Moje ego rośnie najszybciej, gdy po jakimś czasie okazuje się, że miałam rację twardo trzymając się swojej opinii. :)
Na pierwszym roku, po pierwszym semestrze, zaczęłam odliczać ile jeszcze zostało do końca studiów: ile semestrów, egzaminów, ile tygodni corocznych wakacyjnych praktyk. Wcale ale to wcale studencka beztroska aż tak mnie nie jarała i nie mogłam się doczekać kiedy będę mogła zarabiać swoje pieniądze. To znaczy muszę przyznać szczerze, że każda jedna impreza z przyjaciółmi, nocne balety, śpiewy w parku, a potem tłumaczenie się z tego policji, wszystkie takie przygody utwierdzały mnie w przekonaniu, że studia to jest fantastyczny czas - o niebo lepszy niż czasy liceum, o którym również mówiono mi, że będę za nim tęsknić. No cóż, nie tęskniłam nigdy.
Od kilku dni budzę się rano i myślę sobie:
Jak dobrze, że to wszystko jest już za mną! :)
I oczywiście, że będę tęsknić za ludźmi i szalonymi nocami, ale z drugiej strony przyjaciele nie przepadli przecież bezpowrotnie bez słowa no i jeszcze nie jedną całonocną imprezę mam przed sobą.
Choć z imprezami może być problem, bo nagle wszyscy się żenią i wychodzą za mąż i nagle zamykają się gdzieś w domach i nie wychylają nosa, zupełnie jakby w małżeństwie istniała konieczność pilnowania siebie wzajemnie 24 godziny na dobę siedem dni w tygodniu :] o matko...
Poza tym muszę szczerze przyznać, że czuję jak obrzydliwie szybko rośnie we mnie poziom samozadowolenia i satysfakcji za każdym razem, gdy rzucam okiem na papiery, które dostałam z działu kadr, na których pod moim nazwiskiem napisano "lekarz stażysta".
Chyba jednak jestem naiwnym dzieckiem, pełnym zapału, nie mogącym się doczekać pierwszych dni w pracy, czekającym niecierpliwie na pierwszą możliwość by znaleźć się na ginekologii. Naiwnym dzieckiem, które nie ma pojęcia, że jeszcze nie raz i nie dwa dostanie mocno po głowie, a zapał zostanie zrównany z ziemią i zmieszany z błotem.
Ale to nic :) I tak się cieszę :)