplikowana sprawa, jednak warta zachodu. Po kilku trudnych chwilach nasz outcome obecnie jest następujący:
-maluch zjada posiłki o godzinie: 5.00 (mleko), 8.00 (mleko), 11.00 (kasza), 14.00 (obiad), 17.00 (kasza), 19.30 (mleko), oraz w nocy - różnie się budzi niestety - czasem np o 22.00 i o 1.30, czasem o 23.00 i 3.00,
-od 16 tygodnia zasypiał wieczorem sam w łóżeczku, potem nastąpił chwilowy regres w wieku 6 miesięcy i mały przez miesiąc spał z nami - już dłużej nie mogłam, wszystko mnie bolało, więc od początku musieliśmy go nauczyć zasypiania samemu w łóżeczku. Udało się. Zasypia sam.
- od 6 miesiąca życia nie ma już smoczka. Odstawiłam i już. Żałuję że w ogóle był wprowadzony, nawet jeśli był on używany tylko do zasypiania.
- od 6 miesiąca, gdy tylko zaczął siadać, zaczęliśmy go uczyć korzystania z nocnika. Wszystko odbyło się bez problemów, nauczył się, a ponieważ jest dużym chłopcem, to od ok. dwóch tygodni używamy nakładki sedesowej. Oczywiście wiąże się to z tym, że ja muszę siedzieć tam razem z nim i pilnować by nie spadł, ale myślę, że to żadne poświęcenie. Teraz "wpadki z pełną pieluchą" zdarzają się sporadycznie i to głównie z mojej winy, gdy zajęta czymś przegapię "ten moment". Poza tym licze na to, że syn zacznie kojarzyć do czego służy toaleta i w jakim celu tam siedzi na tronie :)
Na koniec dodam jedno. Podtrzymuję swoje zdanie, że edukacja, wiedza, świadomość są kluczowe, jednakże w razie odstępstw od reguł i książek nie ma co rozdzierać na sobie szat.
Pediatra na kursie oznajmiła, że jej 10-miesięczne dziecko odmówiło jedzenia jakiejkolwiek żywności dla niemowląt, zupek, papek i przecierków, gdyż zażyczyło sobie stołować się razem z całą rodziną i jeść to samo co oni. Więc maluch je ze wszystkimi np. żurek z kiełbasą.
Może być i tak. Świat się nie zawali.
Moim zdaniem ważne jest by kształtować dobre nawyki żywieniowe. A to wymaga edukacji, wiedzy i świadomości. :)
Edukacja, edukacja, edukacja..
Doświadczenie problemów z laktacją uświadomiło mi jak istotne jest to zagadnienie. Zamierzam w swojej przyszłej pracy poświęcać temu więcej uwagi i zwracać pacjentkom uwagę na edukację w zakresie karmienia piersią. Popieram absolutnie pracę doradców laktacyjnych. Uważam, że taką funkcję powinna pełnić większość położnych w oddziałach położniczych oraz położnych środowiskowych. I funkcja ta powinna być pełniona rzetelnie.
Polecam stronę: http://kwartalnik-laktacyjny.pl/ oraz http://www.hafija.pl/
Pozdrawiam :)
Niebawem znów zrobi się medycznie i ginekologicznie :)
poniedziałek, 22 czerwca 2015
86. Znów czerwiec
Zaskoczyła mnie, choć nie powinna, myśl o tym, że zakończenie pierwszego roku prawa jest tuż tuż. Zostały mi co prawda jeszcze dwa egzaminy, jeden lekki, a drugi najważniejszy, ale i tak to dobry wynik biorąc pod uwagę, że wszystko prócz Prawa Rzymskiego zdam zanim jeszcze sesja zdąży się zacząć. Średnia ocen też nastraja pozytywnie.
Zaskakujące jest to jak szybko ten rok minął. Jak szybko czas biegnie. Przecież zanim mrugnę trzy razy będzie już ostatni rok i pisanie pracy magisterskiej. Na medycynie pamiętam jak odliczałam "Już dwa semestry za mną, jeszcze tylko dziesięć.." albo "Jeszcze tylko pięć tygodni i trzy dni do sesji, a sześć tygodni i dwa dni do ostatniego egzaminu.."
Tak.. Było zabawnie :) Drugi kierunek studiów jednak studiuje się dużo łatwiej i przyjemniej :)
Czerwiec będzie zawsze dobrze mi się kojarzył :) na studiach najlepszy czas był tuż po egzaminach :) do tego jeszcze zbliżająca się rocznica ślubu.. I ulubione truskawki i czereśnie ;) Same pozytywy :)
Syn mój angażuje się coraz bardziej w życie rodzinne. Nie tylko wstaje bladym świtem by pogadać sobie sam ze sobą i obudzić nas głośnymi westchnięciami, ale również oznajmia swoją obecność głośnymi okrzykami wszystkim sąsiadom, a także angażuje się mocno w pomoc rodzicom, na przykład trzymając rączkami nogi w górze w czasie zmiany kolejnej serii pieluch. Czasem ciepłym strumieniem ubarwi tapetę nad przewijakiem - ot tak dla zmiany klimatu i designu w sypialni.
No cóż, niemowlęta mają swoje prawa.
Jak prawdziwa matka polka mam ostatnio ciągle jedno marzenie - zasnąć snem kamiennym, niczym nie przerwanym, przespać całą dobę i obudzić się wyspana, pełna energii i zapału do działania.
Tak żeby słowa mojego męża, gdy opowiada znajomym: "Tak, MY w nocy śpimy. Przesypiamy całą noc." w końcu okazały się prawdą :)
środa, 29 kwietnia 2015
85. Krótko
Piszę krótko, bo z telefonu, a to ani wygodne ani nastrojowe. Jest prawie w pół do drugiej, a ja jedną ręką jem śniadanie /lunch (= brunch..??), drugą ręką piszę, a nogą majtam wózek z synkiem. Wózek nie jedzie = Potomek nie śpi. Wszystko dlatego, że logistyka w dniu dzisiejszym to mój słaby punkt.
Na starcie mały update. Na początku lutego 6 dni po jednym egzaminie na studiach i 7 dni przed kolejnym urodzilam synka. Od początku był grzeczny jak aniołek i jest taki do dziś. Od 12 tygodni rozumiemy się bez słów. Pierwsza sesja zimowa zdana bez problemów, od jakiegoś czasu staram się też czytać prawo rzymskie, żeby zdać je latem bez problemu.
O tym jak się spaceruje z wózkiem, gdzie da się go wprowadzić, a gdzie nie to już oddzielna historia. Podobnie jak to w jaki sposób kobieta daje radę zaspokoić potrzeby męża i dziecka, kiedy to mąż chce rozmawiać lub oglądać film o 23.30, a dziecko chce jeść o 3.00 w nocy i rozpoczynać dzień o 7.30 rano. Doba ma za mało godzin żeby móc spać.
Na dodatek muszę powoli zacząć planować swój powrót do pracy, to oczywiście nastąpi za pół roku lub więcej, ale -ponownie - ogromne znaczenie ma logistyka.
Co tu dużo pisać, ilustracje najlepiej oddają to jak wygląda życie na macierzyński macierzyńskim.
http://www.boredpanda.com/funny-illustration-doodle-diary-of-a-new-mom-lucy-scott/
Na starcie mały update. Na początku lutego 6 dni po jednym egzaminie na studiach i 7 dni przed kolejnym urodzilam synka. Od początku był grzeczny jak aniołek i jest taki do dziś. Od 12 tygodni rozumiemy się bez słów. Pierwsza sesja zimowa zdana bez problemów, od jakiegoś czasu staram się też czytać prawo rzymskie, żeby zdać je latem bez problemu.
O tym jak się spaceruje z wózkiem, gdzie da się go wprowadzić, a gdzie nie to już oddzielna historia. Podobnie jak to w jaki sposób kobieta daje radę zaspokoić potrzeby męża i dziecka, kiedy to mąż chce rozmawiać lub oglądać film o 23.30, a dziecko chce jeść o 3.00 w nocy i rozpoczynać dzień o 7.30 rano. Doba ma za mało godzin żeby móc spać.
Na dodatek muszę powoli zacząć planować swój powrót do pracy, to oczywiście nastąpi za pół roku lub więcej, ale -ponownie - ogromne znaczenie ma logistyka.
Co tu dużo pisać, ilustracje najlepiej oddają to jak wygląda życie na macierzyński macierzyńskim.
http://www.boredpanda.com/funny-illustration-doodle-diary-of-a-new-mom-lucy-scott/
wtorek, 20 stycznia 2015
84. Dare
Za oknem mizerny śnieg. Dawno już nie pamiętam takiej zimy jak w dzieciństwie, ze śniegiem po kolana, kiedy można było toczyć ogromne kule śniegowe i ulepić dwumetrowego bałwana.. O igloo nie wspominam nawet.
Pierwsza prawnicza sesja w toku. Od macierzyństwa dzielą mnie już bardziej dni niż tygodnie.
Sesja trwa, mój mózg odżywa. Uruchamia się jakby na nowo, przeżywa swoje odrodzenie niczym feniks z popiołów. Mogę nie spać. Mogę spać 4-5 godzin, mogę iść spać o pierwszej i wstać o piątej. Czuję się jak superbohater komiksu, który nabiera supermocy.
I dziękuję Bogu, że jestem "stara". Tak.
Że nie jestem wystraszoną dziewiętnastolatką na pierwszym roku. Przez pryzmat doświadczeń wszystko co niby już znane smakuje na nowo, inaczej. Dojrzewanie, dojrzałość, świadomość dojrzałości i jej rozwijanie to jeden, wielki, wspaniały dar.
Dziękuję Bogu, że nie jestem dziewiętnastolatką, której samoakceptacja zależy od aprobaty rodziców. Już nie. Na szczęście można z tego wyrosnąć.
Na wiadomość o tym, że zaczynam studiować Prawo prawie nikt nie zareagował pozytywnie. Większość wrzuciła to do kategorii "kaprys", "zachcianka", "wybryk" kwitując to słowami "po co ci to", "chyba nie myślisz, że skończysz te studia", "to już nie będziesz lekarzem?", "nie będziesz robić specjalizacji?". Negacja, negacja, negacja.
Tylko trzy osoby zareagowały pozytywnie.
Mąż - (raz jeszcze) dzięki Bogu! Jest moim sponsorem :)
Ojciec chrzestny - lekarz i manager,
Moja przyjaciółka ex-współlokatorka - nie zdziwiła się, gdy jej powiedziałam, stwierdziła, że to do mnie pasuje, coś w stylu "właściwy człowiek na właściwym miejscu".
I zastanawiam się dlaczego tak jest???
U progu macierzyństwa zastanawiam się dlaczego wymagania rodziców wobec dziecka na temat nauki, rozwoju i samokształcenia skończyły się właściwie w momencie dostania się na pierwszy rok studiów zaraz po maturze? W wieku 19 lat. Potem jedynie oczekiwanie aby te studia skończyć, na stałym poziomie, bez nacisków. Bez oczekiwania by robić coś jeszcze, coś poza tym.
Z sześciu lat studiów cztery spędziłam ucząc się trzech różnych języków, chodząc na lekcje wieczorami, "po godzinach". Nie pamiętam jakie nastawianie mieli najbliżsi do mojej nauki hiszpańskiego, czy włoskiego, ale jeśli w stylu "po co ci to" to cieszę się, że to do mnie nie docierało i że tego nie pamiętam. Najwyraźniej moje stawianie sobie wymagań i podnoszenie poprzeczki uważano za zbędny wysiłek. No bo po co? Czy ktoś mnie zmusza?
No właśnie.
A czy trzeba się w ogóle zmuszać do tego by się rozwijać? Czy nie można po prostu chcieć?
Nie chcę zatrzymać się w rozwoju na etapie dziewiętnastolatki z pierwszego roku studiów. Chcę więcej. Nie chcę być tylko lekarzem. Chcę być WSZYSTKIM na raz. To źle?
Z całym szacunkiem, ale lekarze w większości są ograniczeni. Najpierw ograniczeni przekonaniem o swojej wyjątkowości, potem ograniczeni ogromem nauki na studiach, później ograniczeni bufonadą i poczuciem swej boskości. Mało kto zajmuje się czymś ponad swoją pracę.
Nie oceniam, nie każę wszystkim by byli znawcami sztuki, muzyki klasycznej czy czegoś tam jeszcze. Chcę by można było porozmawiać o czymś więcej niż tylko o medycynie.
Chcę więcej. Od siebie, od świata. Chcę znać innych ludzi, rozmawiać na inne tematy, dowiadywać się nowych, zaskakujących rzeczy, rozumieć świat lepiej, obserwować dokładniej, wnikliwiej. Chcę widzieć więcej. Czy to źle?
Lubiłam swoje zorganizowane dni na studiach, lubiłam nawał pracy, a im więcej jej było tym lepiej. Później poszłam na staż. I to był najgorszy rok. Zmarnowany rok, ponieważ chodziłam tylko do pracy, wypełniałam obowiązki stażysty i nie robiłam nic poza tym. Stracony rok. Nie nauczyłam się niczego nowego w żadnej nowej dziedzinie. Mój mozg wygasł jak stary wulkan, zwolniłam tempo. Na stażu ma się 26-27 lat i zastanawiałam się czy tak ma wyglądać kolejne czterdzieści lat mojego życia? To już koniec? Nie dowiem się już nic więcej???
Skrzydła wróciły na chwilę, gdy pracowałam na ginekologii. To było coś! Ale kiedy dowiedziałam się o ciąży i wiedziałam, że czeka mnie 18 miesięcy w domu stwierdziłam, że tego nie zniosę. Ja muszę robić "coś jeszcze".
Pamiętam jak czytając "Samotność w sieci" przeczytałam o tym kim jest Wiśniewski i co osiągnął. Pozazdrościłam mu. Zainspirował mnie. Można? Można.
Just dare to do it!
P.S. Mając niecałe dwadzieścia osiem lat zaczynam odkrywać swoją wartość jako człowieka i dopuszczam do siebie myśl o tym, że jestem Kimś. Zaczynam wierzyć, że nie jestem głupia, że zasługuję na lepszą ocenę niż niedostateczny. Czy to cecha studiów medycznych, że trzeba dwój nastawiać, czy na innych kierunkach rozdają czwórki i piątki na prawo i lewo? A może to kwestia dojrzałości właśnie..
P.S.2. Nasz syn będzie miał przechlapane.. Rodzice z doświadczeniem na poziomie studiów wyższych w dziedzinach: medycyna, stomatologia, psychologia, informatyka i prawo...
Na moje pytanie co z niego wyrośnie, mąż zaproponował, że jak go nie będziemy lubić to damy go na polityka ;)
Pierwsza prawnicza sesja w toku. Od macierzyństwa dzielą mnie już bardziej dni niż tygodnie.
Sesja trwa, mój mózg odżywa. Uruchamia się jakby na nowo, przeżywa swoje odrodzenie niczym feniks z popiołów. Mogę nie spać. Mogę spać 4-5 godzin, mogę iść spać o pierwszej i wstać o piątej. Czuję się jak superbohater komiksu, który nabiera supermocy.
I dziękuję Bogu, że jestem "stara". Tak.
Że nie jestem wystraszoną dziewiętnastolatką na pierwszym roku. Przez pryzmat doświadczeń wszystko co niby już znane smakuje na nowo, inaczej. Dojrzewanie, dojrzałość, świadomość dojrzałości i jej rozwijanie to jeden, wielki, wspaniały dar.
Dziękuję Bogu, że nie jestem dziewiętnastolatką, której samoakceptacja zależy od aprobaty rodziców. Już nie. Na szczęście można z tego wyrosnąć.
Na wiadomość o tym, że zaczynam studiować Prawo prawie nikt nie zareagował pozytywnie. Większość wrzuciła to do kategorii "kaprys", "zachcianka", "wybryk" kwitując to słowami "po co ci to", "chyba nie myślisz, że skończysz te studia", "to już nie będziesz lekarzem?", "nie będziesz robić specjalizacji?". Negacja, negacja, negacja.
Tylko trzy osoby zareagowały pozytywnie.
Mąż - (raz jeszcze) dzięki Bogu! Jest moim sponsorem :)
Ojciec chrzestny - lekarz i manager,
Moja przyjaciółka ex-współlokatorka - nie zdziwiła się, gdy jej powiedziałam, stwierdziła, że to do mnie pasuje, coś w stylu "właściwy człowiek na właściwym miejscu".
I zastanawiam się dlaczego tak jest???
U progu macierzyństwa zastanawiam się dlaczego wymagania rodziców wobec dziecka na temat nauki, rozwoju i samokształcenia skończyły się właściwie w momencie dostania się na pierwszy rok studiów zaraz po maturze? W wieku 19 lat. Potem jedynie oczekiwanie aby te studia skończyć, na stałym poziomie, bez nacisków. Bez oczekiwania by robić coś jeszcze, coś poza tym.
Z sześciu lat studiów cztery spędziłam ucząc się trzech różnych języków, chodząc na lekcje wieczorami, "po godzinach". Nie pamiętam jakie nastawianie mieli najbliżsi do mojej nauki hiszpańskiego, czy włoskiego, ale jeśli w stylu "po co ci to" to cieszę się, że to do mnie nie docierało i że tego nie pamiętam. Najwyraźniej moje stawianie sobie wymagań i podnoszenie poprzeczki uważano za zbędny wysiłek. No bo po co? Czy ktoś mnie zmusza?
No właśnie.
A czy trzeba się w ogóle zmuszać do tego by się rozwijać? Czy nie można po prostu chcieć?
Nie chcę zatrzymać się w rozwoju na etapie dziewiętnastolatki z pierwszego roku studiów. Chcę więcej. Nie chcę być tylko lekarzem. Chcę być WSZYSTKIM na raz. To źle?
Z całym szacunkiem, ale lekarze w większości są ograniczeni. Najpierw ograniczeni przekonaniem o swojej wyjątkowości, potem ograniczeni ogromem nauki na studiach, później ograniczeni bufonadą i poczuciem swej boskości. Mało kto zajmuje się czymś ponad swoją pracę.
Nie oceniam, nie każę wszystkim by byli znawcami sztuki, muzyki klasycznej czy czegoś tam jeszcze. Chcę by można było porozmawiać o czymś więcej niż tylko o medycynie.
Chcę więcej. Od siebie, od świata. Chcę znać innych ludzi, rozmawiać na inne tematy, dowiadywać się nowych, zaskakujących rzeczy, rozumieć świat lepiej, obserwować dokładniej, wnikliwiej. Chcę widzieć więcej. Czy to źle?
Lubiłam swoje zorganizowane dni na studiach, lubiłam nawał pracy, a im więcej jej było tym lepiej. Później poszłam na staż. I to był najgorszy rok. Zmarnowany rok, ponieważ chodziłam tylko do pracy, wypełniałam obowiązki stażysty i nie robiłam nic poza tym. Stracony rok. Nie nauczyłam się niczego nowego w żadnej nowej dziedzinie. Mój mozg wygasł jak stary wulkan, zwolniłam tempo. Na stażu ma się 26-27 lat i zastanawiałam się czy tak ma wyglądać kolejne czterdzieści lat mojego życia? To już koniec? Nie dowiem się już nic więcej???
Skrzydła wróciły na chwilę, gdy pracowałam na ginekologii. To było coś! Ale kiedy dowiedziałam się o ciąży i wiedziałam, że czeka mnie 18 miesięcy w domu stwierdziłam, że tego nie zniosę. Ja muszę robić "coś jeszcze".
Pamiętam jak czytając "Samotność w sieci" przeczytałam o tym kim jest Wiśniewski i co osiągnął. Pozazdrościłam mu. Zainspirował mnie. Można? Można.
Just dare to do it!
P.S. Mając niecałe dwadzieścia osiem lat zaczynam odkrywać swoją wartość jako człowieka i dopuszczam do siebie myśl o tym, że jestem Kimś. Zaczynam wierzyć, że nie jestem głupia, że zasługuję na lepszą ocenę niż niedostateczny. Czy to cecha studiów medycznych, że trzeba dwój nastawiać, czy na innych kierunkach rozdają czwórki i piątki na prawo i lewo? A może to kwestia dojrzałości właśnie..
P.S.2. Nasz syn będzie miał przechlapane.. Rodzice z doświadczeniem na poziomie studiów wyższych w dziedzinach: medycyna, stomatologia, psychologia, informatyka i prawo...
Na moje pytanie co z niego wyrośnie, mąż zaproponował, że jak go nie będziemy lubić to damy go na polityka ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)