Miałam dziś troszkę spinę przy moim pacjencie, powiem szczerze..
Mój pacjent dostał wodorowęglan sodu zakraplany do ucha 2x dziennie żeby oczyścić przewód słuchowy zewnętrzny. Każdy kto już miał otolaryngologię zapewne pamięta nakazy otolaryngologów, żeby - krótko mówiąc - niczego do uszu nie pchać.
Opowieść powinnam zacząć od początku: mój pacjent chciał kupić sobie aparat słuchowy. Jakiś czas temu przybył do domu żylasty jegomość z walizką, z której wyczarował otoskop, a zaglądając mojemu pacjentowi do ucha nieco go jakoś gdzieś tam zranił. Najpierw było odrobinę świeżej krwi, potem strupek, a strupek zaschnął z woskowiną.
Żylasty jegomość nie przyznał się do winy. Po tygodniu GP zleciła zakraplanie zwykłej oliwy do ucha, 3x dziennie, a po tygodniu zakraplania obejrzała ucho i dała wodorowęglan sodu.
Do tego wszystkiego dodam - jako "wiśniówkę" na torcie :) - że starsi ludzie lubią się ze sobą pieścić, ale to już chyba wspominałam. To znaczy: jak przykleję plasterek na zaczerwienione miejsce, to trzymamy go tak długo aż sam nie odpadnie.
Swoją drogą, zaskakuje mnie bardzo poziom mojej wiedzy medycznej, który - nie oszukujmy się - lichy jest niemiłosiernie. Zaskakuje mnie, że jest w ogóle jakikolwiek! Kiedy zazwyczaj dowiaduję się na przykład jaki lek zleciła GP, to nie mam żadnych dodatkowych pytań. W mojej głowie już wiem na co on, dlaczego i jak ma zadziałać. I dopiero teraz dociera do mnie, że to co ja mam w głowie tak jasno poukładane, dla innych ludzi jest enigmą lub czarną dziurą. Żona mojego pacjenta bardzo lubi skrupulatnie wypełniać każdy swój obowiązek dotyczący jej schorowanego męża, dlatego tym bardziej zdziwiłam się, gdy dobrowolnie oddała mi jeden ze swoich ważniejszych obowiązków, a mianowicie kontaktowanie się z GP. Powiedziała "Ty z nią rozmawiaj, bo ja nawet nie jestem w stanie tych nazw leków wymówić, nie mówiąc już co jest do czego.."
Wracając do dnia dzisiejszego. Drugi opiekun, który mi pomaga, mówi mi o tych kroplach do ucha i pyta czy to pomoże. Ja na to spokojnym i pewnym głosem, że coś tam pomoże,bo to w końcu sodium bicarbonate, a jako odpowiedź dostaję spojrzenie opiekuna, które, gdyby umiało mówić to powiedziałoby: "??????????" Aha.. no tak. Równie dobrze zamiast wodorowęglan sodu mogłam powiedzieć.. no nie wiem.. glukuronylotransferaza..? Test immunoenzymatyczny? Nie ma znaczenia - i tak brzmiałoby to jak kompletnie inny język.
Ale nic to. Przechodzimy do całej procedury zakraplania. Pacjent na boku, ja odciągam w tył małżowinę uszną, żeby wyprostować przewód słuchowy zewnętrzny, żeby krople spadły prosto na sam koniec kanału i zostawiam. A drugi opiekun już w podskokach biegnie z chusteczką. Skręca ją i pcha w to ucho.
Pomyślałam tylko, że jak coś się stanie, to ja i tak zapisuję w aktach, że to nie ja ten papier do ucha pchałam. No i pacjent krzyknął i podskoczył, bo zabolało.
Ja przybrałam postawę pt. Ja mam rączki tutaj.
Spina przyszła, kiedy ów opiekun pokiwał głową i mówi: "Aha! To znaczy, że to coś tam jeszcze jest! Ja chusteczką nie mogłam nic zrobić,bo miękka jest.. To napewno jeszcze trzeba zakraplać i oczyszczać! A zobacz ile już wyczyściłam!"
No cóż. Pod maską wielkiego zaskoczenia strzeliłam jedną ze swoich niezadowolonych min, wywróciłam oczami i poszłam robić swoje.
Co złego to nie ja.
Wiedza medyczna jednak czasem się przydaje.
no co.. ^^ pomocny opiekun. oddany. "nie rozumiem, ale pomogę!" ... :D
OdpowiedzUsuń