Przyznaję: czuję się powoli zmęczona pracą. A może po prostu przyszły takie dni?
Przybywa mi obowiązków. To jest minus tej pracy - coś może zmienić się w każdej chwili i po prostu musisz to robić. To twój obowiązek i kropka.
Dziś odwiedziła nas zamówiona przez GP Physiotherapist, żeby osłuchać pacjenta i zadecydować jakie zalecić mu ćwiczenia oddechowe. Zebrała wywiad, wypytała o leki, a potem wzięła TO.
...
Stetoskop.
Ja pierdzielę.. zaklęłam z tęsknotą.
O ja pierdzielę..moje narzędzie pracy, które tymczasowo odłożyłam na półkę. Zatęskniłam - muszę to przyznać.
A potem Physiotherapist, dodam, że przeszkolona w zakresie rehabilitacji układu oddechowego, zaczęła osłuchiwać mojego pacjenta. Z zazdrością na to patrzyłam - nie oszukuję!
I przysięgam, przysięgam, przysięgam - kto mnie zna ten wie, że ja przez całe studia raczej nie należałam do tych zapaleńców, którzy na każde kółko pójdą, o wszystko wypytają i wyskakują przed szereg. O nie.. Ja raczej po stokroć zastanawiałam się "Co ja robię tu?" i oblewałam co drugi egzamin.
I JA(!) zatęskniłam za stetoskopem i wsłuchiwaniem się w szmery w drogach oddechowych, których nigdy poprawnie nie umiałam opisać..no czasem się udawało..
A potem pacjent miał nakazane brać głębokie wdechy, oddychać z otwartymi ustami i powtarzać "ninety-nine" - medycy wtajemniczeni w internę wiedzą po co :)
Matko, jak ja jej pozazdrościłam tego stetoskopu...
Na koniec Physiotherapist zaczęła wyjaśniać co słyszy, co się zmieniło i o czym to świadczy. Prosto, logicznie, na temat. Wsłuchiwałam się w każde słowo i znów jej zazdrościłam..
Zatęskniłam do szpitala. Hospital environment! That habitat has been made for me! mogłabym rzec.
Muszę do szpitala i kropka! No muszę! Choćbym miała tylko stać i się przyglądać to muszę!
Od wczoraj myślałam i myślałam, a dziś zdecydowałam - nie przedłużę tu kontraktu. Będę dalej szukać pracy w szpitalu jako HCA. Muszę. Nie wiem jak to zrobię, ale muszę!
wtorek, 31 lipca 2012
niedziela, 29 lipca 2012
16. Kawa
Kiwałam dziś głową jak idiotka i musiałam mieć mega głupią, albo mega wykpiewającą ludzkość minę..
Pytanie nr 1: kto z Was nigdy nie zaparzał sypanej kawy tak jak robi to miliony Polaków - czyli sypiesz do kubka i zalewasz wrzątkiem?
Pytanie nr 2: kogo z Was taki sposób by zdumiał/ zdziwił/ zaskoczył?
Dziś w kuchni padło pytanie jak zaparzam sobie tę kawę. No jak to jak - normalnie. Dodam,że na blacie stoi mini ekspres do kawy..
Słowo"normalnie" dla mnie chyba oznaczało w tym przypadku coś zupełnie innego niż dla gospodyni domu, w którym mieszkam, bo rzuciła "Let me tell you.." i jak idiotce krok po kroku wyłożyła mi teorię zaparzania kawy, mimo moich zapewnień oraz najmocniejszego - jak sądziłam - argumentu, że byłam we Włoszech i że tam tak robią i że wiem.
Z mojej twarzy można czytać jak z otwartej książki, więc nie wiem co oni dziś z mojej wyczytali - że wykpiłam ten wykład? Nie, no nie miałam zamiaru!
Na koniec powiedziałam tylko, że robię po swojemu, bo po prostu tak jest mi szybciej i nie muszę czekać aż kawa kropla po kropli skapnie do kubka :) Wymówka odnośnie tego jak bardzo cenny jest dla mnie mój czas zawsze działa.
Inna sprawa, że gospodyni znalazła sobie nowe zmartwienie - sąsiad chce dobudować sobie sypialnię, a ściana wypadnie na granicy posiadłości. Mój pacjent ma w swoim pokoju wielkie okna, na całą długość każdej z trzech ścian, za którymi urządzono ogród, zatem za oknami z jednej strony będzie sobie chodniczek, kwiatki, zielsko pnące no i ściana sąsiada zamiast obecnie znajdującego się tam drewnianego płotu.
Gospodyni gotowa walczyć do upadłego, żeby sąsiad ściany nie postawił, bo to popsuje widok z okna.
Okej, zgadzam się. Tylko, że to są akurat te okna, przez które mój pacjent nie wygląda, bo po prostu nie jest w stanie się odwrócić za siebie.
Ale zawalczyć można.
Mi by się chyba nie chciało - mój czas jest zbyt cenny :)
Pytanie nr 1: kto z Was nigdy nie zaparzał sypanej kawy tak jak robi to miliony Polaków - czyli sypiesz do kubka i zalewasz wrzątkiem?
Pytanie nr 2: kogo z Was taki sposób by zdumiał/ zdziwił/ zaskoczył?
Dziś w kuchni padło pytanie jak zaparzam sobie tę kawę. No jak to jak - normalnie. Dodam,że na blacie stoi mini ekspres do kawy..
Słowo"normalnie" dla mnie chyba oznaczało w tym przypadku coś zupełnie innego niż dla gospodyni domu, w którym mieszkam, bo rzuciła "Let me tell you.." i jak idiotce krok po kroku wyłożyła mi teorię zaparzania kawy, mimo moich zapewnień oraz najmocniejszego - jak sądziłam - argumentu, że byłam we Włoszech i że tam tak robią i że wiem.
Z mojej twarzy można czytać jak z otwartej książki, więc nie wiem co oni dziś z mojej wyczytali - że wykpiłam ten wykład? Nie, no nie miałam zamiaru!
Na koniec powiedziałam tylko, że robię po swojemu, bo po prostu tak jest mi szybciej i nie muszę czekać aż kawa kropla po kropli skapnie do kubka :) Wymówka odnośnie tego jak bardzo cenny jest dla mnie mój czas zawsze działa.
Inna sprawa, że gospodyni znalazła sobie nowe zmartwienie - sąsiad chce dobudować sobie sypialnię, a ściana wypadnie na granicy posiadłości. Mój pacjent ma w swoim pokoju wielkie okna, na całą długość każdej z trzech ścian, za którymi urządzono ogród, zatem za oknami z jednej strony będzie sobie chodniczek, kwiatki, zielsko pnące no i ściana sąsiada zamiast obecnie znajdującego się tam drewnianego płotu.
Gospodyni gotowa walczyć do upadłego, żeby sąsiad ściany nie postawił, bo to popsuje widok z okna.
Okej, zgadzam się. Tylko, że to są akurat te okna, przez które mój pacjent nie wygląda, bo po prostu nie jest w stanie się odwrócić za siebie.
Ale zawalczyć można.
Mi by się chyba nie chciało - mój czas jest zbyt cenny :)
piątek, 27 lipca 2012
15. Spina
Miałam dziś troszkę spinę przy moim pacjencie, powiem szczerze..
Mój pacjent dostał wodorowęglan sodu zakraplany do ucha 2x dziennie żeby oczyścić przewód słuchowy zewnętrzny. Każdy kto już miał otolaryngologię zapewne pamięta nakazy otolaryngologów, żeby - krótko mówiąc - niczego do uszu nie pchać.
Opowieść powinnam zacząć od początku: mój pacjent chciał kupić sobie aparat słuchowy. Jakiś czas temu przybył do domu żylasty jegomość z walizką, z której wyczarował otoskop, a zaglądając mojemu pacjentowi do ucha nieco go jakoś gdzieś tam zranił. Najpierw było odrobinę świeżej krwi, potem strupek, a strupek zaschnął z woskowiną.
Żylasty jegomość nie przyznał się do winy. Po tygodniu GP zleciła zakraplanie zwykłej oliwy do ucha, 3x dziennie, a po tygodniu zakraplania obejrzała ucho i dała wodorowęglan sodu.
Do tego wszystkiego dodam - jako "wiśniówkę" na torcie :) - że starsi ludzie lubią się ze sobą pieścić, ale to już chyba wspominałam. To znaczy: jak przykleję plasterek na zaczerwienione miejsce, to trzymamy go tak długo aż sam nie odpadnie.
Swoją drogą, zaskakuje mnie bardzo poziom mojej wiedzy medycznej, który - nie oszukujmy się - lichy jest niemiłosiernie. Zaskakuje mnie, że jest w ogóle jakikolwiek! Kiedy zazwyczaj dowiaduję się na przykład jaki lek zleciła GP, to nie mam żadnych dodatkowych pytań. W mojej głowie już wiem na co on, dlaczego i jak ma zadziałać. I dopiero teraz dociera do mnie, że to co ja mam w głowie tak jasno poukładane, dla innych ludzi jest enigmą lub czarną dziurą. Żona mojego pacjenta bardzo lubi skrupulatnie wypełniać każdy swój obowiązek dotyczący jej schorowanego męża, dlatego tym bardziej zdziwiłam się, gdy dobrowolnie oddała mi jeden ze swoich ważniejszych obowiązków, a mianowicie kontaktowanie się z GP. Powiedziała "Ty z nią rozmawiaj, bo ja nawet nie jestem w stanie tych nazw leków wymówić, nie mówiąc już co jest do czego.."
Wracając do dnia dzisiejszego. Drugi opiekun, który mi pomaga, mówi mi o tych kroplach do ucha i pyta czy to pomoże. Ja na to spokojnym i pewnym głosem, że coś tam pomoże,bo to w końcu sodium bicarbonate, a jako odpowiedź dostaję spojrzenie opiekuna, które, gdyby umiało mówić to powiedziałoby: "??????????" Aha.. no tak. Równie dobrze zamiast wodorowęglan sodu mogłam powiedzieć.. no nie wiem.. glukuronylotransferaza..? Test immunoenzymatyczny? Nie ma znaczenia - i tak brzmiałoby to jak kompletnie inny język.
Ale nic to. Przechodzimy do całej procedury zakraplania. Pacjent na boku, ja odciągam w tył małżowinę uszną, żeby wyprostować przewód słuchowy zewnętrzny, żeby krople spadły prosto na sam koniec kanału i zostawiam. A drugi opiekun już w podskokach biegnie z chusteczką. Skręca ją i pcha w to ucho.
Pomyślałam tylko, że jak coś się stanie, to ja i tak zapisuję w aktach, że to nie ja ten papier do ucha pchałam. No i pacjent krzyknął i podskoczył, bo zabolało.
Ja przybrałam postawę pt. Ja mam rączki tutaj.
Spina przyszła, kiedy ów opiekun pokiwał głową i mówi: "Aha! To znaczy, że to coś tam jeszcze jest! Ja chusteczką nie mogłam nic zrobić,bo miękka jest.. To napewno jeszcze trzeba zakraplać i oczyszczać! A zobacz ile już wyczyściłam!"
No cóż. Pod maską wielkiego zaskoczenia strzeliłam jedną ze swoich niezadowolonych min, wywróciłam oczami i poszłam robić swoje.
Co złego to nie ja.
Wiedza medyczna jednak czasem się przydaje.
Mój pacjent dostał wodorowęglan sodu zakraplany do ucha 2x dziennie żeby oczyścić przewód słuchowy zewnętrzny. Każdy kto już miał otolaryngologię zapewne pamięta nakazy otolaryngologów, żeby - krótko mówiąc - niczego do uszu nie pchać.
Opowieść powinnam zacząć od początku: mój pacjent chciał kupić sobie aparat słuchowy. Jakiś czas temu przybył do domu żylasty jegomość z walizką, z której wyczarował otoskop, a zaglądając mojemu pacjentowi do ucha nieco go jakoś gdzieś tam zranił. Najpierw było odrobinę świeżej krwi, potem strupek, a strupek zaschnął z woskowiną.
Żylasty jegomość nie przyznał się do winy. Po tygodniu GP zleciła zakraplanie zwykłej oliwy do ucha, 3x dziennie, a po tygodniu zakraplania obejrzała ucho i dała wodorowęglan sodu.
Do tego wszystkiego dodam - jako "wiśniówkę" na torcie :) - że starsi ludzie lubią się ze sobą pieścić, ale to już chyba wspominałam. To znaczy: jak przykleję plasterek na zaczerwienione miejsce, to trzymamy go tak długo aż sam nie odpadnie.
Swoją drogą, zaskakuje mnie bardzo poziom mojej wiedzy medycznej, który - nie oszukujmy się - lichy jest niemiłosiernie. Zaskakuje mnie, że jest w ogóle jakikolwiek! Kiedy zazwyczaj dowiaduję się na przykład jaki lek zleciła GP, to nie mam żadnych dodatkowych pytań. W mojej głowie już wiem na co on, dlaczego i jak ma zadziałać. I dopiero teraz dociera do mnie, że to co ja mam w głowie tak jasno poukładane, dla innych ludzi jest enigmą lub czarną dziurą. Żona mojego pacjenta bardzo lubi skrupulatnie wypełniać każdy swój obowiązek dotyczący jej schorowanego męża, dlatego tym bardziej zdziwiłam się, gdy dobrowolnie oddała mi jeden ze swoich ważniejszych obowiązków, a mianowicie kontaktowanie się z GP. Powiedziała "Ty z nią rozmawiaj, bo ja nawet nie jestem w stanie tych nazw leków wymówić, nie mówiąc już co jest do czego.."
Wracając do dnia dzisiejszego. Drugi opiekun, który mi pomaga, mówi mi o tych kroplach do ucha i pyta czy to pomoże. Ja na to spokojnym i pewnym głosem, że coś tam pomoże,bo to w końcu sodium bicarbonate, a jako odpowiedź dostaję spojrzenie opiekuna, które, gdyby umiało mówić to powiedziałoby: "??????????" Aha.. no tak. Równie dobrze zamiast wodorowęglan sodu mogłam powiedzieć.. no nie wiem.. glukuronylotransferaza..? Test immunoenzymatyczny? Nie ma znaczenia - i tak brzmiałoby to jak kompletnie inny język.
Ale nic to. Przechodzimy do całej procedury zakraplania. Pacjent na boku, ja odciągam w tył małżowinę uszną, żeby wyprostować przewód słuchowy zewnętrzny, żeby krople spadły prosto na sam koniec kanału i zostawiam. A drugi opiekun już w podskokach biegnie z chusteczką. Skręca ją i pcha w to ucho.
Pomyślałam tylko, że jak coś się stanie, to ja i tak zapisuję w aktach, że to nie ja ten papier do ucha pchałam. No i pacjent krzyknął i podskoczył, bo zabolało.
Ja przybrałam postawę pt. Ja mam rączki tutaj.
Spina przyszła, kiedy ów opiekun pokiwał głową i mówi: "Aha! To znaczy, że to coś tam jeszcze jest! Ja chusteczką nie mogłam nic zrobić,bo miękka jest.. To napewno jeszcze trzeba zakraplać i oczyszczać! A zobacz ile już wyczyściłam!"
No cóż. Pod maską wielkiego zaskoczenia strzeliłam jedną ze swoich niezadowolonych min, wywróciłam oczami i poszłam robić swoje.
Co złego to nie ja.
Wiedza medyczna jednak czasem się przydaje.
czwartek, 26 lipca 2012
14. Po irlandzku?
Ostatnio jakoś tak te ważne wydarzenia związane są z Irlandią.
Jeszcze chwila.. jeszcze trochę.. już brakuje tak niewiele i będzie! Tak! Nowy album zespołu The Script - uwielbiam chłopaków z Irandii :) Uwielbiam akcent chłopaków z Irlandii :)
A tu kawałek promujący płytę :) Hall of Fame
Nudnawo mi trochę w tej mojej pracy, dni upływają mi na nie robieniu niczego konstruktywnego - no może poza nauką pediatrii, która idzie mi strasznie wolno ;(
W związku z zawirowaniami dotyczącymi IELTS oraz Foundation Programme zrodziła się idea by aplikować do Irlandii. Ja oraz moja mailowa towarzyszka, która niemalże staje na głowie po to, by stażu w PL nie robić, z niecierpliwością oczekujemy na publikację wymagań dla kandydatów na staż w Irlandii w 2013.
We'll see..
Zobaczymy jak wszystko mi się ułoży.. Może po irlandzku? :)
Jeszcze chwila.. jeszcze trochę.. już brakuje tak niewiele i będzie! Tak! Nowy album zespołu The Script - uwielbiam chłopaków z Irandii :) Uwielbiam akcent chłopaków z Irlandii :)
A tu kawałek promujący płytę :) Hall of Fame
Nudnawo mi trochę w tej mojej pracy, dni upływają mi na nie robieniu niczego konstruktywnego - no może poza nauką pediatrii, która idzie mi strasznie wolno ;(
W związku z zawirowaniami dotyczącymi IELTS oraz Foundation Programme zrodziła się idea by aplikować do Irlandii. Ja oraz moja mailowa towarzyszka, która niemalże staje na głowie po to, by stażu w PL nie robić, z niecierpliwością oczekujemy na publikację wymagań dla kandydatów na staż w Irlandii w 2013.
We'll see..
Zobaczymy jak wszystko mi się ułoży.. Może po irlandzku? :)
niedziela, 22 lipca 2012
13. Lista Top Ten
Pamiętam taką historię..
Trafił na oddział pacjent ze wszystkimi możliwymi objawami zespołu Cushinga:otyłość cushingoidalna, cała skóra czerwona z ogromnymi rozstępami, zanik tkanki mięśniowej, charakterystycznie chude kończyny i tak dalej. Zlecono mu wszystkie badania, żeby wykryć przyczynę i jakże się zdziwiono, gdy wszystkie wyniki wyszły w normie.
Nagłówkowali się lekarze co niemiara, a prawda jak to zwykle wyszła na samym końcu.
Okazało się, że pacjent nie wspomniał, że chorował - chyba na łuszczycę..? W każdym razie stosował maść z glikokortykosteroidami. Zazwyczaj ludzie biorą tubkę, nakładają krem na skórę i pozostawiają do wchłonięcia. W przypadku naszego pacjenta, on i jego żona - prawdopodobnie celem uzyskania maksymalnego efektu działania maści, bo nie wiem z jakiego innego powodu - smarowali każdego wieczoru całe ciało owego pacjenta maścią, a następnie owijali go szczelnie folią spożywczą i w takim kombinezonie pacjent wchłaniał maść przez całą noc. Jedna tubka wystarczała na dwa wieczory.
Zagadka o rozstępach została rozwiązana.
Wspominam o tym, bo dopiero teraz kiedy zaczęłam obracać się wśród "zwykłych śmiertelników", którzy przez 6 lat nie mieli wtłaczanej do głowy medycznej wiedzy, uderzyło mnie to, jak wiele pomysłów na temat przyjmowania leków i zwiększania ich skuteczności wpada do ludzkiej głowy i zostaje wcielonych w życie.
Ludzie mają najróżniejsze pomysły i swoje teorie, a że ja obecnie nie pracuję jako lekarz - zatem nie jestem traktowana jako jeden z nich - mam szansę usłyszeć, a czasem też być pouczoną w jaki sposób dany lek należałoby podać czy zastosować, bo wtedy to na pewno zadziała on lepiej.
Ja wzruszam ramionami i robię to czego się ode mnie oczekuje, nawet jeśli nijak się to kupy nie trzyma lub nie jestem w stanie logicznie wyjaśnić jakim sposobem jakieś magiczne czary-mary miałoby zwiększyć efektywność leczenia.
Takie małe zaklinanie leków ma chyba tylko poprawić nastawienie pacjenta do leczenia. Dobre i to.
Czasem jednak aż zaczynam zastanawiać się, czy Kliniki nie powinny prowadzić swojego rodzaju listy przebojów Top Ten na najdziwniejsze sposoby zastosowania leków i próby podniesienia ich skuteczności..
Trafił na oddział pacjent ze wszystkimi możliwymi objawami zespołu Cushinga:otyłość cushingoidalna, cała skóra czerwona z ogromnymi rozstępami, zanik tkanki mięśniowej, charakterystycznie chude kończyny i tak dalej. Zlecono mu wszystkie badania, żeby wykryć przyczynę i jakże się zdziwiono, gdy wszystkie wyniki wyszły w normie.
Nagłówkowali się lekarze co niemiara, a prawda jak to zwykle wyszła na samym końcu.
Okazało się, że pacjent nie wspomniał, że chorował - chyba na łuszczycę..? W każdym razie stosował maść z glikokortykosteroidami. Zazwyczaj ludzie biorą tubkę, nakładają krem na skórę i pozostawiają do wchłonięcia. W przypadku naszego pacjenta, on i jego żona - prawdopodobnie celem uzyskania maksymalnego efektu działania maści, bo nie wiem z jakiego innego powodu - smarowali każdego wieczoru całe ciało owego pacjenta maścią, a następnie owijali go szczelnie folią spożywczą i w takim kombinezonie pacjent wchłaniał maść przez całą noc. Jedna tubka wystarczała na dwa wieczory.
Zagadka o rozstępach została rozwiązana.
Wspominam o tym, bo dopiero teraz kiedy zaczęłam obracać się wśród "zwykłych śmiertelników", którzy przez 6 lat nie mieli wtłaczanej do głowy medycznej wiedzy, uderzyło mnie to, jak wiele pomysłów na temat przyjmowania leków i zwiększania ich skuteczności wpada do ludzkiej głowy i zostaje wcielonych w życie.
Ludzie mają najróżniejsze pomysły i swoje teorie, a że ja obecnie nie pracuję jako lekarz - zatem nie jestem traktowana jako jeden z nich - mam szansę usłyszeć, a czasem też być pouczoną w jaki sposób dany lek należałoby podać czy zastosować, bo wtedy to na pewno zadziała on lepiej.
Ja wzruszam ramionami i robię to czego się ode mnie oczekuje, nawet jeśli nijak się to kupy nie trzyma lub nie jestem w stanie logicznie wyjaśnić jakim sposobem jakieś magiczne czary-mary miałoby zwiększyć efektywność leczenia.
Takie małe zaklinanie leków ma chyba tylko poprawić nastawienie pacjenta do leczenia. Dobre i to.
Czasem jednak aż zaczynam zastanawiać się, czy Kliniki nie powinny prowadzić swojego rodzaju listy przebojów Top Ten na najdziwniejsze sposoby zastosowania leków i próby podniesienia ich skuteczności..
piątek, 20 lipca 2012
12. Plan
Ponieważ moje dni oraz ilość czasu wolnego przeznaczonego głównie na naukę są w moim miejscu pracy ściśle określone, zrodził się w mojej głowie pomysł żeby wstawać o świcie, pić mocną kawę i mieć dodatkowe 1,5h na zgłębianie tajemnic rozwoju Małych Wrednych Kreatur, znanych powszechnie jako dzieci.
I chyba już od prawie dwóch tygodni budzi mnie budzik nastawiony na 5:50 am, który wyłączam, nastawiam go na 7:15 am i przekręcam się na drugi bok drzemać dalej.
Oto cała ja - mistrzyni logistyki i planowania oraz mistrzyni konsekwentnego zawalania jakichkolwiek planów jeden po drugim :)
Znalazłam tu mój nowy ulubiony "niewywrotowy"* kubek na kawę:
Pewnie właśnie tak wyglądam rano :D
I chyba już od prawie dwóch tygodni budzi mnie budzik nastawiony na 5:50 am, który wyłączam, nastawiam go na 7:15 am i przekręcam się na drugi bok drzemać dalej.
Oto cała ja - mistrzyni logistyki i planowania oraz mistrzyni konsekwentnego zawalania jakichkolwiek planów jeden po drugim :)
Znalazłam tu mój nowy ulubiony "niewywrotowy"* kubek na kawę:
Pewnie właśnie tak wyglądam rano :D
*niewywrotowy - znaczy się taki z prostymi ściankami, bo te, które zwężają się u dołu zwykle trącam łokciem i prędzej czy później oblewam zimną kawą książki, notatki, zeszyty.. :)
czwartek, 19 lipca 2012
11. Wybór
Coraz bardziej lubię blogi, coraz mniej chce mi się oglądać facjaty i komentarze na portalach społecznościowych, muszę przyznać.
I na przykład kiedy myślę sobie o tym jaki inteligentny telefon kupić sobie jako następny, to żadna z firm nie przyciągnie mnie jako klientki obiecując nieograniczony dostęp do Facebook'a. FB już mi się znudził.
Okej, może i powinnam umieć przyznać, że zazdroszczę innym ukończenia studiów, ale.. w sumie to nie zazdroszczę, bo ja też skończę w końcu, więc co mam się spinać?
Gorzej jeśli to jest dla kogoś wyznacznikiem szufladkującym innych. Albo ktoś chce osiągnąć to, żeby tylko pokazać się, ustawić status, prześcignąć innych. Troszkę niedobrze mi się robi..
Podobnie z informowaniem świata o tym gdzie się aktualnie przebywa. Mi się nawet podoba kiedy ktoś wklikuje nazwę restauracji czy pubu z miasta, w którym mieszkam i dopisuje, że zajebiste jedzenie, że drinki w promocji albo że spotykamy się coś uczcić. Ale wpisywanie, że jest się w jakimś Salpingitidis Hotel na greckiej wyspie - no to po co mi to wiedzieć?
Zastanawiam się dlaczego jeszcze nie poukrywałam tych ludzi na swoich listach znajomych, bo w sumie nie obchodzi mnie na jakiej wyspie wylądowali ani czy wypolerowali sobie samochód..
Ostatnio w sumie sama poinformowałam świat o zmianie miejsca zamieszkania, ale to dlatego, że ktoś poszukiwał mnie usilnie w mieście, w którym mnie póki co nie ma. No to zmieniłam - co ma się człowiek frustrować. :)
Co jakiś czas zresztą odświeżam listę znajomych - znaczy kasuję trochę :p tak że liczba osób nie przekracza 300. Właśnie zobaczyłam, że niby znam 299 osób.. Szykują się letnie porządki :]
Dlatego lubię blogi - zaglądam tam, gdzie chcę, do ludzi o których chcę coś wiedzieć i którzy mnie interesują.
I na przykład kiedy myślę sobie o tym jaki inteligentny telefon kupić sobie jako następny, to żadna z firm nie przyciągnie mnie jako klientki obiecując nieograniczony dostęp do Facebook'a. FB już mi się znudził.
Okej, może i powinnam umieć przyznać, że zazdroszczę innym ukończenia studiów, ale.. w sumie to nie zazdroszczę, bo ja też skończę w końcu, więc co mam się spinać?
Gorzej jeśli to jest dla kogoś wyznacznikiem szufladkującym innych. Albo ktoś chce osiągnąć to, żeby tylko pokazać się, ustawić status, prześcignąć innych. Troszkę niedobrze mi się robi..
Podobnie z informowaniem świata o tym gdzie się aktualnie przebywa. Mi się nawet podoba kiedy ktoś wklikuje nazwę restauracji czy pubu z miasta, w którym mieszkam i dopisuje, że zajebiste jedzenie, że drinki w promocji albo że spotykamy się coś uczcić. Ale wpisywanie, że jest się w jakimś Salpingitidis Hotel na greckiej wyspie - no to po co mi to wiedzieć?
Zastanawiam się dlaczego jeszcze nie poukrywałam tych ludzi na swoich listach znajomych, bo w sumie nie obchodzi mnie na jakiej wyspie wylądowali ani czy wypolerowali sobie samochód..
Ostatnio w sumie sama poinformowałam świat o zmianie miejsca zamieszkania, ale to dlatego, że ktoś poszukiwał mnie usilnie w mieście, w którym mnie póki co nie ma. No to zmieniłam - co ma się człowiek frustrować. :)
Co jakiś czas zresztą odświeżam listę znajomych - znaczy kasuję trochę :p tak że liczba osób nie przekracza 300. Właśnie zobaczyłam, że niby znam 299 osób.. Szykują się letnie porządki :]
Dlatego lubię blogi - zaglądam tam, gdzie chcę, do ludzi o których chcę coś wiedzieć i którzy mnie interesują.
środa, 18 lipca 2012
10. Łóżko
Uśmiałam się dziś trochę w myślach :)
Jakiś czas temu odwiedził mojego pacjenta Occupational Therapist - osoba, która sprawdza jakie zapotrzebowanie na sprzęt mają osoby nie w pełni sprawne np. z niedowładami po udarze itp. Oczywiście większość takiego wyposażenia jest finansowana lub współfinansowana z normalnego ubezpieczenia. W przypadku mojego pacjenta, OT oprócz jakichś dodatkowych bajerów - typu osłonki na barierki łóżka - zdecydowała, że zmienimy mu łóżko na takie, które - gdy automatycznie unosi głowę i plecy pacjenta - jednocześnie cofa cały materac do tyłu. W ten sposób pacjent nawet, gdy w nocy zsunie się z uniesionego wezgłowia, jego stopy pozostaną odpowiednio daleko od krańca łóżka. Taka prewencja odcisków, odparzeń, odleżyn itp itd.
No i przyjechało łóżko :D a z nim młody kierowca :D
Jakiegokolwiek pytania żona pacjenta nie skierowała do kierowcy, jego odpowiedź zawsze była w stylu "Emm..yea..", "Emm..naaaa...", "Emm...I'm not sure..", "Emm.. That would be good..."
Okazało się bowiem, że nowe łóżko jest zupełnie takie jak stare i nie robi takich cudowności jak obiecywano :D Zabawny obrazek, żona pacjenta, która próbuje to ogarnąć i zrozumieć o co chodzi i czemu to łóżko jest nie takie jak trzeba, wydzwania tam skąd je przysłali, konsultuje się z OT - oraz kierowca, który walnął kilka razy młotkiem, rozłożył jedno łóżko, złożył drugie,wzruszył ramionami, zebrał podpis, że tu był i pojechał dalej :D
I ja go rozumiem - bo on ani tego łóżka nie zaprojektował, ani nie obiecywał jakie ma być. On miał je przywieźć, złożyć i zebrać podpis - jego praca została wykonana. Kropka.
Tak samo jest ze mną. Kiedy przywieziono łóżko, zaczynała się właśnie moja przerwa, a to oznaczało tyle, że nie ważne co tu się będzie działo i co trzeba by przestawiać - ja siedzę sobie przy komputerze i zajmuję sobą i swoimi sprawami, a jedyne czego się ode mnie oczekuje to żebym cieszyła się swoim wolnym czasem :)
Jakiś czas temu odwiedził mojego pacjenta Occupational Therapist - osoba, która sprawdza jakie zapotrzebowanie na sprzęt mają osoby nie w pełni sprawne np. z niedowładami po udarze itp. Oczywiście większość takiego wyposażenia jest finansowana lub współfinansowana z normalnego ubezpieczenia. W przypadku mojego pacjenta, OT oprócz jakichś dodatkowych bajerów - typu osłonki na barierki łóżka - zdecydowała, że zmienimy mu łóżko na takie, które - gdy automatycznie unosi głowę i plecy pacjenta - jednocześnie cofa cały materac do tyłu. W ten sposób pacjent nawet, gdy w nocy zsunie się z uniesionego wezgłowia, jego stopy pozostaną odpowiednio daleko od krańca łóżka. Taka prewencja odcisków, odparzeń, odleżyn itp itd.
No i przyjechało łóżko :D a z nim młody kierowca :D
Jakiegokolwiek pytania żona pacjenta nie skierowała do kierowcy, jego odpowiedź zawsze była w stylu "Emm..yea..", "Emm..naaaa...", "Emm...I'm not sure..", "Emm.. That would be good..."
Okazało się bowiem, że nowe łóżko jest zupełnie takie jak stare i nie robi takich cudowności jak obiecywano :D Zabawny obrazek, żona pacjenta, która próbuje to ogarnąć i zrozumieć o co chodzi i czemu to łóżko jest nie takie jak trzeba, wydzwania tam skąd je przysłali, konsultuje się z OT - oraz kierowca, który walnął kilka razy młotkiem, rozłożył jedno łóżko, złożył drugie,wzruszył ramionami, zebrał podpis, że tu był i pojechał dalej :D
I ja go rozumiem - bo on ani tego łóżka nie zaprojektował, ani nie obiecywał jakie ma być. On miał je przywieźć, złożyć i zebrać podpis - jego praca została wykonana. Kropka.
Tak samo jest ze mną. Kiedy przywieziono łóżko, zaczynała się właśnie moja przerwa, a to oznaczało tyle, że nie ważne co tu się będzie działo i co trzeba by przestawiać - ja siedzę sobie przy komputerze i zajmuję sobą i swoimi sprawami, a jedyne czego się ode mnie oczekuje to żebym cieszyła się swoim wolnym czasem :)
Later that day..
Wiedziałam, że ogrodnik przychodzi raz na dwa tygodnie i że jego wizyta wypadała jakoś teraz na dniach. Dziś od bladego świtu na zmianę siąpiło, padało, kropiło i lało z nieba, więc wydawało mi się, że trawnik musi zaczekać na lepszą pogodę.
Nic bardziej mylnego. W domu w PL należało odczekać dzień po ostatnich opadach, żeby trawa dobrze wyschła i dopiero w słoneczny dzień biegać z kosiarką. Tutaj wystarczy, że status deszczu zmieni się z "Ulewa" na "Mżawka" i już droga wolna do tego żeby zająć się ogrodem.
Inna ciekawa sprawa to telefon.
Musiałam wykręcić kilka numerów do różnych miejsc, żeby powiadomić ich czego mi brakuje i ile do piątku muszą tego przysłać. Góra 10-15 minut, żeby obdzwonić cztery różne miejsca. Żona pacjenta widząc, że będę dzwonić, przybrała zmartwioną minę mówiąć, że musi wykonać jeden telefon, ale jednak sprawy dotyczące pacjenta są ważniejsze, więc ona zaczeka.
Okej, doczekała się dość szybko i porwała słuchawkę. Standardem chyba wydają się 30-minutowe rozmowy lub dłuższe :D o tym, że słońce nie świeci, że listonosz był i że rano mój pacjent wstał o czasie :D
A dziś rozmowa była chyba aż tak wciągająca, że się nieco przedłużyła i pacjent swoją poranną inhalację dostał dopiero w lunch time :D
Zabawne są te odmienności :)
poniedziałek, 16 lipca 2012
09. Niecny plan
Dziś moja sympatyczna szefowa przybyła pomóc mi przy kliencie i wkroczyła do domu z tajemniczą miną. Nie ukrywała zbyt długo co jej chodzi po głowie - powiedziała wprost, że zastanawia się z kim by mnie tu zeswatać i że wielki żal, że nie ma na oku nikogo sympatycznego dla mnie.
Uśmiałam się tym żartem :) choć muszę przyznać, że mój pacjent i jego żona podeszli do tego bardziej poważnie, w stylu "Ojej, no właśnie, ale jakim sposobem zeswatać i z kim?" :)
Podkreślam - to wszystko to żarty. Nikt mnie z nikim nie będzie tutaj swatać, to się nie uda!
Chociaż pracuję to jednak mam wakacje - wakacje właściwie od wszystkiego, łącznie z zastanawianiem się nad tym co jem. Dlatego jem kilka przekąsek dziennie, a po 20.00 serwuję sobie kawę i pyszną mleczną czekoladkę! :) Tak na pocieszenie, do nauki pediatrii :)
Radość przeszła mi jednak dość szybko kiedy zobaczyłam ceny biletów z Londynu do Warszawy..
Uśmiałam się tym żartem :) choć muszę przyznać, że mój pacjent i jego żona podeszli do tego bardziej poważnie, w stylu "Ojej, no właśnie, ale jakim sposobem zeswatać i z kim?" :)
Podkreślam - to wszystko to żarty. Nikt mnie z nikim nie będzie tutaj swatać, to się nie uda!
Chociaż pracuję to jednak mam wakacje - wakacje właściwie od wszystkiego, łącznie z zastanawianiem się nad tym co jem. Dlatego jem kilka przekąsek dziennie, a po 20.00 serwuję sobie kawę i pyszną mleczną czekoladkę! :) Tak na pocieszenie, do nauki pediatrii :)
Radość przeszła mi jednak dość szybko kiedy zobaczyłam ceny biletów z Londynu do Warszawy..
piątek, 13 lipca 2012
08. Spektakularnie
Wypadki w pracy i przy pracy się zdarzają każdemu, mi również.
Po dziewięciu dniach zajmowania się chorym, moje najbardziej spektakularne dokonanie to niezamknięcie odpływu w torebce na mocz i rozlanie zawartości na pacjenta, łóżko i podłogę.. A dziś na przykład skończywszy podawanie wieczornych leków z radością oznajmiłam, że już koniec i dopiero zaskoczone spojrzenie pacjenta zatrzymało mnie w drzwiach. No tak - całkiem zapomniałam nastawić żywienie przez sondę na noc.. Oczywiście.. A wczoraj już sama nie wiedziałam czy podałam "two puffs" beklometazonu na noc, czy nie..?
Chciałoby się rzec "Weź się ogarnij!" pytanie tylko jak? :)
Zamiast zabrać się za obowiązkową dla mnie obecnie lekturę, zajęłam się najnowszym katalogiem zakupów w Argosie. Bywalcy Wielkiej Brytanii wiedzą, że katalog jest grubszy niż niejedna książka telefoniczna, a to dlatego że z jego zawartości można niemalże wybudować cały dom od podstaw,z umeblowaniem i wyposażeniem garderoby. Dosłownie. Jest tam wszystko- od kuchni, przez inne pokoje, ogród, aż po wszelakie maszyny, ciuchy, zabawki, na kontaktach i przełącznikach światła skończywszy. Brakuje chyba tylko wyboru cegieł, dachówek, zaprawy murarskiej, okien i drzwi.
Dziękuję MałejMi za rozwikłanie zagadki snu o morderstwie - znaczy się szykuje mi się rewolucja w życiu.
Taki sen podobno zwiastuje też niespodziewane szczęście. Prosiłabym bardzo, żeby niespodziewane szczęście nie przyszło w postaci dziecka. Zdecydowanie jeszcze nie teraz!
Życzyłabym sobie żeby moje Niekompatybilne Życie chociaż takiej niespodzianki mi nie przyniosło.
Jeszcze nie.
Po dziewięciu dniach zajmowania się chorym, moje najbardziej spektakularne dokonanie to niezamknięcie odpływu w torebce na mocz i rozlanie zawartości na pacjenta, łóżko i podłogę.. A dziś na przykład skończywszy podawanie wieczornych leków z radością oznajmiłam, że już koniec i dopiero zaskoczone spojrzenie pacjenta zatrzymało mnie w drzwiach. No tak - całkiem zapomniałam nastawić żywienie przez sondę na noc.. Oczywiście.. A wczoraj już sama nie wiedziałam czy podałam "two puffs" beklometazonu na noc, czy nie..?
Chciałoby się rzec "Weź się ogarnij!" pytanie tylko jak? :)
Zamiast zabrać się za obowiązkową dla mnie obecnie lekturę, zajęłam się najnowszym katalogiem zakupów w Argosie. Bywalcy Wielkiej Brytanii wiedzą, że katalog jest grubszy niż niejedna książka telefoniczna, a to dlatego że z jego zawartości można niemalże wybudować cały dom od podstaw,z umeblowaniem i wyposażeniem garderoby. Dosłownie. Jest tam wszystko- od kuchni, przez inne pokoje, ogród, aż po wszelakie maszyny, ciuchy, zabawki, na kontaktach i przełącznikach światła skończywszy. Brakuje chyba tylko wyboru cegieł, dachówek, zaprawy murarskiej, okien i drzwi.
Dziękuję MałejMi za rozwikłanie zagadki snu o morderstwie - znaczy się szykuje mi się rewolucja w życiu.
Taki sen podobno zwiastuje też niespodziewane szczęście. Prosiłabym bardzo, żeby niespodziewane szczęście nie przyszło w postaci dziecka. Zdecydowanie jeszcze nie teraz!
Życzyłabym sobie żeby moje Niekompatybilne Życie chociaż takiej niespodzianki mi nie przyniosło.
Jeszcze nie.
czwartek, 12 lipca 2012
07. Nietrzeźwa
Toys for the boys, big boys are like toys.
Tak sobie dziś pomyślałam, kiedy już sama ustaliłam w swojej głowie czy jestem Toy for a boy czy może dla mnie Big boy is like a toy.
Może dlatego, że w złym humorze poszłam spać, śniło mi się, że na balu podyplomowym, właściciel knajpy i barista pobili, a potem powiesili w łazience jakiegoś chłopaka. Pamiętam, że w moim śnie byłam pewna, że sprawcy są naćpani, albo mają jakieś inne zaburzenia. Pamiętam jakąś sofę w hallu, stojącą naprzeciwko łazienek, kolory sukienek wieczorowych, nieprzytomne spojrzenie sprawcy i jego opuchnięte, zaślinione wargi.
W każdym razie o 3:30 w nocy obudziłam się z nieprzyjemnym uczuciem gorąca, przekonana o tym, że dokonano morderstwa.
Jestem jak małe dziecko, które bardzo czegoś chce i nie zwraca uwagi na to, że spełnienie tego marzenia może przynieść mu krzywdę. Who's the toy?
Potrzeba mi 3000g zdrowego rozsądku.
Najzabawniejsze jest dla mnie to, że cała akcja od początku do końca toczy się tylko i wyłącznie w mojej głowie. To ja muszę ustalić kim on dla mnie jest i ja muszę konsekwentnie się tego trzymać. Tylko ja prowadzę dialogi sama ze sobą próbując ustalić fakty. Nie widzę miejsca dla siebie w jego z góry już zaplanowanym życiu, które nawet za dwadzieścia lat będzie wyglądało dokładnie tak jak dziś.
Im szybciej wytrzeźwieję i zajmę się sobą, tym lepiej dla mnie.
Tak sobie dziś pomyślałam, kiedy już sama ustaliłam w swojej głowie czy jestem Toy for a boy czy może dla mnie Big boy is like a toy.
Może dlatego, że w złym humorze poszłam spać, śniło mi się, że na balu podyplomowym, właściciel knajpy i barista pobili, a potem powiesili w łazience jakiegoś chłopaka. Pamiętam, że w moim śnie byłam pewna, że sprawcy są naćpani, albo mają jakieś inne zaburzenia. Pamiętam jakąś sofę w hallu, stojącą naprzeciwko łazienek, kolory sukienek wieczorowych, nieprzytomne spojrzenie sprawcy i jego opuchnięte, zaślinione wargi.
W każdym razie o 3:30 w nocy obudziłam się z nieprzyjemnym uczuciem gorąca, przekonana o tym, że dokonano morderstwa.
Jestem jak małe dziecko, które bardzo czegoś chce i nie zwraca uwagi na to, że spełnienie tego marzenia może przynieść mu krzywdę. Who's the toy?
Potrzeba mi 3000g zdrowego rozsądku.
Najzabawniejsze jest dla mnie to, że cała akcja od początku do końca toczy się tylko i wyłącznie w mojej głowie. To ja muszę ustalić kim on dla mnie jest i ja muszę konsekwentnie się tego trzymać. Tylko ja prowadzę dialogi sama ze sobą próbując ustalić fakty. Nie widzę miejsca dla siebie w jego z góry już zaplanowanym życiu, które nawet za dwadzieścia lat będzie wyglądało dokładnie tak jak dziś.
Im szybciej wytrzeźwieję i zajmę się sobą, tym lepiej dla mnie.
sobota, 7 lipca 2012
06. Ekshibicjonistka
Jako opiekun mojego pacjenta codziennie wlewam w niego określone ilości leków. Dociskając dziś tłoczek w kolejnej strzykawce zastanowiłam się po raz piąty czy nabrałam właściwą dawkę. Sześć razy policzyłam ilość płynów jakie w niego wlałam i na ile podaż zgadza się z diurezą.
Mam to szczęście, że mogę te leki podawać mu w takim tempie jakie sama sobie narzucę, a nazwy leków i dawki są względnie stałe.
Przypuszczam, że na oddziale w szpitalu tempo pracy jest trzy razy szybsze i nie ma czasu po dziesięć razy zastanawiać się nad nazwami, dawkami i interakcjami. Wiesz, albo nie wiesz. Krótka piłka. Ja częściej nie wiem niż wiem.
Zobaczyłam dziś w necie zdjęcia moich zagramanicznych znajomych, który właśnie skończyli medycynę i zarzucili sieć nie tylko fotami z uroczystości rozdania dyplomów czy wieczornego balu, ale również zdjęciami pozowanymi w fartuchach i stetoskopach, całkiem profesjonalne, zupełnie jak gdyby każde z nich miało trafić na pierwszą stronę jakiegoś topowego magazynu. Foty lepsze niż te moich profesorów, rzucane na tylną okładkę napisanych przez nich książek. Normalnie same Lisy Cuddy i Gregory House'y..!
Oni i ich zdjęcia, a z każdego promieniuje pewność siebie i swoich decyzji oraz Ja - pochylona nad przeciekającą strzykawką, po raz trzeci sprawdzająca dawkę podawanego leku..
I wiecie co? Jestem ekshibicjonistką. Obnażam wszystkie swoje słabości, nie ukrywam, nie tuszuję, nie udaję, że jest inaczej, lepiej. Jestem ja - obnażona, ze wszystkim co wiem i tym czego jeszcze nie wiem. Nie ukrywam niczego.
Nie mam doktorskiego zdjęcia, z którego patrzę na świat ciepłym, rozumnym i pewnym swego spojrzeniem.
Mam zdjęcie, na którym Ci bardziej niegrzeczni dostrzegą mega duże wydęte wargi, a czy one uruchomią ich wyobraźnię, czy nie to już inna sprawa.. :)
Nie chcę zdjęcia z rozumnym spojrzeniem, bo chyba nie będzie dnia, w którym stanę się dziewczyną z tego zdjęcia - rozumną, z ogromną wiedzą, pewną każdej swojej decyzji.
Już chyba zawsze po wykonaniu swojego zadania, będę zastanawiać się po trzy-pięć razy czy jestem pewną, że wszystko zrobiłam tak jak należy.
Mam to szczęście, że mogę te leki podawać mu w takim tempie jakie sama sobie narzucę, a nazwy leków i dawki są względnie stałe.
Przypuszczam, że na oddziale w szpitalu tempo pracy jest trzy razy szybsze i nie ma czasu po dziesięć razy zastanawiać się nad nazwami, dawkami i interakcjami. Wiesz, albo nie wiesz. Krótka piłka. Ja częściej nie wiem niż wiem.
Zobaczyłam dziś w necie zdjęcia moich zagramanicznych znajomych, który właśnie skończyli medycynę i zarzucili sieć nie tylko fotami z uroczystości rozdania dyplomów czy wieczornego balu, ale również zdjęciami pozowanymi w fartuchach i stetoskopach, całkiem profesjonalne, zupełnie jak gdyby każde z nich miało trafić na pierwszą stronę jakiegoś topowego magazynu. Foty lepsze niż te moich profesorów, rzucane na tylną okładkę napisanych przez nich książek. Normalnie same Lisy Cuddy i Gregory House'y..!
Oni i ich zdjęcia, a z każdego promieniuje pewność siebie i swoich decyzji oraz Ja - pochylona nad przeciekającą strzykawką, po raz trzeci sprawdzająca dawkę podawanego leku..
I wiecie co? Jestem ekshibicjonistką. Obnażam wszystkie swoje słabości, nie ukrywam, nie tuszuję, nie udaję, że jest inaczej, lepiej. Jestem ja - obnażona, ze wszystkim co wiem i tym czego jeszcze nie wiem. Nie ukrywam niczego.
Nie mam doktorskiego zdjęcia, z którego patrzę na świat ciepłym, rozumnym i pewnym swego spojrzeniem.
Mam zdjęcie, na którym Ci bardziej niegrzeczni dostrzegą mega duże wydęte wargi, a czy one uruchomią ich wyobraźnię, czy nie to już inna sprawa.. :)
Nie chcę zdjęcia z rozumnym spojrzeniem, bo chyba nie będzie dnia, w którym stanę się dziewczyną z tego zdjęcia - rozumną, z ogromną wiedzą, pewną każdej swojej decyzji.
Już chyba zawsze po wykonaniu swojego zadania, będę zastanawiać się po trzy-pięć razy czy jestem pewną, że wszystko zrobiłam tak jak należy.
czwartek, 5 lipca 2012
05. Enjoy
Pacjent zapytał mnie dziś rano czy mam chłopaka i tak zaczęła się nasza rozmowa o związkach. Moja konkluzja była taka, że widziałam za dużo. Za dużo mężów zdradzających żony i za dużo żon czekających w domu na męża, wierzących w ich wierność i niewinność. Mojego pacjenta wniosek brzmiał: Trzeba znaleźć tę właściwą osobę. I tego będę się trzymać, mam nadzieję.
Poznałam dziś eMrz. eMrz jest młodą pielęgniarką, którą mąż tutaj ściągnął. Załatwianie papierów trwało długo, więc zaczęła pracę jako opiekunka. Mąż ją tu ściągnął, niby na początek na rok, ale sprawy się tak potoczyły, że właśnie mija trzeci rok jej pobytu tutaj. Nie miałyśmy dużo czasu na rozmowę, ale wystarczyło, żeby dowiedzieć się o niej nieco więcej.
Cieszę się, że mogłam poznać ostatnio życiorysy kilku różnych osób, bo dotarło do mnie, że tak właśnie układa się życie. W dodatku historie emigrantów z okresu po przystąpieniu do EU są do siebie niesamowicie podobne.
I pomyślałam sobie: pomyśl o tym w najprostszy sposób! Kończysz studia - idziesz do pracy! Simple as it is. I tak właśnie stało się w moim przypadku. Jeśli chodzi o studia to no matter what is going to happen już nie będę chodzić na żadne zajęcia, więc co innego miałabym robić jeśli nie pracować?
Razem z moją poprzedniczką - eLr - doszłyśmy do wniosku, że w innych językach istnieje odpowiednik angielskiego Enjoy!. Po niemiecku to jest chyba genießen, włosi mówią Divertiti!, bardzo podobnie hiszpanie. A w Polsce? Nie umiem znaleźć odpowiedniego słowa.. Może jednak jesteśmy smutnym narodem?
Poznałam dziś eMrz. eMrz jest młodą pielęgniarką, którą mąż tutaj ściągnął. Załatwianie papierów trwało długo, więc zaczęła pracę jako opiekunka. Mąż ją tu ściągnął, niby na początek na rok, ale sprawy się tak potoczyły, że właśnie mija trzeci rok jej pobytu tutaj. Nie miałyśmy dużo czasu na rozmowę, ale wystarczyło, żeby dowiedzieć się o niej nieco więcej.
Cieszę się, że mogłam poznać ostatnio życiorysy kilku różnych osób, bo dotarło do mnie, że tak właśnie układa się życie. W dodatku historie emigrantów z okresu po przystąpieniu do EU są do siebie niesamowicie podobne.
I pomyślałam sobie: pomyśl o tym w najprostszy sposób! Kończysz studia - idziesz do pracy! Simple as it is. I tak właśnie stało się w moim przypadku. Jeśli chodzi o studia to no matter what is going to happen już nie będę chodzić na żadne zajęcia, więc co innego miałabym robić jeśli nie pracować?
Razem z moją poprzedniczką - eLr - doszłyśmy do wniosku, że w innych językach istnieje odpowiednik angielskiego Enjoy!. Po niemiecku to jest chyba genießen, włosi mówią Divertiti!, bardzo podobnie hiszpanie. A w Polsce? Nie umiem znaleźć odpowiedniego słowa.. Może jednak jesteśmy smutnym narodem?
poniedziałek, 2 lipca 2012
04. Inny świat
Mając swoje żałosne 25 lat, spotkałam Kobietę, która ma lat 90 i nie miałam prawa nie zgodzić się z nią w kwestii, że na świat i ludzkie sprawy patrzy się inaczej w miarę upływu czasu.
Być może dlatego, że od dnia, w którym uznałam siebie za największego nieudacznika minęło dopiero 9 dni i dopiero trzeci dzień rezyduję na odległym krańcu Europy, a może po spotkaniu z 90-latką nabrałam na nowo dystansu do siebie i całego mojego zabałaganionego świata.
Egzamin przestał być kwestią "Być albo nie być", a dyplom stał się czymś co w końcu przyjdzie.
Zrozumiałam, że cały ten bałagan uczy mnie czegoś i zaczynam postrzegać wszystko w lepszy, bogatszy sposób. Moje życie może trwać 90 lat, a ja przeżywam dopiero 25 rok i załamuję się na pierwszym czy drugim potknięciu?? Chyba nadal jestem naiwna..
Ciągle uczę się siebie i uczę się życia. Życia na własny rachunek i na własne konto.
Natomiast zakochanie przeszło w zauroczenie, a zauroczenie w chwilową fascynację, która przydarza nam się tylko wtedy, gdy jesteśmy sami we dwoje. Dla mnie to za mało.
Być może dlatego, że od dnia, w którym uznałam siebie za największego nieudacznika minęło dopiero 9 dni i dopiero trzeci dzień rezyduję na odległym krańcu Europy, a może po spotkaniu z 90-latką nabrałam na nowo dystansu do siebie i całego mojego zabałaganionego świata.
Egzamin przestał być kwestią "Być albo nie być", a dyplom stał się czymś co w końcu przyjdzie.
Zrozumiałam, że cały ten bałagan uczy mnie czegoś i zaczynam postrzegać wszystko w lepszy, bogatszy sposób. Moje życie może trwać 90 lat, a ja przeżywam dopiero 25 rok i załamuję się na pierwszym czy drugim potknięciu?? Chyba nadal jestem naiwna..
Ciągle uczę się siebie i uczę się życia. Życia na własny rachunek i na własne konto.
Natomiast zakochanie przeszło w zauroczenie, a zauroczenie w chwilową fascynację, która przydarza nam się tylko wtedy, gdy jesteśmy sami we dwoje. Dla mnie to za mało.
Subskrybuj:
Posty (Atom)